Od piątku Nowy Targ stał się areną zmagań pięściarzy z naszego kontynentu. W ramach Igrzysk Europejskich kobiety i mężczyźni walczą o 44 paszporty olimpijskie do Paryża. W takich okolicznościach nie sposób nie wspomnieć o jedynym olimpijczyku w tej dyscyplinie sportu, który przyszedł na świat w Nowym Targu. W maju minęło 30 lat, gdy nie ma go już wśród nas. Jak ten czas szybko leci. A wydaje się jakbyśmy wczoraj grali w siatkówkę na plaży w Gdańsku Brzeźnie, jakbyśmy wczoraj pili piwko w klubie Paradis i rozprawiali o jego legendarnych walkach w ringu.
Tak się złożyło, że rodzice niżej podpisanego pracowali w tej samej szkole (Technikum Skórzanym) razem ze Stanisławem Piłatem i co roku obie rodziny spędzały urlop nad morzem. Miałem więc okazję z bliska poznać nietuzinkową postać. Mocno zbudowanego mężczyznę (189 cm wzrostu i wadze 96 kg), którego sylwetka robiła wrażenie. Gdy wszedł do klubu Paradis, to wszyscy zaniemówili. Ledwie się w drzwiach mieścił, a jak podał rękę na powitanie, to była obawa, by jej nie zmiażdżył podającemu.
Z podkową w rękawicy?
Podczas częstych spotkań była okazja porozmawiać o jego legendarnych walkach. O których huczało w całym kraju. O jego „dyszlach” mówiło się, że były jak wystrzał z armaty. A były to do perfekcji wypracowane proste ciosy, po których rywale lądowali na deskach. Niektóre jego pojedynki na pięści obrosły wręcz w legendę. Jak choćby ten stoczony z leworęcznym, czarnoskórym Amerykaninem Thomasem, podczas meczu z USA w 1934 roku (25 maja) w Chicago. „Amerykanin był znacznie wyższy i cięższy od naszego reprezentanta. Walka tych dwóch rywali rozgrzała widownię. To był godny finał meczu, przegranego przez Polskę 2:14 (jedyne zwycięstwo odniósł Szapsel Rotholc, który pokonał Amerykanina włoskiego pochodzenia, Urso – przyp.aut). Piłat przegrał walkę, został wyrzucony z ringu piorunującym ciosem rywala, który miał w rękawicy... podkowę” – pisały wówczas media.
Stanisław Piłat wielokrotnie prostował te rewelacje, ale ta legendarna opowieść do dzisiaj krąży w bokserskim światku. „Po prostu opuściłem gardę i trafił mnie idealnie, a trzeba przyznać, że przeciwnik miał kopyto w dłoni. Do tego momentu walka była wyrównana. Cios za cios, a padały potężne uderzenia z obu stron. Przeciwnik, mimo wagi, bardzo szybko i elegancko poruszał się po ringu. My byliśmy oszołomieni zmianą czasu i atmosferą jaka panowała w hali – tłumaczył.
Z tego sławnego meczu Piłat przywiózł wspaniałą pamiątkę – złoty pierścień z wyrytym wizerunkiem rękawicy bokserskiej, z którym nie rozstawał się do końca życia.
Bokser z przypadku
Stanisław Piłat do boksu trafił przypadkowo. Jako młody chłopak (urodził się 13 kwietnia 1909 w Nowym Targu, jako syn Stefana i Marii z Głąbińskich) należał do „Sokoła”, dużo ćwiczył i uprawiał wiele dyscyplin sportowych, właściwie wszystkie poza boksem. Był lekkoatletą, grał w koszykówkę, uprawiał szermierkę, próbował swych sił w gimnastyce, no i oczywiście w narciarstwie. Był niezwykle sprawny jak na swój wzrost i wagę, stąd też niejednokrotnie określany był mianem: „modelowy atleta”, czy „Apollo z Nowego Targu”. Mimo, iż boksu nie uprawiał, to szybko zwrócił na siebie uwagę trenerów tej dyscypliny sportu, którzy docenili jego sportowy potencjał w postaci niezwykle silnego ciosu.
Tadeusz Olszański w książce „Rzecz o Feliksie Stammie. Została Legenda”, tak przedstawia boksera z nowotarskim rodowodem: „ Z Nowego Targu przyjeżdża do Poznania doskonale zbudowany młodzieniec. Dwa metry wzrostu, 90 kilogramów wagi. W miejskiej marynarce i w góralskich portkach. Na nogach kierpce. Stanisław Piłat. Przywozi go osobiście szwagier, w góralskim stroju, w guni i z ciupagą, i mówi, że jego zdaniem ten chłopiec ma talent do bitki. No i tak zaczyna się kariera Piłata, który przez wiele lat był reprezentantem Polski wagi ciężkiej i w wielu dramatycznych meczach zdobywał w ostatniej walce potrzebne do zwycięstwa punkty.”
Wyprawa Staszka do Poznania była z okazji sokolskiego kursu instruktorów sportowych. W czasie pobytu w stolicy Wielkopolski, Stanisław Piłat trenował na obiekcie Warty Poznań, gdzie został dostrzeżony przez jeden z działaczy klubu, Tadeusza Suszczyńskiego, późniejszego kapitana sportowego Polskiego Związki Bokserskiego. Szwagier uważał, że Staszek ma talent do „bitki” i zaprowadził go na salę Warty. Jeden z działaczy klubu, pan Suszczyński, późniejszy kapitan sportowy Polskiego Związku Bokserskiego, dostrzegł go podczas zajęć i natychmiast tchnięty intuicją zaczął namawiać młodego Apolla, by odwiedził salę bokserską poznańskiego klubu. Trener Feliks Stamm przyjął chłopaka z gór bardzo serdecznie. I do razu kazał mu się wziąć do pracy. Staszek z kursu do gór już nie wrócił.
Walczył z kowalami
Legendarny trener Feliks Stamm, gdy dostał w swoje ręce potężnie zbudowanego górala, zdecydował, iż nowotarski olbrzym będzie sparował ... z kowalami! Tak nazywano pięściarzy ze Śląska. – Jak ma jaja, to da im radę – stwierdził. Miał jaja, odwagę i potężny cios. Piłat stoczył z nimi kilka walk, trzech znokautował, a kowale, mający wielką krzepę „rozkwasili” mu nos. „To były moje pierwsze kroki w boksie. Nie znałem technik obronnych, opuszczałem gardę” – tłumaczył. Debiut nie był udany, ale Piłat nie miał zbyt dużo czasu, by nauczyć się techniki, zwłaszcza obronnej. W starciu z Józefem Niesobskim, ambitnym zawodowym śląskim pięściarzem, dysponującym silnymi ciosami z obu rąk, przegrał zdecydowanie. Po jednym z ciosów wyleciał za liny i został wyliczony. Ale już w kolejnym meczu z Inowrocławiem gładko znokautował swego rywala.
Zabił Godlewskiego, nie dał rady Piłatowi
W marcu 1932 roku został powołany do służby wojskowej i skierowany do pułku ciężkiej artylerii w Krakowie. W tym czasie jego klub Warta Poznań, w ramach rozgrywek, miała wyjazdowe mecze bokserskie z klubami ze Lwowa. Piłat po otrzymaniu od dowódcy jednostki urlopu dołączył do kolegów, i jak się okazało jego udział w meczu miał niebagatelne znaczenie dla końcowego wyniku. Kiedy wyszedł na ring było 8:6 dla lwowian i od wyniku jego walki zależał ostateczny rezultat meczu. Zresztą nie zdarzyło się to ani po raz pierwszy, ani też nie ostatni. Walczyło się wówczas w ośmiu kategoriach wagowych, przy czym waga ciężka rozgrywana była jako ostatnia. Jego przeciwnikiem w tej walce był pięściarz pochodzenia żydowskiego, o bardzo silnym ciosie - H. Gross (Hasmonea Lwów), który w ringu podczas walki zabił innego boksera - Godlewskiego. Przeciwnik Piłata miał rzeczywiście czym uderzać, o czym ten przekonał się już w pierwszym starciu, kiedy po celnym mocnym ciosie upadł na kolana. Piłat nie zamierzał jednak skapitulować i w następnej rundzie wyprowadzając potężny prawy prosty tzw. dyszel znokautował przeciwnika. Wygrał przed czasem. Dzięki wynikowi tej walki Warta zremisowała spotkanie.
„Nasze pojedynki zawsze dostarczały widowni niesamowitych emocji. W tej wadze ciosy miały swoją moc. To nie było głaskanie, tylko walenie jak z młota. Głowy nam odskakiwały, pot zalewał oczy, ale parłem do przodu. Po porażkach wyciągałem wnioski, chociaż to ja pierwszy oberwałem. Nie zdążyłem się zasłonić i upadłem na kolana. Ten cios o dziwo mnie zmobilizował i ostatecznie moje mocne ciosy docierały do celu, osłabiając rywala. Po ostatnim gongu moją rękę sędzia uniósł do góry” – opowiadał.
Reprezentacyjna przygoda
W drużynie narodowej Piłat zadebiutował 8 października 1933 roku podczas poznańskiego meczu z Czechosłowacją. Był to udany debiut, a Piłat pokonał utytułowanego czeskiego zawodnika Burgarta w trzeciej rundzie przez nokaut. Mało kto dziś pamięta, że Piłat reprezentował nasz kraj na berlińskiej olimpiadzie w 1936 roku. Stoczył tam w ćwierćfinale zacięty pojedynek z Urugwajczykiem Feansem, przegrywając walkę, co było wielkim rozczarowaniem, gdyż liczono, iż wzorem Stanisława Kiecala pokona w ringu wszystkich Schmelingów, Baerów, Carnerów i Lousów, i zdobędzie dla Polski medal olimpijski. Niestety Piłat nie dobił się walki o olimpijskie trofeum, czy też mistrzostwo Europy, ale ceniono go za odwagę i siłę charakteru. Miał przecież w barwach biało – czerwonych kilka wspaniałych pojedynków.
Szkaradnie oszukany
Ostatnią bokserską walkę w karierze stoczył w 1939 roku podczas mistrzostw Europy w Dublinie, z odwiecznym rywalem, złotym medalistą olimpijskim z 1936 roku, Herbertem Runge. Nasz reprezentant nie miał szczęścia do tego pięściarza i choć pięć razy krzyżował z nim rękawice to jednak ostatecznie zawsze kończyło się tym, iż sędziowie uznawali wyższość niemieckiego boksera. Tak przebieg swojej ostatniej walki z H. Runge, wspominał Piłat:
„Trafiałem go bardzo mocno, raz i drugi. Słaniał się na nogach i wydawało się, że po kolejnym ciosie zaliczy deski, ale sędzia dał mu odsapnąć. Rzekomo but mu się rozwiązał i sędzia przerwał walkę. W takim momencie. Do końca szedłem i biłem, cały czas byłem w ataku. Po walce wszyscy mnie pocieszali, że byłem lepszy, ale sędziowie inaczej walkę ocenili”.
Dwa razy ewidentnie został oszukany przez niemieckich sędziów, którzy niesłusznie zaliczyli punkty swojemu rodakowi. Wcześniej w meczu międzypaństwowym również walczył jak lew i wówczas też bezpardonowo okradziono go z punktów. Polska przegrała wówczas w meczu międzypaństwowym z Niemcami w Dortmundzie w 1937 r. z wynikiem 5:11
Niepokonany na krajowym ringu
Niepowodzenie na międzynarodowej arenie, powetował sobie na krajowych ringach, gdzie niepodzielnie panował w wadze ciężkiej. W 1934 roku zdobył pierwszy tytuł mistrza Polski i powtarzał ten wyczyn regularnie do 1939 roku. Ponadto pięciokrotnie, wraz z kolegami z Warty, sięgał po drużynowe mistrzostwo kraju. W 1936 roku, przeniósł się na Śląsk, gdzie wstąpił do Policji Województwa Śląskiego (pełnił służbę na posterunku PWŚL w Wiśle) i w okresie 1936-1939 bronił barw Policyjnego Klubu Sportowego „Katowice”, także w... szermierce, jako szpadzista. Warto w tym miejscu wspomnieć, iż Piłat w latach 1933 – 1939 był 20-krotnym reprezentantem Polski w meczach międzypaństwowych odnosząc 9 zwycięstw i 3 remisy w biało-czerwonych barwach. W latach 1934 – 1939, 6-krotnie zdobywał też tytuł mistrza kraju w wadze ciężkiej i 5-krotnie w latach 1932 - 1936 walczył w drużynie mistrza Polski – w poznańskiej Warcie. W latach 1934, 1937 i 1939 wystąpił w mistrzostwach Europy. W sumie stoczył 170 walk z czego 143 wygrał, 3 zremisował, 24 przegrał.
W 1971 roku byłem z nim na mistrzostwach Polski w boksie w Katowicach. Wtedy po raz pierwszy widziałem go płaczącego. Po sławnym incydencie, kiedy to Jan Szczepański rozeźlony na wszystkich, od widowni począwszy, a na jednym z działaczy skończywszy, wyrzucił medal poza ring. Staś wychowany w umiłowaniu wszystkiego co patriotyczne, polskie, wzniosłe i piękne, nie mógł przeboleć takiej profanacji złotego medalu i zachowania zaskakującego wszystkich.
Za metą
Jego kolejne losy za sportową metą związane były z Nowym Targiem i młodzieżą szkolną. Przez wiele lat, aż do emerytury był nauczycielem wychowania fizycznego w nowotarskich szkołach, w tym m.in. w Technikum Skórzanym w Nowym Targu. Założył też sekcję bokserską w miejscowym Rzemieślniczym Klubie Sportowym „Start - Gorce”, gdzie zajmował się szkoleniem bokserów. Był sędzią narciarskim i lekkoatletycznym. Kochał sport i młodzież prowadząc z nią m.in. treningi bokserskie i lekkoatletyczne. Zmarł w Nowym Targu 10 maja 1993 roku, gdzie został pochowany W maju 2008 roku Kapituła Honorowa pozytywnie zaopiniowała wniosek o nadanie tytułu „Zasłużony dla sportu w Nowym Targu” nieżyjącemu już olimpijczykowi z Nowego Targu, bokserowi Stanisławowi Piłatowi.
Stefan Leśniowski