13.12.2024 | Czytano: 5327

Dziękujemy, że byłeś z nami

Żyjemy tak długo, jak żyje pamięć o nas. Do takiej refleksji dochodzimy zawsze wtedy, gdy odchodzi ktoś bliski. 13 grudnia ostatnią drogę przebył Wiktor Pysz.



 
Był bliski wielu osobom i to nie tylko tym, którzy związani są z nowotarskim hokejem. Jednak jak ogromna była to więź wiedzą tylko ci, którym bezpośrednio przyszło się zetknąć z tym nietuzinkowym człowiekiem, zawodnikiem i trenerem.  Polski hokej miał do czynienia z wybitnymi jednostkami i bez wątpienia jedną z nich był  Wiktor Pysz.  
 
Jego życie od dzieciństwa toczyło się wokół sportu. - Miałem 9 lat, gdy stawiałem pierwsze hokejowe kroki. Najpierw mieliśmy drużynę „uliczną”, w której byłem ja, brat Marian i Walenty Ziętara - wspominał. - Mecze rozgrywaliśmy na ulicy Szaflarskiej, którędy wiódł szlak na targ. Samochodów wtedy było jak na lekarstwo, więc ulica służyła jako plac gry do ulicznych pojedynków. Tylko w dni targowe musieliśmy uważać na... spłoszone konie. Nie tylko hokej nam zaprzątał głowę.
 
Zauroczony był  grą braci Bryniarskich i dlatego trafili do sekcji hokejowej Podhala. Dla Wiktora dzień zapisu wiąże się ze zdarzeniem, które po latach  postrzegał z humorem, a wtedy płakał jak bóbr. - Mama kupiła mi łyżwy, ale trzeba było je naostrzyć. Nieopodal domu rodzinnego była Spółdzielnia „Zgoda”. Cygan był tam szlifierzem. Nie wiedział jak się ostrzy łyżwy i naostrzył je jak nóż. Były ostre jak żyletka, ale nie nadawały się do jazdy. Trzeba było je wyrzucić.


W grupach młodzieżowych wiódł prym. Regularnie zostawał najlepszym strzelcem nie tylko w drużynie, ale także w lidze. Nic więc dziwnego, że szybko trafił do pierwszej drużyny razem z bratem  Marianem.
 
Jeden z chłopców  Voriska

W 1966 roku hokeiści Podhala zdobyli pierwszy historyczny tytuł mistrza Polski. Niebagatelny wkład w to osiągnięcie miał młody atak, z Wiktorem na środku, a na skrzydłach miał Walentego Ziętarę i starszego brata Mariana. Nastolatkowie z pewnością długo czekaliby na swoją szansę, gdyby nie czeski trener Franta Vorisek, który zaryzykował i... wygrał. Starsi kibice z pewnością pamiętają ową „vorisówkę” - diabelnie szybkie akcje po tzw. trójkącie, wszystkie z pierwszego krążka, prawie zawsze finalizowane strzałem. Młodzieńcy robili furorę, a kibice śpiewali: „Marian Pysz, Wiktor Pysz i Walenty Ziętara najlepszy atak Podhala”.


 
Nie samym hokejem...

Potem postawił na naukę. Wspomnienia  trójka przez pół roku tworzyła jeden atak w… Cracovii. Marian studiował na AGH i już do końca swojej kariery grał w brawach „Pasów”. Witek był słuchaczem AWF. Po dwóch latach zmienił klimat, wybrał lepsze warunki finansowe jakie zaproponowała mu warszawska Legia. Tam grał i równocześnie studiował.

W 1968 roku na mistrzostwach Europy juniorów w Helsinkach, najlepszy strzelcem turnieju został Walenty Ziętara, a trzecie miejsce przypadło Wiktorowi. Pysz był jednym z najzdolniejszych i najbardziej widowiskowych hokeistów swoich lat. W Cracovii dwa razy był królem strzelców pierwszej ligi. Zdobywał w meczach po 4-5 goli. Jego rekord w jednym meczu to 7 goli. Tyle ich zaaplikował Włókniarzowi Zgierz. Osobny rozdział to drużyna narodowa.
 
- Łapałem do się do kadry Zdzisława Masełki, ale studia zahamowały moją sportową karierę. Wtedy nie można było wziąć indywidualnego toku studiów, a na treningi nie bardzo zwalniali i zacząłem pomału tracić dystans do czołówki. Z pewnością, wraz z bratem, nie wykorzystaliśmy swoich sportowych możliwości. Po studiach wróciłem do Podhala i zdobyłem z nim jeszcze dwa tytuły mistrza kraju - wspominał.
 
Na trenerskiej ławce

Karierę zawodniczą skończył w 1974 roku, ale nie wyobrażał sobie życia bez hokeja. Pracę trenerską rozpoczął od pracy z młodzieżą. Często wspominał kierownika sekcji Józefa Ślęczkę.
 
– Za jego panowania powstały liczne szkółki, z których wyszło mnóstwo zawodników wysokiej klasy. Za jego panowania była dyscyplina – punktualność i dobra organizacja. Wymagał dużo od siebie, trenerów i zawodników. Każdemu się oberwało za spóźnienie na treningi. Mnie też to nie ominęło. Mieszkał blisko lodowiska, na Parkowej, więc niespodziewanie zjawiał się na lodowisku i sprawdzał wykonanie ćwiczeń zgodnych z harmonogramie – wyjawiał.
 
W 1980 roku objął ster pierwszej drużyny Podhala razem z bratem Marianem. W 1985 roku wyjechał do Niemiec i był tam do 1997 roku. 7 lat szkolił grupy młodzieżowe w Stuttgarcie. Lata 1992 - 95 to praca w Augsburgu - dwa lata w drugiej lidze i rok w DEL przy boku Gunnara Leidberga. Dwa lata spędził w Alder Mannheimer, gdzie pierwszym szkoleniowcem był Lenz Netheri. Po powrocie z Niemiec pracował w nowotarskiej Szkole Mistrzostwa Sportowego, a potem objął drużynę narodową, którą wprowadził do grupy A.
 
- Rola trenera jest bardzo niewdzięczna i niepewna. Ciągle się jest na walizkach. Z perspektywy czasu miałbym duży dylemat, czy jeszcze raz wybrać ten zawód. Hokeistą na pewno zostałbym drugi raz, bo hokej to maja pasja – zwierzał się.

Selekcjonerski kawałek chleba
 
W 1999 roku został selekcjonerem reprezentacji Polski, a jego asystentem brat Marian. Pod ich wodzą drużyna narodowa rozgrywała czempionat globu w Grenoble, w którym  faworytem byli gospodarze. Reprezentacja wyjeżdżała do Francji bez rozgłosu. Działacze nie wierzyli w sukces, bo dla nich celem było podium. Nikt o awansie nawet nie marzył, a co dopiero głośno mówił. Tymczasem wybrańcy selekcjonera z Nowego Targu sprawili koneserom żabich i ślimaczych przekąsek niemiłą niespodziankę. Prowadzona przez niego ekipa rozpoczęła marsz do grupy A mistrzostw świata od zwycięstwa nad Holandią (4:0). Znacznie trudniejszym rywalem byli Madziarzy, chociaż i oni nie zdołali rozmontować naszej defensywy i świetnie spisującego się w bramce Mariusza Kiecę (3:0).  Z Danią też nie było łatwo. Duńczycy dwukrotnie obejmowali prowadzenie, ale Polacy zadali w niespełna trzy minuty  trzy ciosy rywalowi, po których się już nie podniósł (5:3).  Kolejny mecz to spacerek z Litwą i dwucyfrowa wygrana (13:2). Na deser  było spotkania z gospodarzami turnieju. Na szczęście wynik tego spotkania nie miał już wpływu na ostateczny kształt tabeli.  Polacy zapewnili sobie  wcześniej awans, po tym jak trójkolorowi stracili punkty z Holandią (4:4) i Węgrami (1:3). Polacy przegrali z Francuzami (2:4) i  twierdzili, że mecz został wyreżyserowany przez arbitra.
 
- Byliśmy bezradni wobec tego co wyprawiał sędzia. Poproszono nas, byśmy nie zgłaszali protestu, bo  to na niewiele zdałoby się, a popsułoby atmosferę – mówił po spotkaniu Wiktor Pysz, wysłannikowi katowickiego Sportu, Marianowi Czakańskiemu. 
 
Wprawdzie w gronie najlepszych biało-czerwoni spędzili tylko jeden sezon, ale pamiętajmy, że na szwedzkich taflach naszym kosztem utrzymała się Japonia, która spaść… nie mogła na mocy odrębnej decyzji IIHF. Wygraliśmy dwa spotkania z najsłabszą Japonią 4:2 i Włochami 5:1.  Zwycięstwa nad tymi ekipami ucieszyły selekcjonera drużyny narodowej, dla którego był to trzeci rok pracy.
 
Po raz drugi został selekcjonerem
 
Wiktor Pysz z kadrą pożegnał się w kwietniu 2004 roku po nieudanych mistrzostwach świata Dywizji I grupy B w Gdańsku. Polski zespół rozpoczął je od porażki 0:4 z Włochami. Porażka ta w dużym stopniu ograniczyła możliwości awansu, choć teoretycznie szanse takie pozostawały, jako że Włosi przegrali ze Słowenią i pokonanie tej ostatniej dawało jeszcze nadzieję. Niestety już wcześniej biało -czerwoni się potknęli remisując z Estonią 6:5, a w ostaniem meczu byli zdecydowanie słabsi od Słowenii (1:4), która awansowała.
 
- Jestem szkoleniowcem i długo bez tego nie da się wytrzymać. Przerwa w pracy trenerskiej dobrze mi zrobiła, z dystansu zacząłem dostrzegać rzeczy, na które wcześniej nie zwracałem uwagi. Oczywiście mam świadomość, że wyzwanie jest duże. Głęboko jednak wierzę, że w najbliższym czasie sytuacja w polskim hokeju się unormuje – mówił Wiktor Pysz, który 1 sierpnia 2009 kolejny raz  przejął ster hokejowej reprezentacji kraju.
 
W 2012 roku turniej o mistrzostwo świata (Dywizja IB) rozgrywany był w Krynicy. Trener otrzymał zadanie wprowadzenia biało- czarownych do Dywizji IA. Był  to pierwszy turniej tej dywizji po reformie przeprowadzonej przez IIHF.  Walka o awans rozegrała się między Koreą Południową a Polską.  To był ostatni mecz turnieju. Oba zespoły  do momentu spotkania nie doznały porażki, Azjaci stracili tylko jednej punkt wygrywając po dogrywce z Holandią 4:3. Nikt z polskich kibiców nie przypuszczał, tym bardziej, iż biało –czerwoni prowadzili, że mecz może zakończyć się dla nich klęską. Bo  nawet porażka w najmniejszych rozmiarach tak była traktowana. Miał być awans do grona średniaków! Polacy prowadzili 2:0 i mieli mnóstwo okazji, by pogrążyć Azjatów. Tymczasem ci się podnieśli i decydujące trafienie zadali po błędzie Przemysława Odrobnego.
 
Szybko się okazało, że był to ostatni jego mecz na ławce trenerskiej reprezentacji. Z tej funkcji został odwołany 21 czerwca 2012 roku. Drużynę narodową w oficjalnych spotkaniach międzynarodowych prowadził 89 razy. Bilans: 43 wygrane, 5 remisów i 41 porażek.
 
Przejął ster nad Podhalem
 
25 lutego 2005 roku będąc asystentem trenera Andrzeja Słowakiewicza, zastąpił go i poprowadził  Podhale w sześciu spotkaniach, z których pięć wygrał.  30 marca tegoż roku jego misja dobiegła końca.  W październiku 2006 roku będąc dyrektorem sportowym SSA Wojas Podhale, zwolnił z funkcji trenera Dimitrija Miedwiediewa i przejął szkoleniowy ster „Szarotek”, doprowadzając je do mistrzostwa Polski (2007).  Dodajmy do tego, że we wspaniałym stylu. Trudno  nie pamiętać tych wspaniałych chwil  nowotarskiego hokeja. Nim jednak jego podopieczni dotarli do finału musieli stoczyć pasjonujące boje z Cracovią. W tych siedmiu spotkaniach rządziła taktyka i spryt trenerski. Najpierw jednak trzeba było doskonale  przygotować fizycznie ekipę do wyczerpujących spotkań. O sukcesie decydowały bowiem detale. Nie wystarczyło sześć spotkań, nie wystarczyło  także 65 minut siódmego meczu, by wyłonić finalistę. Sprawa awansu rozstrzygnęła się dopiero w karnych. Ta półfinałowa seria była triumfem taktyki trenera Wiktora Pysza.


 
Po przejściu Cracovii  musiał główkować jak rozprawić się z tyską drużyną. Przyznał się, że spacery po lesie pomogły mu się wyluzować, oczyścić głowę i przemyśleć taktykę na decydujące boje. No i taktyka okazała się kluczem do zwycięstwa. 
 
„Szarotki” nie były faworytem, bo też sezon zasadniczy ukończyły na czwartej pozycji. Targana personalnymi konfliktami drużyna przynosiła swoim fanom więcej rozczarowań niż radości. Jednak prawdziwych mężczyzn poznaje się po tym jak kończą, a nie zaczynają.  To też zasługa trenera Wiktora Pysza, który potrafił dotrzeć do zawodników, zmobilizować ich i przekonać do swojej koncepcji gry.  W dodatku jego podopieczni w Nowym Targu musieli jeszcze walczyć z… kiepskim lodem.
 
Jego zespół był w wielkim gazie. Wygrał rywalizację z Tychami 4:1 i tylko  w trzecim meczu rywal w karnych okazał się lepszy. Kwestia mistrzowskiego tytułu rozstrzygnęła się w piwnym mieście.
 
W kolejnym sezonie, po serii niepowodzeń prowadzącej przez niego drużyny, 31 października  został zwolniony z funkcji trenera Podhala. Jego bilans spotkań,  w których dowodził Podhale, łącznie z latami 1980-81 zamknął się liczbą 126 spotkań, z których wygrał 77 i 9 zremisował.   2 września 2008 roku objął funkcję kierownika wyszkolenia PZHL.
 
Stefan Leśniowski
 

Komentarze







reklama