31.03.2010 | Czytano: 2176

Pechowiec

- Z pechem pozostało mi tylko walczyć - mówi Przemysław Leśnicki, wychowanek nowotarskiego hokeja, który przeszedł 18 operacji kolan i stracił cztery zęby, a dwa uszkodził. Po takich przejściach inny rzuciłby w kąt łyżwy i kij hokejowy, ale nie on.

- Kontuzje mnie nie zrażają. Dla mnie świat bez hokeja były pusty – mówi. – Ta dyscyplina jest urazowa. Ból towarzyszy jej od pierwszego zetknięcia z lodem. Podczas nauki jazdy na łyżwach były bolesne upadki. Potem bolało uderzenie krążkiem, kijem, czy po zagraniu ciałem przeciwnika. Siniaków, zadrapań i ran było sporo i nawet ich nie liczę. Z najbardziej dotkliwych były kontuzje kolan.

Przemek wie jak hokej boli. Po raz pierwszy przekonał się o tym w 2005 roku jeszcze na amerykańskich lodowiskach. – W finałowym meczu play off o mistrzostwo Stanu zerwałem krzyżowe wiązania przednie – wspomina. – Miałem pecha, że pilnował mnie chłopak o półtora głowy wyższy. Wjechał mi w kolano i było po „zabawie”. Przeszedłem czternaście operacji czyszczenia kolana i trzy rekonstrukcje, w tym dwie w Stanach Zjednoczonych. Z hokeja wyeliminowany zostałem na cztery lata. To efekt złych działań lekarzy i tych, którzy zajmowali się rehabilitacją. Rehabilitacja odbywała się w USA w najlepszej klinice sportowej, w której po urazach dochodzą do sprawności gwiazdy NHL i NFL. Oni zrobili wszystko co było możliwe i wróciłem do kraju. Kolano zostało uszkodzone przez rehabilitanta w Polsce. Za wcześnie lekarz wysłał mniej na rehabilitację. Przyplątała się infekcja, która na pół roku przykuła mnie do łóżka. Brałem antybiotyki, chodziłem o kulach. Był moment, że chciano mi amputować nogę. W Polsce znalazł się lekarz, który mi ją uratował i przywrócił mnie do sportu.
Kontuzja nie zraziła go do hokeja. Jak tylko wrócił do zdrowia rozpoczął treningi. Najpierw z MMKS, a w lecie był w szerokiej kadrze trenera Milana Jančuški. – Postanowiłem spróbować, by nie pluć sobie w brodę, że była szansa, a jej nie wykorzystałem. By później swoje niespełnione marzenia nie przekładać na dzieci – twierdzi.

Powrót do sportu okazał się pechowy. Chyba żaden zawodnik występujący w tym sezonie w PLH lub pierwszej lidze nie miał tylu urazów. Nienajlepiej wspomina potyczki z warszawską Legią. – W następnych meczach będę musiał odmówić gry z tą drużyną – śmieje się Przemek. – Grając w MKKS straciłem cztery zęby. Zostawiłem je z korzeniami na lodzie. Dwa zostały uszkodzone i przebiły mi górną wargę, a trzy jeszcze się ruszały. Zabieg ułożenia zębów w szynie trwał blisko trzy godziny. W pierwszym meczu play off z tą drużyną poszło prawe kolano. Rywal usiadł mi na nodze i zerwane zostały wiązania krzyżowe – informuje Przemek. – Szybko zrobiłem rekonstrukcję, żeby zdążyć na następny sezon. Lekarze twierdzą, że na lód mogę wyjść w połowie sierpnia, a do sezonu mogę się normalnie przygotowywać.
Przemek w grudniu przeniósł się do Ciarko Sanok i chyba nawet nie przypuszczał, że po miesiącu znowu będzie miał problemy z uzębieniem. W meczu z oświęcimską Unią cieszył się ze zdobycia pierwszego gola w ekstraklasie, lecz radość nie trwała długo, bo czekała go kolejna wizyta u dentysty. – Na początku trzeciej tercji dostałem w twarz krążkiem. Jedynka i dwójka, które wcześniej „paradowały” po lodzie cofnęły się - opowiada Przemek Leśnicki. – Wrzuciłem je na właściwe „tory” i dograłem mecz do końca. Po rannym treningu czekał mnie zabieg dentystyczny.

Przemek podczas kontuzji kolan nie mógł liczyć, że klub wesprze go finansowo. – Teraz również pieniądze na operację musiałem pożyczyć od taty, bo nie zdążyłem jeszcze tylu zarobić. Prezes Sanoka zapewnia mnie, że je odzyskam.
Kontrakt z Sanokiem wygasł mu 31 marca. – Mam przynależność do MMKS, ale włodarze sanockiego klubu i sponsorzy widzą mnie w składzie na przyszły sezon. Kwestią jest kto będzie trenerem drużyny.
– twierdzi.

Stefan Leśniowski

Komentarze







reklama