17.08.2010 | Czytano: 1022

Nie umiemy się sprzedać

Tradycyjnie o tej porze roku w Pradze organizowany jest jeden z największych, jeśli nie największy turniej hokejowy dla młodzieży - Czech Challenge Cup. Rokrocznie uczestniczą w nim hokeiści spod znaku szarotki. W tym roku pojechały do stolicy Czech trzy ekipy (różne roczniki). Najlepiej zaprezentowała się ekipa Roberta Szopińskiego, która w karnych przegrała brązowy medal. O spostrzeżenia poprosiliśmy trenera Andrzeja Słowakiewicza, który w zastępstwie poprowadził drużynę Arkadiusza Pysza.

- Tego turnieju nie trzeba rekomendować – mówi. – Od lat zjeżdżają do stolicy Czech czołowe młodzieżowe zespoły z całego świata. W tym roku było ich 30. Organizatorzy są zahartowani w boju i trzeba przyznać, że sprawnie radzą sobie z rozgrywkami, które toczą się na ośmiu lodowiskach. Nie było opóźnień, wszystko było zapięte na ostatni guzik. W Pradze zjawiło się pięć kanadyjskich drużyn, byli Finowie, Łotysze, Słowacy, Polacy i oczywiście Czesi. Nasi chłopcy i szkoleniowcy nawiązali z nimi kontakty. W ekipach kanadyjskich było sporo zawodników z polskimi korzeniami. Bardzo chętnie przyjechaliby do Nowego Targu na turniej. Tylko kto ma to załatwić, skoro wyjazd do Pragi puszczony został na żywioł. Bez koordynacji, zorganizowany na łapu capu, pięć minut przed dwunastą. Wyjechaliśmy w składach 9 – 10 osobowych i były problemy z dopuszczeniem nas do zawodów. Regulamin mówi o minimum dwunastu zawodnikach plus dwóch bramkarzy. Gdyby wyjazd był mądrze skoordynowany, to każda z naszych drużyn byłaby w stanie bić się o medale.

Popularny „Mąka” nie rozumie, że w takich turniejach nie potrafimy się sprzedać, nie tylko sportowo.

- Po to są takie turnieje, by się na nich pokazać, wypromować. Nie umiemy się sprzedać, zarówno sportowo jak i marketingowo. Nawet najdrobniejszych gadżetów nie mieliśmy. Współczesnym sportowym świecie, to katastrofa. Zostaliśmy w blokach startowych. Powinniśmy brać przykład z Jastrzębia. To była ekipa, którą było widać lodowisku i poza nim. Świetnie się prezentowała i wypromowała, w dodatku wygrała turniej. Trzeba jednak przyznać, iż działacze i trenerzy JKH nie zasypiali gruszek w popiele, lecz wzmocnili skład zawodnikami z Torunia i Gdańska, a bramkarza mieli z Ostrawy. Występowali jednak pod szyldem Jastrzębia. Automatycznie zostali zaproszeni na kolejny turniej w przyszłym roku. Była jeszcze jedna drużyna z Polski, również świetnie zorganizowana przez czeskiego trenera, a złożona głównie z zawodników z Oświęcimia.

Tymczasem góralom, grającym w szczątkowych składach, zabrakło sił na decydującą fazę imprezy, by odegrać znaczącą rolę.

– Gdyby grupa Roberta Szopińskiego miał 3-5 zawodników więcej, to wygrałaby turniej – twierdzi. - Miała w swoim składzie duże indywidualności. Docenili to organizatorzy i Patryka Wronkę uznali najlepszym zawodnikiem turnieju w jego kategorii wiekowej. W meczu o trzecie miejsce prowadziliśmy 5:1, by przegrać mecz 7:8 w karnych. Ubytek sił był widoczny i od razu mnożyły się błędy, faule, brakowało koncentracji. Z kolei grupa Pawła Gila bez pomocy zawodników „Olsena” niewiele zdziałałaby. Dobrze, że Wronka i spółka mieli wolny dzień, więc w czwórkę mogli pomóc kolegom w wygraniu dwóch spotkań. Z kolei grupa Arka Pysza była mieszanką trzech roczników, gdy z właściwego (1998) było tylko czterech graczy, reszta młodsza, a przecież można było wystawić trzech zawodników starszych, jak to zrobili konkurenci. Pozostaje mieć tylko nadzieję, że zostaną wyciągnięte wnioski z tej imprezy.

Stefan Leśniowski

Komentarze







reklama