24.03.2023 | Czytano: 10126

Niezapomniane mecze. Dopóki walczysz, jesteś zwycięzcą

Lata siedemdziesiąte, to złoty wiek nowotarskiego hokeja. Podhale dysponowało zespołem, który trząsł polską ekstraklasą, a zwycięstwo nad góralami było szczytem marzeń dla pozostałych ekip.



 
Nowotarżanie dziewięć razy z rzędu sięgali po najwyższe trofeum w kraju. Rozegrali mnóstwo spotkań, które przeszły do historii tego sportu. Były Szarotki” solą wszystkich ówczesnych reprezentacji – od juniorów młodszych poczynając, na seniorach kończąc. O tych chłopakach mówiło się, że mają góralski charakter –zadziorny, nie dający sobie w kasze dmuchać, sprawiający, że wychodzili obronną ręką z każdej opresji. 
 
„Każdy ma jakiś charakter. Ale jak drużyna jest cicha, znaczy, że to drużyna słaba. Im głośniejsza, tym lepsza. Taki zespół, który o godzinie 22 idzie spać do łóżeczka, jak trener każe, świata nie podbije” – to słowa Zbigniewa Bońka.
 
Trzeba przyznać, że te słowa jak ulał pasowały do ekipy Podhala z lat 70-tych. W niej nie było grzecznych chłopaczków.  Potrafili się zabawić, ale na lodzie pokazywali lwi pazur. Pazur, którego bały się inne drużyny. „To są chłopcy z jajami. Tacy, z którymi można konie kraść ” – mówił nieżyjący już  trener Mieczysław Chmura.  „ W przerwie meczu, gdy nie szło, nie musiałem krzyczeć na zawodników, oni sami na siebie krzyczeli, wypominając sobie błędy. W szatni od czasu do czasu iskrzyło, ale za moment na lodzie była to grupa, która walczyła w myśl zasadny jeden za wszystkich, wszyscy za jednego” – to z kolei opowiadał również już nieżyjący trener Tadeusz Kramarz. 
 
 „Wujek” (tak nazywano Kramarza) pojechał z juniorami na mecz do Katowic. To były dwumecze – sobota i niedziela. Grano na spalonym Torkacie. Jego podopieczni gładko uporali się z gospodarzami i udali się na nocleg do hotelu Siły Mysłowice.  Tam toczył się turniej zapaśniczy i wszyscy byli nim zainteresowani, bo nie mieli okazji oglądać zapasów na żywo. Turniej i imprezka przeciągnęły się, a mecz rewanżowy rozgrywano wczesnym rankiem. „Wujek” pilnował chłopaków, ale to było ponad jego możliwości.  Widząc jak trener się denerwuje, hokeiści postanowili  jeszcze bardziej podnieść mu adrenalinę. Przegrywali wyraźnie po pierwszych 20 minutach, Kramarz był niepocieszony, a zawodnicy czekali na jego słynny tekst w takich okolicznościach. I padł: „Chłopcy, tu ( pokazał na dłoń) mi kaktus wyrośnie jak wygracie mecz”. Po meczu zawodnicy zagadnęli: „Trenerze gdzie ten kaktus?”.  
 
Już w juniorach  kształtował się góralski charakter. Jeszcze z większą mocą można było go dostrzec w seniorach. Pamiętne mecze z Katowicami w Nowym Targu (3 i 4 marzec 1974 roku), które pokazały jak mocna to była ekipa i z jakim charakterem. Bramki GieKSy strzegł późniejszy bohater meczu z ZSRR – Andrzej Tkacz. Trener Mieczysław Chmura uśmiechał się nawet, gdy po pierwszej tercji GKS prowadził 2:0. Był to wynik wspaniałej gry bramkarza Andrzeja Tkacza. Wygrał on kilkanaście pojedynków sam na sam z przeciwnikami, obronił dziesiątki trudnych strzałów, bez przerwy robił szpagaty i rzucał się na lód, wyjeżdżał z bramki i ze stoickim spokojem pouczał obrońców. Zastanawiano się jak długo wytrzyma napór miejscowych. Andrzej Tkacz schodząc do szatni, wyglądał jak z krzyża zdjęty, był czerwony na twarzy, włosy miał mokre od potu.


 
Po przerwie zaczęło się... „Szarotki” zaczęły tańczyć swego słynnego zbójnickiego. Rajd Tadeusza Kacika, strzał Józefa Słowakiewicza, dobitka Walentego  Ziętary; Andrzej Tkacz wszystko obronił, lecz kolejna dobitka Tadeusza Kacika była już celna. Za moment Stefan Chowaniec w szaleńczym pędzie. Zostawił krążek tuż przed bramką i wtedy jak spod ziemi wyrósł Leszek Kokoszka. 2:2 i na tym nie koniec szaleńczych ataków Podhalan. Kilkanaście sekund później Mieczysław Jaskierski popisał się tak silnym i mocnym strzałem z nadgarstka, że Andrzej Tkacz nawet nie zareagował. Na GKS runęła lawina goli. Zdenerwowany Andrzej Tkacz, wyraźnie bezradny opuścił posterunek. Jego miejsce przy stanie 6:2 dla Podhala zajął Henryk Buk, a kibice z satysfakcją śledzili kolejne ataki mistrzów Polski, które przynosiły kolejne bramki. W sumie aż 13 krążków wpadło do siatki katowiczan.  W obu spotkaniach scenariusze były niemal podobne. Oba spotkania zakończyły się 13 golami w sieci katowiczan. Wyniki: 13:3 (0:1, 6:2, 7:0) i 13:4 (0:2, 5:1, 8:1).
 
„Na taflę wychodziła zdeterminowana i skonsolidowana ekipa, która na każdym kroku dawała przykład wsparcia i współpracy. Ci ludzie tworzyli sportową rodzinę, którą hartowały przeciwności, więc mimo iż potrafili sobie dopiec, na zewnątrz byli jak jedna pięść” – wyjawiał Mieczysław Chmura.
 
Drużyny z lat 70- tych miały gen zwycięzcy. Miały to coś, co sprawiało, że były najlepsze i ciągle wygrywały.  Nawet gdy nic nie wskazywało na to, że znowu wniesiesz puchar do góry w geście triumfu. A tak się działo.  To nowotarżanie odbierali złote medale. Rywale i eksperci zachodzili w głowę, skąd się wziął ten gen zwycięzcy, bo większy budżet miały śląskie klubu i one co lepszych graczy zabierały z Podhala. Mimo ubytków ekipa nadal miała ten sam charakter wojowników. Nie brak było wtedy opinii, że transfery ( wtedy nazywano to kaperownictwem) sprawiały, iż ci, którzy dostali swoją szansę, zaszczepiali w zespól nowy impuls. To efekt świetnej polityki kadrowej opartej na wychowankach.
 
W następnym sezonie,  pięć rund przed końcem, Baildon Katowice miał siedmiopunktową przewagę (wtedy za zwycięstwo były przyznawane dwa punkty). Hutnicy stanęli przed szansą przełamania hegemonii „Szarotek”, by po raz pierwszy zasiąść na mistrzowskim tronie.   Jednak z góralami nie była taka prosta sprawa. Oczywiście przyszły im w sukurs inne zespoły, ale one też miały swoje cele. Po nienajlepszych występach hutników górale mieli już tylko trzy punkty straty, bo pewnie brali ostatnie przeszkody.  Ślepy los stał się najwspanialszym reżyserem widowiska sportowego. W ostatniej rundzie, w Nowym Targu,  los złączył dwie najlepsze drużyny kraju. Baildonowi wystarczyło wygrać jeden mecz, aby zdobyć mistrzostwo Polski. Gospodarzom potrzebne były dwie wygrane.
 
W Nowym Targu, stolicy polskiego hokeja, tylko niemowlęta nie interesowały się wynikami tych pojedynków. Oba mecze zgromadziły po 7 tys. widzów, a co najmniej drugie tyle chętnych musiało odejść od pustych kas.  Obydwaj wielcy rywale zdradzali oznaki wielkiego zdenerwowania, ale z pasją rzucili się do walki.  W 3 minucie halę ogarnął entuzjazm. Józef Słowakiewicz mocno strzelił na bramkę Baildonu, bramkarz odbił krążek, a nadjeżdżający Jan Mrugała skierował go do siatki.  Kolejne minuty przynoszą gorące sytuacje pod jedną i drugą bramką. W końcu przy nieznacznej przewadze Podhala, w 10 minucie Mieczysław Jaskierski zdobywa drugą bramkę. Riposta Baildonu była jednak natychmiastowa i 5 minut później Jan Tomanek zmusza do kapitulacji Tadeusza Słowakiewicza. Najładniejsza była druga tercja, w której gospodarze przyspieszyli grę, przeprowadzili wiele płynnych akcji i strzelili kolejno 5 bramek. W 28 minucie Podhalanie prowadzili 6:1. Losy meczu wydawały się więc być przesądzone, tym bardziej, że po sprytnej bramce Wiesława Jobczyka natychmiastowa riposta Leszka Kokoszki przywróciła pięciobramkową przewagę. Wystarczył jednak moment dekoncentracji w ostatniej minucie drugiej tercji, aby Baildon zdołał uzyskać dwie bramki przy biernej postawie defensywy gospodarzy. W trzeciej  odsłonie pierwsi celnie strzelili goście, co zdeprymowało Podhalan. Wykorzystali to hutnicy, którzy przez długi okres „dusili” w zarodku grę górali, na szczęście jednak dla tych ostatnich, nie potrafili zdobyć takiej liczby bramek, która zapewniłaby im zwycięstwo.  Najlepszą formacją Podhala był atak Stefan Chowaniec - Mieczysław Jaskierski - Walenty  Ziętara. Również po przeciwnej stronie błyszczał atak reprezentacyjny: Jan Piecko - Karol Żurek - Tadeusz  Obłój.  Tak więc dopiero do następnego dnia musieliśmy czekać, by poznać najlepszą drużynę w kraju.


 
Rewanżowy mecz dostarczył jeszcze większych emocji. Podhale świadome rangi spotkania włożyło w grę maksimum ambicji i umiejętności. Od pierwszych minut Podhalanie narzucili niesamowite tempo i grali wprost koncertowo. Falowe ataki sunęły najpierw na bramkę Michała Grodzkiego później zaś zastępującego go Eugeniusza Walczaka. W 10 min. Stanisław Klocek odczarował świątynię Baildonu, chwilę później Michał Grodzki skapitulował po strzale Kazimierza Zgierskiego. Gdy wydawało się, iż hutnicy zdobędą kontaktowego gola kropnął z niebieskiej linii Andrzej Iskrzycki i wynik był przesądzony. Rezultat pierwszej  tercji (4:0)  ustalił  Leszek Kokoszka.
 
Druga tercja toczyła się już na mniejszych obrotach, toteż gra się wyrównała. Goście zdobyli dwie bramki ze strzałów Bogdana Kondziołki, ale „Szarotki” zrewanżowały się natychmiast, a strzelcami goli byli Jan Mrugała i Józef Słowakiewicz. Sukces chłopców z szarotką na piersiach przypieczętował w 55 minucie Kazimierz Zgierski zdobywając ostatnią bramkę w sezonie. Nowy Targ ponownie został stolicą polskiego hokeja ! „ Oni znowu to zrobili.  Znowu wyszli z opresji” – dziwiła się prasa. Nie był to pierwszy raz, gdy Baildon doprowadzony został do czarnej rozpaczy.
 
Łezka w oku się kręci, gdy wspomina się tamte wydarzenia, tamten „zespół marzeń”. Gwiazdorska obsada z obu stron.  Młodsi kibice nie mają okazji przeżyć takich chwil. Czy  dostana jeszcze taką szansę od działaczy i zawodników Podhala?
 
Stefan Leśniowski
 

Komentarze







reklama