27.12.2010 | Czytano: 3997

„Przywódcy” z Kanady

Kelly Czuy jest piątym Kanadyjczykiem występującym w barwach Podhala. Świetna gra ciałem, nieustępliwość, walka o każdy krążek, przebojowe rajdy i umiejętność znalezienia się pod bramką przeciwnika, sprawiły, że szybko stał się ulubieńcem publiczności.

- Moim wielkim marzeniem było, by do naszego góralskiego charakteru ściągnąć „przywódców” z Kanady. Podczas mojego pobytu w Niemczech fascynowałem się ich postawą na lodzie i poza nim. To prawdziwi profesjonaliści – mówi Andrzej Słowakiewicz, który pierwszy sprowadził do polskiej ligi hokeistów z kolebki hokeja.

 

 


Kelly Czuy jest piątym Kanadyjczykiem występującym w Szarotkach

 

W sezonie 2000/01 Podhale zatrudniło bramkarza Thierry`ego Noëla i napastnika Scotta Jewitta. Noël przyjechał do Polski wprost z Pucharu Sprenglera, broniąc bramki „Klonowego Liścia”. Mówiono o nim szczęśliwy bramkarz, gdyż przed przyjściem do Podhala zdobywał mistrzostwo kraju z każdą drużyną, w której grał. W Podhalu wpisał się do księgi rekordów klubu. W meczu z Sanokiem, w ostatniej sekundzie dogrywki przepuścił krążek po strzale Bronislava Stolarika z czerwonej linii. – Sorry coach - tak powiedział po meczu.


Od lewej: Thierry Noel, Harri Suvanto (Finlandia) oraz Scott Jewitt 

 

– W jego przypadku zaufałem Andrzejowi Szczepańcowi, który polecił go ze Szwajcarii. To były początki. Kanadyjczycy nie bardzo chcieli do nas przyjeżdżać. Byliśmy dla nich egzotycznym krajem – mówi Andrzej Słowakiewicz.

Przybyli do Podhala w bardzo trudnym okresie. Nawet szatni porządnej nie było, gdyż hala była remontowana przed Uniwersjadą. Do tego...

– W klubowej kasie nie było złotówki - wspomina Andrzej Słowakiewicz. – Krótko u nas byli, ale swoje zrobili. Zapełnili halę świecącą pustkami. Inwestycja szybko się zwróciła. Byli również magnesem przyciągającym widownię na wyjazdach. Jewitt w meczu z Katowicami pokazał co to waleczność i zadziorność. Zapewne wszystkim utkwiła w pamięci akcja, w której po faulu stracił rękawice i ochraniacz, a mimo to przejechał całe lodowisko i zdobył gola. Kanadyjczycy wychodzą na mecz, by wygrać i zrobią wszystko, by tak się stało. Nigdy nie ślizgają się, nie odpuszczają. Są mistrzami końcówek i dogrywek. Nigdy się nie poddają. Walczą do końca. Potrafią w najważniejszym momencie zmobilizować zespół. Nigdy też nie udają. Grają twardo po męsku – jak mówią – twarzą w twarz. Od dziecka mają wpajane, że są aktorami i muszą stworzyć takie widowisko, by publiczność była usatysfakcjonowana, bo to ona jest głównym sponsorem.

Jewitt dał próbkę wielkich możliwości i był wielkim wzmocnieniem drużyny, ale nie dokończył sezonu. Sternicy SSA Podhale nie wypłacili mu pieniędzy i wyjechał. To samo skłoniło Davida Lemanowicza, bramkarza draftowanego przez Floridę Panthers, do opuszczenia Podhala. Podczas prezentacji zaskoczył dziennikarzy kaskiem z namalowaną szarotką, emblematem Podhala i orłem. Wykonanie tego malunku było droższe niż kask. Dzieło sztuki było autorstwa tego samego malarza, który na ochraniaczu twarzy Lundqvista (New York Rangers) wykonał statuę wolności.


David Lemanowicz

 

Brak wiarygodności odstrasza Kanadyjczyków od gry w naszym kraju – twierdzi Andrzej Słowakiewicz. – Menadżerowie orientują się w realiach naszych klubów. Nasi prezesi nie chcą się z nimi wiązać nie tylko przez barierę językową, ale dlatego, że ich kontrakty zarejestrowane są w IIHF. Wolą więc zatrudniać trenerów i hokeistów zza południowej granicy, bo z nimi można pójść na „układy”. Szkoda. Czasami lepiej mieć dwóch dobrych Kanadyjczyków niż średniego Czecha czy Słowaka za te same pieniądze. Za Oceanem jest masa zawodników polskiego pochodzenia i w ojczyźnie hokeja wcale nie grają ogonów. Pierwszy krok zrobiła Cracovia zatrudniając Kostucha i Martynowskiego. Dziesięciu graczy oferowałem klubom. Podhale mogło mieć najlepszą trójkę w lidze, ale nie skorzystało z okazji.


Jason Lafrenier

 

Największym niewypałem w Podhalu był Jason LaFreniere, z przeszłością w NHL. W Podhalu rozegrał zaledwie dwa spotkania (2004/05). Bardziej fascynowały go „laski” w „Las Vegas” niż hokej. Po lodzie poruszał się dostojnie, jak na oldboja przystało. – Miał papiery na granie, ale przyjechał kompletnie nieprzygotowany – mówi Andrzej Słowakiewicz.

Stefan Leśniowski

Komentarze







reklama