17.08.2011 | Czytano: 2158

Szybszy od generała Polko

Tadeusz Puławski, były reprezentacyjny hokeista Podhala, obecnie trener pierwszej drużyny „Szarotek”, lubi wyzwania. I to nie byle jakie. Gdy zawiesił łyżwy na kołku nie zasiadł w bujanym fotelu i nie żyje wspomnieniami, lecz bierze czynny udział w sportowym życiu.

W kwietniu zaskoczył wszystkich startem w krakowskim maratonie, a w minioną niedzielę świetnym występem w VII Biegu Katorżnika w Lublińcu Kokotku. Zajął czwarte miejsce, będąc o blisko 20 minut szybszy od generała Romana Polko.

- To była ekstremalna prośba, coś co przypominało ćwiczenia komandosów – opowiada. - 13 kilometrów walki ze swoimi słabościami, wodą, błotem, smrodem i przeszkodami, których w pewnym momencie miało się dość. O stopniu trudności tegorocznej trasy niech świadczy czas zwycięzców. Zeszłoroczny triumfator pokonał dystans w godzinę i pięć minut, tegoroczny potrzebował ponad dwóch godzin.

Katorżnik jednak nie może narzekać. Musi się wykazać odpornością na ból, stalową kondycją i mocną psychiką. Mało kto spodziewał się, że Tadeusz Puławski zdecyduje się na start, bo grając z hokeistami na treningu w piłkę nożną doznał kontuzji i miał trudności z chodzeniem. A jednak wystartował! Po raz kolejny potwierdził, to o czym wszyscy wiedzieli, gdy ganiał za czarnym kauczukowym krążkiem, że ma twardy charakter i nieustępliwość. Młodzi hokeiści powinni brać przykład z trenera. U niego nie było i nie ma wymówki w stylu paluszek i główka. Nikt nie kazał mu startować, ale górę wzięła siła woli, charakter prawdziwego sportowca w przezwyciężaniu własnych słabości.

- Zaczęliśmy rywalizację od przepłynięcia jeziora z mnóstwem glonów i wodorostów – opowiada. - Ciągnąłem za sobą kilogramy śmierdzących, zielonych wodorostów. Do tego muł po kolana. Gdy opuszczałem jezioro wyglądałem jak obślimaczona roślina. Specjalną niespodzianką były węże w wodzie... ale o tym całe szczęście dowiedzieliśmy się dopiero na mecie. Z jeziora wyskoczyłem na 12. miejscu i w padliśmy w chaszcze i wysokie, ostre trawy, który raniły nogi. Nie zabrałem ze sobą ochraniaczy na nogi, ale na szczęście znalazłem piłkarskie w koszu na śmieci i szybko je założyłem. Gdyby nie one, to miałby potwornie poobijane i poprzecinane nogi. Opuszczając jakby drugi fragment biegu byłem czwarty, ale czekały na mnie kolejne ekstremalne próby. Jak choćby melioracyjne rowy, z których wydobywał się smród zapoconych skarpetek. Także przedostatni leśny odcinek trasy wydawał się bardziej śmierdzący i upodlający niż wszystko inne do tej pory. Świetnie atmosferę biegu oddaje napis na koszulkach, które otrzymaliśmy od organizatorów: „Bieg Katorżniczy miesza z błotem i upadla”. Po dwóch godzinach i 9 minutach walki dobiegłem do mety na czwartej pozycji, przegrałem „pudło” o sekundę. Wszystko przez ostatnią przeszkodę, gdzie trzeba było się przeczołgać przez oponę. Była niestety tylko jedna, a ponieważ przeciwnik pierwszy wskoczył do „dziury”, ja musiałem czekać na swoją kolej. Szkoda, że nie było dwóch opon, bo wtedy miałbym większą szansę na wyprzedzenie rywala.

Tadeusz Puławski zamarzył posiąść koronę polskich maratonów! Aby ją zdobyć, należy w przeciągu dwóch lat ukończyć pięć największych krajowych maratonów, w Poznaniu, Warszawie, Krakowie, Wrocławiu oraz Dębnie. Jeden ma już zaliczony, w Krakowie. 11 września wystartuje w drugim we Wrocławiu.

- Nie chodzi w tym wszystkim o bicie rekordów, ale o samopoczucie. Bieganie sprawia mi radość. Nigdy nie myślałem, że przebiegnę maraton czy Bieg Katorżnika, a teraz przekonałem się, że jest to rewelacyjny sposób na odreagowanie, pozbycie się codziennych trosk. Sprawdzenie siebie. Polecam każdemu długi bieg – zachęca mistrz hokeja.

Stefan Leśniowski

Komentarze







reklama