Nie ukrywa, że jej wielkim marzeniem jest występ w Soczi na igrzyskach olimpijskich. – Zabrakło mnie w Vancouver. Po prostu nie wyszło, ale mam nadzieję, że za cztery lata będzie to pewniak – twierdzi Aleksandra Król, którą trudno złapać w kraju. Ciągle jest w rozjazdach. W niedzielę wpadła obejrzeć snowboardowy piknik na nowotarskim rynku. Nie odważyła się założyć deski na nogi i wystartować na igelicie, w nowej olimpijskiej konkurencji slopstyle.
– To nie dla mnie takie popisy – twierdzi. - Już raz się dałam namówić i połamałam ręce. Oczywiście z własnej głupoty. Nie umiałam skakać, a skakałam. Nie mogę ryzykować, gdyż w sierpniu czekają mnie mistrzostwa świata juniorów w Nowej Zelandii. Przygotowania od niedzieli rozpoczynam na lodowcu we Francji z koleżankami z kadry. Z kolei w styczniu w Hiszpanii rozegrany zostanie czempionat globu seniorów. To są dla mnie najważniejsze imprezy w nadchodzącym sezonie.
Król robi ogromne postępy. Jest czołową juniorką. W minionym sezonie wywalczyła dwa mistrzowskie tytułu. W seniorach z kolei zarówno po slalomie gigancie równoległym jak i slalomie równoległym stawała na drugim stopniu podium. Była druga w gigancie w Pucharze Europy. Największą radość sprawiło jej zwycięstwo nad idolem Jagną Marczułajtis. Dokonała tego w Pucharze Kontynentalnym w Stanach Zjednoczonych. Stanęły do walki w „małym” finale. Nowotarżanka okazała się lepsza.
- Jagna to dla mnie ikona polskiego snowboardu – mówi Aleksandra Król. – Przed startem byłam przygnębiona, że jeszcze nic nie wygrałam wielkiego, a tu za rywalkę mam taką gwiazdę. To niesamowite uczucie pokonać swojego idola i to na zawodach międzynarodowej rangi. Po prostu się popłakałam. Myślę, że Jagna nie była zła, że z nią wygrałam. Swoje już zrobiła, a może przecież jeszcze wiele zwojować. Mam z nią bardzo dobry kontakt. Gdy ona wypadła z trasy, a ja pozostałam w „grze”, to radziła mi jak mam jechać, jak najeżdżać na bramki.
Ola od ośmiu lat uprawia snowboard, do czterech jeździ zawodowo. – Kiedy pierwszy raz przypięłam deskę do nóg? W Austrii, gdy byłam z rodzicami na wczasach – wyjawia Ola. - Zauważyłam, że na stoku jest więcej snowboardzistów niż narciarzy. Zmusiłam rodziców, by wypożyczyli mi deskę. Mama była przekonana, że to kaprys i jak kilka razy się wywrócę, poobijam, to zostanę przy nartach. Pomyliła się. Zaraziłam się tym sportem. Po powrocie do kraju rodzice zmuszeni byli zaopatrzyć mnie w deskę. Brat był moim pierwszym snowboardowym nauczycielem.
Ola godzi sport z nauką. Studiuje na dwóch kierunkach. Wychowanie fizyczne na AWF-ie i psychologię stosowaną na Uniwersytecie Jagiellońskim. Jak to wszytko godzi? – Jakoś sobie radzę – śmieje się. - Ciągle jestem w rozjazdach. Tydzień tu, tydzień tam. I tak wkoło Macieju. Niewiele mam wolnego czasu, a gdy go mam, odwiedzam przyjaciół.
Stefan Leśniowski