Sporo radości ze zdobytego gola miała sympatia Kaspra. – Jaką dostałem od niej nagrodę? – powtarza moje pytanie. – Fajną kolacyjkę zrobiła, a potem poszedłem spać, przecież rano czekał mnie trening – odparł, po chwili namysłu. To wywołało uśmiech na kolegach z drużyny Arturze Krecie i Bartku Gaju, którzy przysłuchiwali się tej rozmowie. – Baju, baju – odparł „Gaik”.
To najmłodszy zawodnik w brawach Podhala, rocznik 1990. Dość niespodziewanie po grudniowych mistrzostwach świata juniorów w Szwajcarii dołączył do ekipy Milana Jančuški. – Rzeczywiście była to dla mnie miła niespodzianka, gdy od trenerów Marka Ziętary i Milana Jančuški dostałem propozycję wspólnych treningów. Potem był debiut i to z jakim przeciwnikiem, samym mistrzem kraju - Cracovią. Tychy to taka szczęśliwa dla mnie drużyna, gdyż po raz pierwszy z tym zespołem zapunktowałem w lidze. Miałem asystę. Kolejny punkcik dopisano mi z Naprzodem Janów. Teraz strzeliłem gola – mówi szczęśliwy Bryniczka.
Ten gol oprotestowali tyszanie. Twierdzili, że zdobyty został ze spalonego. – Ewidentny spalony – powiedział po meczu kapitan GKS, Adrian Parzyszek. Potem, po telewizyjnej analizie okazało się, że sędziowie mieli rację. – Przeczekałem. To doświadczenie zadziałało – żartuje Kasper.
Kto wie czy Bryniczka w tym sezonie wpisałby się na listę strzelców, gdyby nie zawirowania związane z Marcinem Kolusz. To Marcin był przewidziany do gry w czwartej formacji na środku. Na treningu Kasper trenuje w białych kostiumach, a więc w gronie tych graczy, którzy tylko w szczególnych przypadkach mogą wskoczyć do podstawowego składu.
- Bryniczka to spory talent – twierdzi jego wychowawca Jacek Szopiński. – To taki paymeker, typowy środkowy. Cała gra zaczyna się od niego, on nią kieruje. Techniczny zawodnik, z doskonałym przeglądem sytuacji, dobrym strzałem i jazdą na łyżwach. Jednak jeszcze nie kompletny. Musi dojrzeć mentalnie i uwierzyć w siebie w każdych warunkach. Mocno pracować, by wyjść na poziom, na który bezwątpienia go stać. A stać go na grę w reprezentacji kraju i zaistnienie w mocnych europejskich ligach.
Kasper już zakosztował zagranicznego chleba. Dwa sezony był zza Oceanem. A wszystko za sprawą byłego reprezentanta kraju, wychowanka Podhala, Andrzeja Ujwarego. On ściągnął go do Detroit. Bronił barw St. Maryss Orchard Lake, w zespole występującym w lidze Michigan. W pierwszym sezonie zrobił duże wrażenie na szkoleniowcach i obserwatorach ligi. Grał w drużynie ze starszymi o 2-3 lata zawodnikami, a radził sobie na środku ataku wyśmienicie, jakby urodził się w Ameryce. Szybko się zaaklimatyzował i "złapał" wspólny język z kolegami z drużyny. Chociaż on sam nie był zbytnio zadowolony z pierwszego roku występów.
Kasper jest skromny, nie chciał się chwalić swoimi zaoceanicznymi postępami. Tam nie łatwo znaleźć uznanie w oczach fachowców, w dodatku, gdy się jest obcym. Tymczasem Polak dostał powołanie do kadry Michigan. To ogromne wyróżnienie. W końcu w Stanach za kauczukowym krążkiem ugania się setki tysięcy rówieśników nowotarżanina. Najbardziej uradowany z postępów syna był ( zapewne jest) tata, największy jego fan. Dzięki niemu obaj synowie ( drugi Władysław gra w MMKS na obronie) trafili do hokeja. Obaj mają predyspozycje i charakter do zrobienia sporej kariery w tej dyscyplinie sportu.
Kasper - wraz z 350 amerykańskimi, i nie tylko, kolegami - uczęszczał do szkoły sportowej o profilu hokeja na lodzie i futbolu amerykańskiego. Szkoła posiadała swoje lodowisko i pełne zaplecze sportowe. Wychowanek nowotarskiego hokeja mieszkał w internacie. Wszystko opłacała mu amerykańska fundacja, której założycielami byli polscy księża. Młody góral dostał się do czołowej drużyny ligi. Przed przyjściem do klubu jego starsi koledzy wygrali ligę, w następnym odpadli w półfinale play off.
- Byłem w szoku, gdy po raz pierwszy się tam zjawiłem - opowiada. - Pełna dyscyplina. Co do sekundy rozpisany jest całoroczny plan zajęć. No i ta oprawa meczów. U nas nawet pierwszoligowe spotkanie na szczycie nie mają takiej. Muzyka, gadżety, całe rodziny na trybunach. Widzów na każdym meczu ponad 2 tysiące. Gdy awansowaliśmy do play off dopingowało nas 4 tysiące widzów. Czuło się tam podniosłą atmosferę. Serce pcha się aż do gardła. W Polsce w tych rocznikach hale świecą pustkami. Przyjechałem do Stanów ze znajomością języka angielskiego na poziomie drugiej klasy gimnazjum. Przebywanie w środowisku amerykańskim sprawiło, iż bardzo szybko nauczyłem się języka i nie miałem problemów z porozumiewaniem się.
W szkole dostał pierścień z emblematem, na znak, że jest jej uczniem. Jak mówi konfrontował obyczaje szkolne z tym, co widział na amerykańskich filmach. - Wszystko zgadza się co do joty. Dyscyplina, porządek. Dla starszych roczników organizowane są wieczorki. Na jednym takim wieczorze hawajskim byłem - mówi.
Po mistrzostwach świata juniorów do 18 lat w Sanoku pozostał już w kraju. Występował w pierwszoligowym MMKS Podhale, skąd na podstawie porozumienia trafił do zespołu ekstraligowego.
Kasper pierwsze kroki na lodzie stawiał pod okiem zmarłego przed dwoma laty Jana Kudasika. - Łyżwy podarowała mi babcia. Najpierw uczyłem się jeździć na kole obok lodowiska, a dopiero potem był nabór. Nie ukrywam, że do Stanów wyjechałem głównie dla hokeja. Byłem zadowolony z warunków pobytu. Teraz mam inne cele. Pierwsze trafienie w ekstraklasie rozbudziło mój apetyt, by zdobywać kolejne bramki. Mam nadzieję, że teraz dopiero się rozwiąże wór z golami i na tym jednym trafieniu nie zakończę sezon. Wiem, że na tym poziomie trzeba dać wszystko z siebie i do maksimum wykorzystać krótki pobyt na lodzie. Niewątpliwie brakuje mi jeszcze dużo, by wskoczyć choćby do pierwszej piątki. Szczególnie ogrania, bo w końcu mam na swoim koncie zaledwie kilka ekstraklasowych występów.
Tekst Stefan Leśniowski
Zdjęcia Marcin Zapała www.mzapala.com i archiwalne