05.10.2010 | Czytano: 1085

Jacek Kubowicz: Bez litości i wazeliny

- Liczyłem na cztery punkty. W Gdańsku zawsze się grało trudno, ale wydawało mi się, że jeden punkt był w naszym zasięgu. Krynica obnażyła wszystkie nasze niedostatki. Miała doświadczonych zawodników, którzy mniej jeździli, grali na stojąco, ale podaniami i z głową. Trzy z pięciu bramek zdobyli po rozklepaniu defensywy, gdy krążek wędrował od kija do kija i ulokowali go w pustej bramce – tak zaczyna swój cotygodniowy komentarz do występu „Szarotek”, były gracz tej drużyny, Jacek Kubowicz.

Oby spotkanie z kryniczanami w grudniu i styczniu nie odbijało się nam czkawką. Akurat z nimi, Gdańskiem i Naprzodem powinniśmy zdobywać punkty, zwłaszcza u siebie. Po koniec sezonu zasadniczego będziemy bardzo zainteresowani wynikami bezpośrednich spotkań z tymi zespołami.

Z wypowiedzi trenera dowiaduję się, że w Gdańsku byliśmy lepszą drużyną. Tego na tablicy wyników nie było widać. Skoro gospodarze prowadzili 4:1 i 5:2, to można mieć wrażenie, że to oni mieli mecz pod kontrolą. Nie można żyć meczem z Sanokiem, bo już 48 godzin później w meczu pucharowym z Tychami gra była słaba, znikome zaangażowanie i żadnej walki ciałem. Niezbyt zręcznie taką postawę tłumaczy się, że puchar jest nieważny. Tymczasem dla młodych chłopaków każdy mecz powinien być ważny. Potrzebne jest im ogranie. Z KTH tylko u kilku graczy było widać zaangażowanie, reszta przeszła obok meczu. O taką stawkę z 15 graczy ani jeden nie powinien przejść obok gry, bo wtedy kończy się tak, jak się skończyło.

Co tydzień powielane są te same błędy, głównie zatrważająca jest ilość kar. Trudno niektóre z nich racjonalnie wytłumaczyć, bo łapiemy je po faulach daleko od własnej bramki, w sytuacjach bez zagrożenia. Nikt nie ma pretensji do karnego, bo jechał sam na sam i cięcie obrońcy był w stu procentach usprawiedliwione. Sytuacja ratunkowa, która się opłaciła, bo karny nie został wykorzystany. Natomiast faule pod bramką przeciwnika, 50 metrów od naszej świątyni nie znajdują usprawiedliwienia. Czy też dyskusje z sędziami i dwie kary meczu W. Bryniczki. Dyscyplina zawodników pozostawia wiele do życzenia.

/uploads/galleries/l/3d9aa9c50162d49b29a6acd5ef62d29f.jpg

Czy należy zrobić roszady w składzie? Słyszałem opinię trenera, że jest OK, że nie potrzeba żadnych zmian. OK byłoby, gdybyśmy zdobywali punkty. Wtedy sztab szkoleniowy miałby argumenty, że wygranego składu się nie zmienia. Ale teraz?

Dużo się ostatnio dyskutuje na temat pozycji Kolusza. Trener twierdzi, że sprawdza się w roli środkowego, ale szybko dodaje, że innego wyboru nie ma. Niemniej próbować trzeba. Dać mu się rozwinąć na skrzydle. Spróbować w dwóch, trzech meczach. Nikt nie chce od niego od razu pięciu strzelonych goli, ale liczą się też sytuacje, które potrafi wypracować. Jak sobie je stworzy, to będzie jakiś znak dla trenera. Środkowy ma inne zadania niż skrzydłowy. Oczywiście we współczesnym hokeju jest wymienność pozycji, ale w podświadomości środkowego tkwi, że musi pomagać obrońcom.

Połącarz to gracz, który jest testowany. Trudno to zauważyć, a jeszcze trudniej ocenić gracza, bo gra pół meczu w dodatku w czwartej formacji. Nie wychodzi ona ani na przewagi, ani na osłabienia. Robimy dużo kar, to ten atak pokazuje się trzy, cztery razy w tercji na lodzie. Po co trzymać zawodnika z zewnątrz jeśli przymierza się go do czwartej piątki? Jeśli trenerzy chcą go zatrzymać, to trzeba dać mu szansę pokazania się np. w trzeciej formacji w paru meczach i zdecydować o dalszych jego losach.

W lidze wszystko zaczyna wracać na właściwe tory. Czołówka zaczyna się rozjeżdżać. Przepaść punktowa robi się coraz większa. Nadal nie wiem co się dzieje z Sanokiem. Wynik z Cracovią 1:5 do 50 minuty mówi o zdecydowanej przewadze „Pasów”. Dwa gole w końcówce sanoczan, to ... otarcie łez. 

 Stefan Leśniowski

Komentarze







reklama