26.02.2011 | Czytano: 2817

Duże prędkości, to sama radość

- To jeden z większych moich sukcesów i bardzo ważny. Olimpiada decyduje o kształcie kadry narodowej – mówi Aleksandra Malinowska, trzykrotna medalistka Ogólnopolskiej Olimpiady Młodzieży w narciarstwie alpejskim. Nowotarżanka wywalczyła trzy medale, każdy w innym kolorze w kategorii junior młodszy. Mogło być jeszcze lepiej.

- Nie ukończyłam slalomu otwartego – wyjawia. - Wypadłam z trasy w środkowym odcinku. Mam kłopoty ze staniem. Często przechodzę na wewnętrzną nartę, a to przeszkadza mi w złapaniu równowagi. Pomógł jeszcze teren, lekki trawers. Ciężko pracuję, by lepiej jeździć slalomy. Zdecydowanie pewniej czuje się jednak w gigancie.

Nowotarżanka obroniła góralki honor, bo wielką ławą zaatakowali alpejczycy z nizin. – Można tak powiedzieć – śmieje się Aleksandra. - Trochę tych medali rozeszło się po Polsce. Pojechały na Śląsk, a nawet do Gdańska. Alpejczycy z Podhala nie są już taką potęgą jak kiedyś, niemniej udało nam się odeprzeć atak innych. Małopolska znowu okazała się najlepsza.

Malinowska jeździ w zakopiańskim klubie Firn. Od 7 roku życia jest związana z trenerem Maciejem Kolasą z Nowego Targu. Ostatnio do grupy dołączył Jacek Nikliński z Zakopanego, który wcześniej w klubie zajmował się starszą grupą. – Tworzymy malutki team, ale zgrany – przekonuje. - Praca z dwoma trenerami ma plusy. Ułatwia kontakt z trenerami, mogą częściej korygować błędy. Trenujemy 5-6 razy w tygodniu. Ilość treningów jest korygowana liczbą startów. Jeśli startujemy, to w przeddzień odpoczywamy. Przygotowujemy się głównie zagranicą. U nas nie ma takich warunków jakimi dysponuje konkurencja z Francji, Włoch czy Austrii. Mamy kilka fajnych tras, ale nie zawsze możemy na nich trenować. Niekoniecznie wszystko jest przygotowane tak, jak powinno być. Dla nas przychylnym stokiem jest Kotelnica w Białce Tatrzańskiej. Trenujemy o 6 rano. Na górę wyjeżdżamy skuterami śnieżnymi. Mamy perfekcyjnie przygotowaną trasę. Jeśli pogoda dopisze, to można zrobić świetny trening, niemal jak w Austrii.

Narciarstwo alpejskie nie jest tanim sportem. – To prawda – przytakuje bohaterka OOM. - Tata jest głównym sponsorem i serwismenem. Na sezon musi zaopatrzyć mnie w pięć par nart – po dwie do giganta i slalomu oraz jedną do supergiganta. Co roku trzeba je zmieniać, bo zmienia się waga i wzrost zawodnika, a co za tym idzie narty muszą być dłuższe i twardsze.

Ola przyznaje, że narty początkowo były dla niej jedynie zabawą i przygodą. – Cieszyłam się, że jeżdżę na nartach, a nie siedzę przed komputerem czy telewizorem. Obecnie narty są czymś więcej niż tylko zabawą – wyznaje. – Uczęszczam do drugiej klasy gimnazjum. Pani dyrektor LO zaproponowała nam indywidualny tok nauczania, by godzić sport z nauką. To fajne rozwiązanie, z którego skorzystam.

Co roku w Białce Tatrzańskiej odbywa się próba szybkości na trasie obok orczyków. W niej bierze udział nasza bohaterka. - Pomiar rozstawiony jest na odległości 100 metrów, gdzie osiągamy prędkości przekraczające 120 km/h. – wyjaśnia Ola. - Ważny jest dobór smarów oraz aerodynamiczna odzież (gumy), dobra pozycja na nartach, by nie łapać zbędnego powietrza oraz waga. Jest to świetna forma rywalizacji i poprawy pozycji zjazdowej. Oczywiście nie zapominając o niesamowitych wrażeniach i adrenalinie. W ubiegłym roku osiągnęłam 122.48km/h. Jazda przy tak wielkich prędkościach to sama radość. Uwielbiam to uczucie.

Sportowego bakcyla złapała w domu, w którym sport zawsze był na pierwszym miejscu. Tata to zapalony narciarz i trialowiec, był kierownikiem drużyny hokejowej Podhala. Synowie – Łukasz i Mateusz - zawodowo uganiali się za czarnym kauczukowym krążkiem. Ich gabloty są pełne trofeów, a teraz dorzucają kolejne w innych dyscyplinach. Łukasz pasjonuje się wyścigami modeli samochodowych, a Mateusz polubił boks i ekstremalne próby na quadach. Czy w takim klimacie można nie zostać sportowcem? Najmłodsza latorośl Malinowskich nie chce być gorsza.

- Sport głęboko wrył się w moje życie – tłumaczy. - Bracia zabierali mnie na biegi, przyglądałam się jak trenuje i gra Mateusz w hokeja. Podobała mi się ich praca. Mama zabierała mnie na pływalnię i siatkówkę... Zimą były narty na Zadziale i Długiej Polanie. Nie było czegoś takiego, że biernie spędzałam wolny czas. Rekreacja przerodziła się w coś więcej. Oprócz nart fascynują mnie sporty wodne. To świetna forma przygotowań do sezonu. Uprawiam też wspinaczkę.

Jej idolami są: Lindsey Vonn i Bode Miller. – Ten ostatni od początku był moim idolem. Mamy podobny styl jazdy i często nie kończymy slalomów. Cenię go także jako człowieka słynącego z mocnego charakteru – kończy Aleksandra Malinowska.

Stefan Leśniowski

Komentarze







reklama