14.09.2010 | Czytano: 1064

Jacek Kubowicz: Bez litości i wazeliny

Za nami pierwszy hokejowy weekend. Jeszcze przed pierwszym gwizdkiem było sporo emocji, tyle, że przy zielonym stoliku. Trzy drużyny zagroziły, iż wycofują się z ligi. To efekt działań związku, który na wszytko ma czas. W przeddzień startu ligi rozpoczął weryfikację zawodników. Wcześniej spał niedźwiedzim snem, chociaż na niedźwiedzie nie była to pora. Jak start PLH ocenia nasz ekspert, wielokrotny mistrz kraju, Jacek Kubowicz?

- Start odbył się z perypetiami – twierdzi. – Pozostawił duży niesmak. Na „dzień dobry” odwołano trzy spotkania. Nawet przyjazd Cracovii do Nowego Targu stał pod dużym znakiem zapytania. PZHL kompletnie nie panuje nad sytuacją. Kłopoty finansowo – organizacyjne klubów, przepychanki na linii kluby – centrala. Telewizja wycofała się z pokazywania PLH, o czym wiadomo było przed rokiem, ale włodarze naszego hokeja dopiero pięć minut przed rozpoczęciem ligi podają, że poszukują innego operatora. Rychło wczas. To niezbyt dobrze wróży hokejowi.

Niespodzianką in minus weekendu była strata punktu wielkiego Sanoka. Piętnastka stoczniowców zawiesiła wysoko poprzeczkę wysoko mierzącemu teamowi Milana Jančuški. Niespodzianka in plus to trzy punkty Podhala. Gdyby górale w każdy weekend zdobywali 2-3 „oczka”, to na pewno kibice, szkoleniowcy i zawodnicy byliby zadowoleni. Na pewno taki dorobek punktowy braliby w ciemno.

Młodzież Podhala w inauguracyjnej kolejce od razu „spięła się” z jednym z głównych faworytów do mistrzowskiej korony, Cracovią. Widać było u niektórych nowotarskich zawodników debiutancki paraliż. Kto nie był na meczu i tylko zapoznał się z suchym rezultatem, to mógłby wyciągnąć wniosek, że oba zespoły dzieliła przepaść. Byłby w wielkim błędzie. Podhale miało sporo sytuacji i zasługiwało co najmniej na 2-3 bramki. Cracovii wchodziło praktycznie wszystko. Miała 4-5 okazji i zdobyła trzy gole. To podcina skrzydła. Nieskuteczność i jeszcze raz nieskuteczność – to największy mankament drużyny Jacka Szopińskiego.

Na pewno to nie jest to pochodną świetnie broniących bramkarzy. Jastrzębie miało w bramce drugiego golkipera, po tym jak Kosowski złapał kontuzję i tak napastnicy „Szarotek” mieli kłopoty, by go pokonać. Radziszewski również okazał się zaporą nie do przebicia. Strzelano mu do ręki, pod nogi, pod kijem, a on wszytko bronił. „Radzik” rozpoczął sezon z wysokiego pułapu. Potwierdził to w meczu z Tychami. Dobrzy zawodnicy, a nie potrafili go zmusić do kapitulacji.

/uploads/galleries/l/0f75d7458517b75874fbad38b0187c55.jpg

W potyczce z Jastrzębiem podejście do meczu było zupełnie inne. Presja debiutu minęła. Inna była taktyka, polegająca na przyjmowaniu rywala już w tercji środkowej. Taktykę trzeba jeszcze dobrze zrealizować i to się udało podopiecznym Jacka Szopińskiego. Zawodnicy nie grali na wariata, tylko trzymali się pozycji i założeń taktycznych. Udało się zdobyć trzy gole, a można było śmiało dołożyć jeszcze 3-4 i wtedy byłby spokój. A tak nerwowo było do samego końca. Jastrzębie poczuło nóż na gardle, podkręciło tempo grając na dwie formacje i dobrze, że w bramce świetnie dysponowany był Rajski. Był ojcem zwycięstwa. Oby w takiej dyspozycji był jak najdłużej. Chociaż w końcówce brakowało mu sił. Po to jednak staje między słupki, by zmęczyć się.

Atutem Podhala jest młodzieńcza fantazja, serce do gry, zaciętość. To jednak może nie wystarczyć, by gromadzić punkty. Tymi walorami, choć są niezbędne, nie wygrywa meczów. Liczą się tylko gole. Ilości wypracowanych sytuacji nikt na tablicy nie wyświetla. Tymczasem skuteczność górali pozostawia najwięcej do życzenia. Nad tym ważnym elementem sztab szkoleniowy Podhala musi usilnie pracować.

Stefan Leśniowski

Komentarze







reklama