16.05.2010 | Czytano: 1235

Warto mieć marzenia

Luiza Złotkowska brązowa medalistka z Vancouver w biegu drużynowym została honorowym członkiem klubu AZS Zakopane. Obecną na uroczystości podsumowania sezonu i wręczenia legitymacji honorowego członkowstwa zawodniczkę poprosiliśmy o podzielenie się refleksjami z olimpijskiego startu, ale także o plany na przyszłość.

Pani Luizo medal na IO teraz honorowe członkowstwo AZS Zakopane, co chwilę to zaszczyty.
Jestem oczywiście mocno wzruszona, że w tak szacownym klubie zostałam honorowym członkiem w wieku niespełna 24 lat. Nawet nie wiedziałam, że jestem pierwszą medalistką olimpijską AZS Zakopane. To oczywiście zaszczyt i zobowiązanie.

Ale chyba to nie pierwsze takie wyróżnienie, jakie spotkało Panią po zdobyciu medalu?
No nie dowody sympatii otrzymywałyśmy jeszcze w Vancouver. Były to telefony, emaile, kartki, a nawet listy z gratulacjami i podziękowaniami za chwile wzruszeń i emocji, jakie towarzyszyły ludziom podczas wyścigu. Wielu z tych ludzi twierdziło, że czuli się dumni z tego, że są Polakami. Były to gratulacje od ludzi, zupełnie mi nieznanych.

Niewątpliwie medal był sukcesem dla Pani, ale komu jeszcze dodał splendoru?
Z pewnością mojej mamie przybyło znajomych. Chyba urosła z 10 centymetrów. Zapewne wszyscy członkowie mojej rodziny mieli dużo radości, ale także inni Polacy cieszyli się z tego medalu. Wiem to, bo na różnych spotkaniach o tym mi mówili. Byłam gościem wielu instytucji począwszy od spotkania w Pałacu Prezydenckim ze świętej pamięci parą prezydencką, z prezydentami i burmistrzami wielu miast, z którymi w jakiś sposób byłam związana. Zielonka, w której aktualnie mieszkam zorganizowała mi wręcz królewskie powitanie. Miałam przygotowany nawet tron. Na sali było około 600 osób. Jestem zapraszana do wielu szkół wiele osób chce się ze mną spotykać. To oczywiście jest miłe.

Gdy rozmawialiśmy przed wyjazdem na olimpiadę, oceniając swoje szanse twierdziła Pani, że indywidualnie to miejsca w pierwszej dwudziestce są realne, w drużynie będzie można przeskoczyć jeden zespół. Dodała Pani jednak, że w marzeniach, w snach widzi się Pani nawet na podium. No i stało się.
Chyba każdy sportowiec marzy o olimpijskim medalu. Chociaż i ja czasami snułam takie marzenia to przecież realnie były one nie do spełnienia przynajmniej tak mi się wydawało na tych igrzyskach. To był mój debiut i bardziej realistycznie można było sądzić, że na kolejnych olimpiadach uda się zawalczyć o medal. Prognozy, ocena szans przez fachowców mają to do siebie, że nie zawsze się sprawdzają. I całe szczęście, bo w naszym przypadku tak się stało. Okazuje się, że warto mieć marzenia.

W sporcie chyba to jest najpiękniejsze, że tzw. outsiderzy nagle wygrywają z faworytami, zdobywają medale, stają się bohaterami na najważniejszych zawodach. W takiej roli zapewne występowała, na IO w Vancouver żeńska drużyna polskich panczenistek.
Zapewne tak. Zakwalifikowałyśmy się do IO właściwie w ostatnim momencie, jako ósmy zespół. Dlatego też nikt na nas nie stawiał. Starty indywidualne zupełnie nam nie wyszły. Chyba byłyśmy podczas nich, zbyt spięte, mocno stremowane. Pojawiły się słowa krytyki a nawet napiętnowania, że przyjechałyśmy do Vancouver na wakacje. Były to dla nas słowa mocno krzywdzące, bo owszem wiedziałyśmy, że zawiodłyśmy w startach indywidualnych, ale nie, dlatego, że się nam nie chciało jechać, że nie włożyłyśmy w nie maksimum wysiłku. Ten stan krytyki absolutnie niezasłużonej podziałał na nas mobilizująco. Nie chcę powiedzieć, że bez tej nagonki nie byłoby medalu, bo same w sobie czułyśmy sportową złość i chyba to dodawało nam skrzydeł w biegach drużynowych. Całe szczęście, że w sporcie wszystko jest możliwe. Zdarzają się nieoczekiwane porażki, ale są też przypadki zaskakujących zwycięstw. Chciałyśmy udowodnić, że rzetelnie i ciężko przygotowałyśmy się do Igrzysk. To była główna motywacja, a że zbiegła się z optymalną dyspozycją w tym właśnie momencie, przyszedł nieoczekiwany chyba dla wszystkich sukces. Cieszę się, że tak się stało.

U Pani chyba huśtawka nastrojów trwała od październikowych MP do ostatniego występu na IO.
Powiem tak na MP doznałam kontuzji i oczywiście bardzo martwiłam się, tym czy nie będzie ona bardzo groźna, czy nie pozbawi mnie olimpijskiego startu. Wtedy łzy były raczej z tego powodu. Same zawody nie były dla mnie celem samym w sobie. Najważniejsza była olimpiada udany na niej start. Oczywiście po biegu drużynowym łzy szczęścia same napływały do oczu.

A jak to było z tymi krytykami, którzy wcześniej potępiali Was w czambuł?
No właśnie, los bywa przewrotny. Ja myślę, że w człowieka trzeba po prostu wierzyć a szczególnie w sportowca. Mam nadzieję, że dla naszych władz sportowych to też lekcja, że na Igrzyskach Olimpijskich nie mogą startować tylko ci, którzy aktualnie mają szanse na medal. Nie bardzo rozumiem, jak to jest, że zawodnik szkolony, przygotowywany do Igrzysk w czteroletnim cyklu jego udział w Olimpiadzie jest kwestionowany nawet, jeśli spełnieni wyznaczone kryteria. To jest marnowanie pieniędzy. Ja logiki w tym nie widzę. Każdy może mieć swoje przysłowiowe „5 minut”.

W Pani przypadku te „5 minut” chyba przeciągnie się w długą karierę.
Mam taką nadzieję. Wiek 23 lata w łyżwiarstwie szybkim to wiek jeszcze bardzo młody. Mam nadzieję na progres moich wyników. Jasne, że drużyna będzie ważna, ale chciałbym znacząco poprawić się indywidualnie. Już w najbliższym sezonie na trwałe chciałbym zadomowić się w grupie A Pucharu Świata. Wydaje mi się to możliwe do zrealizowania.

Ale wracając do Pani startu w drużynie na IO. To Pani przez dwa ostatnie okrążenia ciągnęła cały zespół. Czy czuje się Pani główną autorką sukcesu?
Absolutnie nie. Nie byłoby medalu, gdybym tylko ja pojechała dobrze. Ja musiałam dyktować tempo na ostatnim okrążeniu, ale koleżanki musiały je utrzymać. W tym jest cały sekret biegu drużynowego. Takie były wcześniejsze ustalenia, wiadomo, że w pewnym momencie ktoś musi prowadzić. Mnie przypadł ten obowiązek na ostatnie okrążenie. Cieszę się, że wywiązałam się z niego dobrze. Byłyśmy jednak drużyną i nie byłoby medalu bez koleżanek. W naszej drużynie siła tkwiła właśnie w jedności. Pojechałyśmy perfekcyjnie trzy biegi, w żadnym nie rozpadłyśmy się i to była podstawa sukcesu. O kolejności powadzenia na poszczególnych okrążeniach trenerka zdecydowała na dzień przed pierwszym biegiem. Wyszło dobrze a potem nie trzeba było już niczego zmieniać. W wyścigu o 3 miejsce miałam prowadzić na 3 i 6 okrążeniu. Wyszło na to, że prowadziłam prawie trzy kółka bez 50 metrów. Ale ja byłam w takim transie można rzec, że jakby w amoku, zupełnie nie czułam zmęczenia. Gdyby trzeba było jechać w takim tempie kolejne 5 okrążeń to pewnie bym pojechała.

Dla Pani medal olimpijski to jakaś forma zabezpieczenia na przyszłość?
Olimpijska emerytura gwarantowana jest od 35 roku życia. Ja mam nadzieję, że do tego czasu będę czynnie uprawiała łyżwiarstwo, że osiągnę jeszcze nie jeden sukces. Mam nadzieję, że dopisze zdrowie, że my sportowcy będziemy mieli stworzone dobre warunki bytowe. Bycie zawodowym sportowcem łyżwiarzem szybkim wcale nie przynosi kokosów. Ja dostawałem 1700 zł stypendium a utrzymanie się z tych pieniędzy zachowanie odpowiedniej diety, zdobycie wykształcenia, mieszkanie w godziwych warunkach, nie mówiąc już o odłożeniu jakichś środków na przyszłość, jest wręcz niemożliwe. Mam nadzieję, że pojawi się jakiś indywidualny sponsor.

A propos pieniędzy, czy już Pani wie, w jaki sposób zainwestuje nagrodę za olimpijski medal?
Te 75 tysięcy, jakie dostałam za olimpijski medal to dla mnie jakieś zabezpieczenie na normalne, godziwe życie w najbliższym czasie. Ale ja mam jedno marzenie mieć własny kąt, mieszkać na swoim. Te pieniądze na to nie wystarczą. Może gdzieś w zachodniopomorskim można za nie kupić jakieś lokum, ale tam nie ma klubów łyżwiarskich. Marzy mi się, mieszkanie na Mazowszu, albo tu w Zakopanem. Na razie pieniądze spokojnie leżą na koncie może się cudownie rozmnożą?

Z sentymentem wspomina Pani Zakopane, czy wraca Pani do swoich wcześniejszych wyborów?
Oczywiście wybór Szkoły Sportowej w Zakopanem był przysłowiowym strzałem w dziesiątkę. Nie mogę powiedzieć, że tu się wszystko zaczęło, ale z pewnością koło zamachowe mojej kariery nabrało w Zakopanem odpowiedniej mocy. Sportowo tutaj się ukształtowałam.
Została Pani honorowym członkiem AZS Zakopane, ale dotychczas Pani członkowstwo z tym klubem było bardziej formalne niż emocjonalne.

Co będzie dalej z tym członkowstwem?
Nie wiem. Mam nadzieje na poprawę mojego statusu w AZS Zakopane. Jeżeli tak się stanie, jeżeli władze klubu wesprą mnie finansowo, to oczywiście dalej chętnie zostanę w AZS. Na razie daliśmy sobie czas do końca czerwca na rozwiązanie tego problemu. Zobaczymy, żadnych deklaracji w tym względzie złożyć nie mogę.

W polskim Związku Łyżwiarstwa Szybkiego też nie dokonano oceny i nie podjęto wiążących decyzji, co do przyszłości dyscypliny poszczególnych zawodników i trenerów.
Rzeczywiście dopiero w połowie maja, odbędzie się konferencja w naszym związku mająca wytyczyć kierunki działania w najbliższej przyszłości. Co do mnie to o swoje miejsc w kadrze, jakoś się nie martwię, myślę, też, że trenerka Ewa Białkowska zostanie z nami. Co do reszty spraw zobaczymy?

Sezon olimpijski już za nami w sporcie nie mam jednak próżni. Jak wypełniła Pani czas po Olimpiadzie i co dalej?
Pierwsze dni po Igrzyskach to były spotkania, wywiady, same miłe rzeczy. Później musiałam odrabiać zaległości na uczelni AWF Kraków. Następnie pojechałam na wakacje na Wyspy Kanaryjskie. To był wyjazd sponsorowany przez PZŁs. Wakacje miały trwać tydzień, ale z powodu wybuchu wulkanu na Islandii przeciągnęły się do dwu tygodni. Na szczęście wszystko na koszt biura podróży. Pokrzyżowało to trochę moich planów, ale wakacje były wspaniałe. Teraz już trzeba rozpocząć przygotowania do kolejnego sezonu. Pierwszy obóz przygotowawczy rozpoczniemy w czerwcu, ale ja już od pewnego czasu trenuję. Głównie jeżdżąc na rowerze, bo to ważny element w treningu łyżwiarza. Pogoda wprawdzie nie sprzyja takim zajęciom, ale medal zobowiązuje i trenować trzeba. Mam nawet zamiar wystartować 22 maja w wyścigu kolarskim Poland Bike Maraton w Górze Kalwarii.

Życzymy powodzenia także w nowej dyscyplinie sportowej.
Dziękuję, ale korzystając z okazji chciałabym się nieco zareklamować. Zapraszam wszystkich na moją stronę internetową: www.luizazlotkowska.com


Ryb

Komentarze







reklama