01.07.2010 | Czytano: 2656

Olimpijska nadzieja

Prezes Nowotarskiego Klubu Olimpijczyka, Czesław Borowicz przed kilkoma dnia narzekał, iż do klubu nie przybywają nowe twarze. Wydaje się, że niebawem to się powinno zmienić. Dołączy do NKO przesympatyczna dziewczyna, która zapałała wielką miłością do jednej deski. Nazywa się Aleksandra Król.

Nie ukrywa, że jej wielkim marzeniem jest występ w Soczi na igrzyskach olimpijskich. – Zabrakło mnie w Vancouver. Po prostu nie wyszło, ale mam nadzieję, że za cztery lata będzie to pewniak – twierdzi Aleksandra Król, którą trudno złapać w kraju. Ciągle jest w rozjazdach. W niedzielę wpadła obejrzeć snowboardowy piknik na nowotarskim rynku. Nie odważyła się założyć deski na nogi i wystartować na igelicie, w nowej olimpijskiej konkurencji slopstyle.

– To nie dla mnie takie popisy – twierdzi. - Już raz się dałam namówić i połamałam ręce. Oczywiście z własnej głupoty. Nie umiałam skakać, a skakałam. Nie mogę ryzykować, gdyż w sierpniu czekają mnie mistrzostwa świata juniorów w Nowej Zelandii. Przygotowania od niedzieli rozpoczynam na lodowcu we Francji z koleżankami z kadry. Z kolei w styczniu w Hiszpanii rozegrany zostanie czempionat globu seniorów. To są dla mnie najważniejsze imprezy w nadchodzącym sezonie.

Król robi ogromne postępy. Jest czołową juniorką. W minionym sezonie wywalczyła dwa mistrzowskie tytułu. W seniorach z kolei zarówno po slalomie gigancie równoległym jak i slalomie równoległym stawała na drugim stopniu podium. Była druga w gigancie w Pucharze Europy. Największą radość sprawiło jej zwycięstwo nad idolem Jagną Marczułajtis. Dokonała tego w Pucharze Kontynentalnym w Stanach Zjednoczonych. Stanęły do walki w „małym” finale. Nowotarżanka okazała się lepsza.

- Jagna to dla mnie ikona polskiego snowboardu – mówi Aleksandra Król. – Przed startem byłam przygnębiona, że jeszcze nic nie wygrałam wielkiego, a tu za rywalkę mam taką gwiazdę. To niesamowite uczucie pokonać swojego idola i to na zawodach międzynarodowej rangi. Po prostu się popłakałam. Myślę, że Jagna nie była zła, że z nią wygrałam. Swoje już zrobiła, a może przecież jeszcze wiele zwojować. Mam z nią bardzo dobry kontakt. Gdy ona wypadła z trasy, a ja pozostałam w „grze”, to radziła mi jak mam jechać, jak najeżdżać na bramki.

Ola od ośmiu lat uprawia snowboard, do czterech jeździ zawodowo. – Kiedy pierwszy raz przypięłam deskę do nóg? W Austrii, gdy byłam z rodzicami na wczasach – wyjawia Ola. - Zauważyłam, że na stoku jest więcej snowboardzistów niż narciarzy. Zmusiłam rodziców, by wypożyczyli mi deskę. Mama była przekonana, że to kaprys i jak kilka razy się wywrócę, poobijam, to zostanę przy nartach. Pomyliła się. Zaraziłam się tym sportem. Po powrocie do kraju rodzice zmuszeni byli zaopatrzyć mnie w deskę. Brat był moim pierwszym snowboardowym nauczycielem.

Ola godzi sport z nauką. Studiuje na dwóch kierunkach. Wychowanie fizyczne na AWF-ie i psychologię stosowaną na Uniwersytecie Jagiellońskim. Jak to wszytko godzi? – Jakoś sobie radzę – śmieje się. - Ciągle jestem w rozjazdach. Tydzień tu, tydzień tam. I tak wkoło Macieju. Niewiele mam wolnego czasu, a gdy go mam, odwiedzam przyjaciół.

Stefan Leśniowski

Komentarze







reklama