Tym bardziej, iż nowotarżanie byli faworytami imprezy. Przez ligę przeszli jak burza, przegrywając tylko jedno spotkanie w regulaminowym czasie z gdańskim Stoczniowcem. Potwierdzili ogromny potencjał w eliminacjach, które wygrali w cuglach, aplikując 31 goli konkurencji i tracąc jednego. Prezentowali naprawdę ładny i dojrzały dla oka hokej. To nie tylko moja opinia. W tym samym tonie wypowiadali się fachowcy. Najbardziej żal mi trenera Ryszarda Kaczmarczyka, bo kto go zna, to wie ile zdrowia i serca włożył w przygotowanie zespołu. Jak strata się, by wszystko było zapięte na ostatni guzik. Potrafi też wyciągać wnioski z każdego meczu, nawet tego wysoko wygranego. Spojrzeć krytycznie na dokonania sowich chłopaków, co nie wszystkim się zdarza. Zrobi to zapewne i po tym turnieju.
Taki jest sport, nie zawsze sprawiedliwy. Cały sezon górale grali mecze o pietruszkę. Wygrywali jak chcieli, najczęściej w dwucyfrowych rozmiarach. Już wtedy szkoleniowiec Podhala przestrzegał i bał się, by jego podopieczni nie wpadli w samouspokojenie. - Już w niektórych wysoko wygranych meczach wydawało im się, że są mistrzami świata i przekładali indywidualne zagrania nad zespołowe. To efekt słabej ligi – mówił wtedy. Teraz porażkę bierze na siebie.
- Nie potrafiłem zapanować nad zespołem, a to przecież rola trenera – mówi Ryszard Kaczmarczyk. – Uczę się na błędach. Niektórzy zawodnicy już liczyli gole i asysty, rozdzielali między sobą koronę króla strzelców, a nie koncentrowali się na najważniejszym wydarzeniu sezonu. Wszystkim wydawało się, że to tylko formalność. Tak ta informacja zdominowała głowy, że okazała się tragiczna w skutkach. Już z Nowego Targu jechały busy z rodzicami, by świętować kolejne mistrzostwo. Chłopcy nie wytrzymali presji. Nie wszystkich też chłopaków znałem, bo cześć przebywała w „szkółce”. Ich mentalności, podejścia do hokeja, do meczu. Okazało się, że stawka półfinałowego meczu ich sparaliżowała. To był ich pierwszy mecz w sezonie o coś. Widziałem już na rozgrzewce, że zachowanie było zgoła inne od tych, które znam. Ktoś powiedział, iż postawiłem na złego bramkarza, ale o trzecie miejsce jego kolega też nie był bez win. Po porażce w półfinale ze Stoczniowcem obawiałem się meczu o trzecie miejsce. Nie wiedziałem jak zareagują zawodnicy. Przeprowadziłem wieczorem z nimi długą rozmowę, bo byli rozbici totalnie. Niemniej na rozgrzewce przed spotkaniem z Toruniem zachowywali się już inaczej niż dzień wcześniej. Było widać u nich sportową złość. Mecz był pod naszą kontrolą, chociaż był moment, przy stanie 6:4, gdy zrobiło się nerwowo. Na szczęście Kapica wykorzystał rzut karny co uspokoiło chłopaków.
Sokoły w półfinale dopiero w karnych poległy sosnowiczanom. Podhale z hokeistami z grodu Kopernika było faworytem, bo w grupie eliminacyjnej podopieczni Ryszarda Kaczmarczyka rozbili przeciwnika do brązowego krążka aż 10:0.
Tytuł mistrza Polski juniorów młodszych wywalczyła gdańska Stocznia, która w finale OOM zwyciężyła Sielec Sosnowiec 3:2.
MMKS Podhale Nowy Targ – Sokoły Toruń 7:4 (1:0, 5:3, 1:1)
Bramki dla Podhala: Wielkiewicz 2, Kapica 2, Guzik, Stypuła, Mienkina.
MMKS Podhale: Michałczak; J. Plewa – Ł. Gacek, Gaczoł – Szal, Łukaszka – Fus, Wojdyła; Olchawski – F. Wielkiewicz – Guzik, Zarotyński – Kapica – Mienkina, Stypula – Oraczko – R. Mielniczek, Worwa – A. Mielniczek – Bryja. Trener Ryszard Kaczmarczyk.
Stefan Leśniowski