Unihokej jest dla niego wszystkim, pasją, sposobem na życie i Bóg wie czym jeszcze. Chyba nie ma człowieka, który interesowaliby się unihokejem, a który nie znałby Dominika. W unihokeju działa od 1999 roku, najpierw na szczeblu klubowym, potem krajowym. Jest nie tylko działaczem, ale także zawodnikiem Górali i menadżerem niemal wszystkich drużyn narodowych. To on wspólnie z Dominikiem Podrazą zakładali klub KS Górale. Najpierw była to drużyna zakładowa, która w 1999 roku została zgłoszona do rozgrywek ligowych. Po dwóch latach gry na zapleczu ekstraklasy awansowała do najwyższej ligi i już w debiucie stanęła na najniższym stopniu podium. Potem były wicemistrzostwa kraju, aż wreszcie po 11 latach hegemonii Szarotki sięgnęła po najwyższe trofeum. Aż do ubiegłego sezonu pełnił role prezesa klubu, trenera i zawodnika. Długo czekał na ten upragniony złoty medal.
- By zostać mistrzem trzeba w to wierzyć, myśleć po mistrzowsku, czuć się mistrzem i do tego dążyć – mówi. – Początkowo byliśmy dużo słabsi od lokalnego rywala. Planem minimum było dojście do finału. Przez sześć lat ciągle oglądaliśmy plecy Szarotki, ale rywalizując z silnym rywalem podnosiliśmy poziom, wyciągaliśmy wnioski. W poprzednich latach przystępowaliśmy do finałowych bojów pogodzeni, że jesteśmy wicemistrzami. W tym roku zmieniliśmy podejście. Wszyscy byli zdeterminowani i uwierzyli, że mistrzowska korona trafi do naszych rąk.
- W którym momencie uwierzyliście, że możecie ograć 11-krotnego mistrza?
- Po trzeciej tercji drugiego meczu. Potrafiliśmy podnieść głowę przegrywając 0:4. Do tego momentu nie graliśmy źle, ale rywal w 2 minutach zdobył trzy gole. Szarotka ten drugi mecz musiała wygrać, by pozostać w grze. Miała nóż na gardle, a my nastawiliśmy się na defensywę. Szarotka techniką zyskała handicap. Świetna trzecia odsłona w naszym wykonaniu podbudowała nas, wlała wiarę w serca, że wreszcie nadszedł ten czas. Jak powiedział kapitan Szarotki trzeci mecz przegrali w głowach. My byliśmy bardziej zdeterminowani, głodni sukcesu. Może ciut słabsi technicznie, ale lepsi taktycznie i z ogromnym sercem.
- W październiku czeka was Puchar Europy. Finansowo i sportowo to ogromne przedsięwzięcie, mimo iż impreza rozegrana zostanie w Polsce. Stać was na zapłacenie wpisowego w wysokości 10 tysięcy złotych? Na wzmocnienia?
- Tylko trzech zawodników występowało dotychczas na międzynarodowej arenie. A więc zespół ma zerowe doświadczenie. Od kilku lat bywam na najważniejszych światowych imprezach i zadaję sobie sprawę, że dużo nam brakuje do najlepszych drużyn. Zespoły do trudów turnieju są świetnie przygotowane motorycznie, technicznie i taktycznie. Tam zagrają drużyny lepsze od Szarotki. Już w czerwcu powinniśmy rozpocząć przygotowania. Weźmiemy zapewne udziale w Czech Open. Związek musi się nam podporządkować, ustalając terminarz i rywali tak, by dobrze wypaść. Do akcji musi się włączyć miasto, bo klubu nie stać na tak duże kwoty wpisowego. Do końca maja trzeba dokonać wpłaty. To nie są wielkie środki dla miasta i liczymy, że włodarze podadzą nam dłoń jak kiedyś Szarotce.
- W lipcu unihokej przyjęty zostanie przez MKOL do rodziny olimpijskiej.
- To świetna sprawa, ale wiążą się z tym warunki, które należy spełnić. Igrzyska stały się marketingowe. To jest produkt, który trzeba umieć sprzedać. W Skandynawii idzie jak świeże bułeczki, dobrze sprzedawany jest w Czechach i Szwajcarii, ale w innych krajach nie jest jeszcze rozpoznawalnym produktem. IFF musi sprzedać dyscyplinę medialnie. Na razie istnieje Eurosporcie i telewizjach mocnych sportowo krajów oraz w internecie. IFF musi bardziej naciskać na krajowe federacje, by można było już w 2020 roku rozegrano pierwsze mecze na igrzyskach.
Stefan Leśniowski