19.07.2011 | Czytano: 2600

Nigdy nie uciekałem w pola

- Jestem tak ogromny i wielki, że trzeba było powiedzieć dość – mówi Kazimierz Antolak i wcale nie o umiarze w jedzeniu, lecz o zakończeniu kariery sędziowskiej. Dla zdobywcy „Kryształowego gwizdka” z 2009 roku, finał Pucharu Polski na szczeblu podhalańskim był ostatnim meczem i zarazem 1539 w karierze.

- 22 lata temu zadebiutowałem w meczu ligi okręgowej Jordan Jordanów – SNPTT Zakopane. Miałem być liniowym, lecz arbiter główny nie dojechał. Nie wiem jak gwizdałem, ale...mecz się zakończył. Chyba było dobrze, bo kierownik drużyny zakopiańskiej Władysław Cieżak zabrał mnie do autokaru w podróż powrotną do domu – śmieje się Kazimierz Antolak. - Były też mecze o podwyższonym stopniu ryzyka. Edek Kałafut zabrał mnie jako początkującego arbitra na trzecioligowe spotkanie do Sanoka. Któryś z asystentów mu wyskoczył. Gospodarze podejmowali ekipę z Jasła. Na stadionie więcej było policjantów niż kibiców. Spodziewano się mocnej grupy drużyny przyjezdnej. Na szczęście szybko ich spacyfikowano i więcej było dymu niż ognia.
Antolak przez te lata zyskał opinię arbitra stanowczego. Cenili go piłkarze, działacze i kibice. Wybrał zawód bardzo niewdzięczny. Często winny za niepowodzenie drużyny zrzucane są na sędziego. O „sprawiedliwych” mówi się, że to największe zło polskiego futbolu. Dlaczego więc został rozjemcą piłkarskim?

- Chciałem nim być od zawsze – mówi. - Podobało mi się jak inni gwiżdżą. Minęły właśnie 22 lata ganiania z gwizdkiem i chorągiewką po piłkarskich boiskach. Jest to jakiś sposób na spędzenie życia.

Gwizdanie nie należy do przyjemności. W opinii kibiców, sędziowie to jedyni ludzie na boisku, którzy się mylą.

/uploads/galleries/l/d9ace2adc87c91ac8bbbe34b37692281.jpg

- Wiadomo, że wszystkie winy za porażkę spadają na arbitra. Twierdzę, że sędziowanie to jest jedna wielka pomyłka – mówi Kazimierz Antolak. – Zawodnik pudłuje z „jedenastki” i wszystko jest w porządku. Arbiter źle wskaże wyrzut z autu już jest raban. Tak było, jest i będzie. Jeśli sędzia wraca do domu i uważa, że wszystkie jego decyzje były trafne, to niech da sobie spokój z sędziowaniem. „Myślenice” powinien mieć cały czas. Analizować swój występ, sytuacje kontrowersyjne, by następnym razem podjął właściwe decyzje.

Na podhalańskich boiskach doszło do zdarzenia, że sędziowie przed kibicami uciekali w pola.

- W pola nie uciekałem. Może dlatego, że jestem potężnej postury i wzbudzam respekt. Czasem rzeczywiście jednak jest to saperska działalność – przyznaje nasz rozmówca. - Jak jest dobrze, czyli „po ich” myśli, to poklepują cię po plecach. Jak jest źle, to oczywiście sędzia winien. Kibic orientuje się w przepisach. Ogląda analizy w telewizji i potrafi wybrać kawałki z meczu i je ocenić. Są jednak oszołomy, dla których sędzia zawsze będzie „be”. To są „schorowane” jednostki i takimi pozostaną, bo takich przypadków nie da się leczyć. Spotykam jednak działaczy, trenerów, piłkarzy i kibiców, którzy przegrali, a potrafią obiektywnie ocenić pracę sędziego. Nie szukali winnych w pracy arbitra, tylko w postawie piłkarzy na boisku.

Stefan Leśniowski

Komentarze







reklama