27.10.2010 | Czytano: 1039

Zawsze pod górkę

Ma dopiero 23 lata, a jest po takich hokejowych przejściach, że nawet, ci którzy zawodowo uganiali się za krążkiem do 40 lat ich nie przeżyli. Niejeden nigdy, po czymś takim co go spotkało, nie wyszedłby na lód. On jednak ma charakter. Za każdym razem, gdy los go nie oszczędzał zaciskał zęby i nadal ubierał się w hokejowy sprzęt.

- Urodziłem się pod złą gwiazdą. W sportowej karierze mam cały czas pod górę – mówi Przemysław Leśnicki, bo to o nim będzie to opowiadanie. – Troszkę przeżyłem jak na mój krótki żywot. Każdy jednak ma w życiu swój zakręt i tylko od niego zależy czy z niego wyjdzie. Po każdej kontuzji podejmowałem walkę o powrót do sportu. Chciałem się sprawdzić, czy jestem zdolny robić to co sobie wymarzyłem. Wiedziałem, że mogę z siebie jeszcze wiele wycisnąć. W moich powrotach zawsze jednak coś stawało na drodze. Nie mogłem nigdy rozegrać pełnego sezonu.

Po raz pierwszy hokejowe życie uderzyło go obuchem w głowę w Ameryce. To miało być okno na hokejowy świat. Wydawało się, że jest to realne, bo był kimś w drużynie. Jednak bycie kimś nie zawsze podoba się innym.

/uploads/galleries/l/b856204ab2d7f9ef84b406097790bcf2.jpg

- W drużynie zostałem dobrze przyjęty – wspomina. – Tworzyliśmy rodzinę. Zostali wyznaczeni gracze, którzy mieli mnie chronić. Rywal zawsze wyróżniającego się zawodnika chce wyeliminować. Trwało na mnie polowanie i w końcu „ochraniarze” mnie nie uchronili. Można rzec, że urwano mi nogę. Przeszedłem wiele operacji, bo nie wszystkie były udane. Powrót do sportu trwał cztery lata. Po wykurowaniu się stwierdziłem, że trzeba jeszcze raz spróbować.

Podjął wyzwanie w Podhalu. Szło mu bardzo dobrze w pierwszoligowej drużynie, ale w meczu z Legią... zbierał cztery zęby z lodu. Szybko mu je wprawiono i nazajutrz w specjalnej ochronie pojawił się na treningu. – Ma twardy góralski charakter – mówili obserwatorzy i ściskali kciuki, by mu się powiodło. Powiodło się, zaoferowali mu pracę sanoczanie. On i jego pracodawcy byli zadowoleni. Dostał możliwość grania i ją wykorzystał. Odpłacał się dobrą grą, bramkami i asystami. Ale znowu przed nim stanęła górka. Stracił zęba, a potem... - Poszło drugie kolano – mówi. - Znowu znalazłem się na stole operacyjnym. Kolejna rehabilitacja i późne wejście w sezon. Tegoroczne przygotowania rozpocząłem w Sanoku. Trenerzy uznali, że lepiej będzie jak wrócę do macierzystego klubu i tam będę się ogrywał, a za rok będę miał u nich otwarte drzwi. Tymczasem w Nowym Targu spotkało mnie ogromne rozczarowanie. Trenowałem, ale byłem jedynie zapchajdziurą i to nie w meczu tylko... na treningach. Wskakiwałem do formacji, w której ktoś wypadł z zajęć. Nie dość, że nie byłem zgrany, to nie dostałem szansy udowodnienia co potrafię, bo w dwóch tercjach tego się nie da zrobić. Mam żal, bo zawodnika z zewnątrz testowano przez miesiąc. Szybko zrozumiałem, że tu działają układy. Nie jestem z grupy wychowanków trenera. Ci mają pierwszeństwo i klawe życie. Nawet jak źle zagrają, to nie usłyszą złego słowa.

/uploads/galleries/l/7abbaeae2c96f12a424dade6d0df7af4.jpg

Liczył na lepsze traktowanie. - Prezes Mirosław Mrugała zaproponował mi 900 złotych wynagrodzenia, ale po niespełna godzinie się wycofał. To i tak dużo, bo są zawodnicy w drużynie na stypendium 300 - 400 złotych. Ja trenowałem za darmo i nie mogłem się doczekać decyzji trenera i prezesa co dalej ze mną. Prezes Mirosław Mrugała nie miał odwagi się ze mną spotkać. Nie odbierał telefonów. Trzeba było stoczyć długi bój, żeby wydał pismo, że jestem wolnym graczem. Chyba wystraszył się taty i w ubiegłym tygodniu dopiero mu wydał. Straciłem dużo czasu, bo gdyby powiedziano mi wcześniej, że nie widzą mnie w drużynie, to poszukałbym sobie innego klubu. Grać dalej dla MMKS nie zamierzam. Nie chcę z siebie robić idioty. Teraz sprzęt siedzi sobie w domu i nie wiem czy jeszcze zostanie użyty. Jeśli nie znajdzie się jakiś klub, któryby mnie przygarnął, to zakończę karierę.

To kolejny zawodnik, który w tym sezonie odfrunął z nowotarskiego gniazda. Sytuacja jest niepokojąca. Prezes nie jest dyplomatą. Zawodnicy twierdzą, że rozmawia z nimi z pozycji siły. Ale to już temat na inne opowiadanie.

Stefan Leśniowski

Komentarze







reklama