09.01.2023 | Czytano: 10409

Hokejowe rody Podhala. „Pracuj ciężko w ciszy, niech efekty robią hałas”

Ta tytułowa sentencja doprowadziła bohaterów naszego tekstu do sukcesów na krajowym i międzynarodowym podwórku. Za czarnym kauczukowym przedmiotem uganiali się po mistrzowsku.



 
O kim mowa? O hokejowym rodzie Podlipnich. Trzej bracia grali na jednej pozycji – lewoskrzydłowego.  Jednak nie tradycje rodzinne „zagnały” ich do hokeja.
 
Dar od Boga
 
-– Nikt przed nami w rodzinie nie uprawiał tej dyscypliny sportu – zwierza się Zbigniew Podlipni. –  Hokej od najmłodszych lat był moją pasją. Jak zresztą dla każdego chłopaka w Nowym Targu. Graliśmy z kumplami na ulicy, między blokami, osiedlowe mecze. To była niesamowita walka. Podpatrywałem starszego brata i starałem się go naśladować. Właśnie dzięki niemu trafiłem do hokeja. To on rozkochał mnie w tym sporcie, dał mi pierwszy szlif. Mając 10 lat zapisałem się do szkoły sportowej i rozpocząłem systematyczne treningi. Moim pierwszym hokejowym nauczycielem był Józef Sięka. Z panem Józefem zajęcia były wielką frajdą. To była głównie zabawa. Liczyła się nasza spontaniczność. Mogłem dowoli hasać po całym lodowisku, „kiwać” do upadłego.  Później zaczęła się moja poważna edukacja. Skończyło się beztroskie życie. Trenerzy znaleźli dla mnie miejsce na tafli. Było to lewe skrzydło. Nie mogłem już grać dla siebie. Z moich poczynań musiał wynikać pożytek dla drużyny. Ot, jak w życiu – trzeba znać swoje miejsce w szyku.



 

Te lekcje dorosłego hokeja szybko zaprocentowały. Chłopak z „iskrą bożą” nie mógł długo pozostać niedostrzeżony. Szybko awansował do reprezentacji kraju juniorów. Wystąpił w mistrzostwach Europy i mistrzostwach świata. W sezonie 190/91 za sprawą Bronisława Samowicza zadebiutował w ekstraklasie. Dostąpił tego zaszczytu w meczu o trzecie miejsce z Naprzodem Janów. Dla Zbyszka było to ogromne przeżycie. Podhale wygrało wtedy 5:3, a on zdobył pierwszą bramkę. To dopiero debiut!
 
- Później pierwszą drużynę przejął Tadeusz Bulas – mówi. – Miał bardzo dobry zespół, z którym powinien sięgnąć po mistrzostwo Polski, ale w najważniejszym momencie nie potrafił zmobilizować drużyny tak, jak później potrafił to uczynić Ewald Grabowski. Ze starszymi zawodnikami Bulas był zżyty, a nas młodych częściej ganił niż chwalił.
 
Swoje największe sukcesy Zbyszek odnosi za rządów Łotysza. Pięciokrotnie sięga po mistrzostwo Polski, cztery razy uczestniczył w mistrzostwach świata.  Potem zmienia barwy klubowe i gra w GKS Katowice, by po trzech latach wrócić na stare „śmieci” i dwukrotnie sięgnąć po Puchar Polski oraz  wywalczyć mistrzostwo Interligi. 



 

- Zbyszek ma coś w sobie, czego nie da się wytrenować. To dar od Boga. Potrafi czytać grę. Dostrzega partnerów, którym potrafi nagrać krążek jak na patelni. Na lodzie jest jak  żywe srebro. Ciągle w ruchu. Każde jego wejście na lód było wielką zagadką dla przeciwnika. Szukał sobie pozycji i niemal zawsze był tam gdzie powinien być. Dlatego często był faulowany, a tym samym narażony na kontuzje – to opinia byłego  trenera Podhala,  nieżyjącego już Milana Skokana.
 
O jego ruchliwości, nieustępliwości i dostrzeganiu partnerów mogli przekonać się reprezentanci  Rumunii, Węgier i Norwegii. Po pięciu latach wrócił do drużyny narodowej i to w wielkim stylu. 65-krotny reprezentant kraju po zakończeniu kariery rozpoczął pracę szkoleniową. Od razu został rzucony na podminowany teren. Poprowadził drużynę kobiet w ekstralidze, która dopiero zaczęła raczkować.

 
Kapitan pełna gębą
 
Cechą wspólną Podlipnich  była zadziorność, waleczność. Nigdy nie było dla nich straconych krążków, nigdy nie odpuszczali, mimo iż żaden z nich do herosów się nie zaliczał. Wyróżniali się sprytem. Nieraz potrafili, dzięki zwinności, wyjść z niejednej opresji. Nie dali się rozbijać na bandzie.  Za to najbardziej opanowanym i mającym duszę przywódcy był najstarszy z braci – Piotrek.
 
- Piotrek był prawdziwym sercem drużyny. To bardzo ambitny i waleczny chłopak, na dodatek bez nałogów. Kapitan pełną gębą – tak charakteryzował go Ewald Grabowski, który do takich wyznań nie był zbyt skory. Najstarszy z rodu przez osiem sezonów nosił kapitańską opaskę.  „Staszek” – bo taki pseudonim dali mu koledzy – całkowicie na te pochwały zasłużył.  Na lodzie był natrętny jak osa, klując swoimi żądłami.
 
Z pseudonimem „Staszek” wiąże się zabawną anegdotą. Otóż pewnego razu chciał załatwić sobie osłonę na twarz, szybkę pleksiglasową, którą montuje się do kasku. Jeden z działaczy o wesołym usposobieniu  wysłał go do... klubowego szklarza o imieniu Staszek, by ten przyciął mu odpowiednią osłonę. Dopiero u szklarza zorientował się, że zrobiono go w balona, Po tym wydarzeniu przylgnął do niego pseudonim „Staszek”.
 
Niektórzy uważają, że urodził się pod szczęśliwą gwiazdą, gdyż już w debiucie – w sezonie 1986/87 -  sięgnął po mistrzostwo Polski. Może nikt nie wspominałby o szczęśliwym debiucie, gdyby nie fakt, iż Nowy Targ oczekiwał na ten tytuł osiem długich lat. W tamtym zespole młodzi z trudem adaptowali się w nowym dla siebie otoczeniu. Na szczęście trenerem wówczas był Walenty Ziętara, który niczym „odgromnik” likwidował wszelkie „pokoleniowe napięcia” w zespole.
 
Najstarszy z Podlipnich tylko raz „zdradził” macierzysty klub. W sezonie 1996/97 postanowił zakosztować zagranicznego chleba. Na rok został wypożyczony do słowackiej ekstraklasowej drużyny Iskra Bańska Bystrzyca. Po powrocie zdobył z Podhalem swój szósty mistrzowski tytuł. – Jestem dumny z tego, że mogłem grać w jednej z najlepszych lig świata. To było kolejne moje sportowe doświadczenie, które mogłem po powrocie spożytkować w naszej lidze – mówił. – W przeciwieństwie do moich bracie, ja sam zainteresowałem się hokejem.  Będąc małym brzdącem ojciec zabierał mnie na mecze hokejowe dawnych gwiazd Nowego Targu. Ta gra mnie zafascynowała i postanowiłem zostać hokeistą.

 
Reprezentacja stanowi oddzielny, a zarazem bolesny temat w życiorysie Piotra. Ledwie znalazł się w kręgu zainteresowań selekcjonerów, a już wplątano go w aferę. Miał szanse wyjazdu na igrzyska olimpijskie do Alberville, ale w jego moczu polskie laboratorium wykryło testosteron. Powtórne badania w atestowanym laboratorium w Pradze ( w Polsce laboratorium nie posiadało atestu), wykazały  zerową zawartość tego środka. Piotrek został oczyszczony z zarzutów, ale na igrzyska nie pojechał.
 

Dwukrotnie uczestniczył w mistrzostwach świata, pięć razy zasiadał na mistrzowskim tronie. Grał w jednym ataku z Januszem Hajnosem i Mirosławem Tomasikiem, a kiedy ten ostatni opuścił Podhale – z Jackiem Szopińskim. Kibice nazywali ich „trzej muszkieterowie”.


 
 
Wybrał szkołę
 
Najmłodszy Tomek trafił do hokeja dzięki braciom – Oni byli moim motorem napędowym – mówi. – W czwartej klasie z „dwójki” przeniosłem się do szkoły sportowej, by iść śladami braci. Moim pierwszym trenerem był Tadeusz Kramarz. Potem stopniowo piąłem się w hokejowej hierarchii. Po drodze do seniorskiego hokeja  były reprezentacje juniorów i studia, podczas których występowałem najpierw w KKH Katowice, a potem w Cracovii. Króciutką przygodę miałem też z KTH Krynica, występując w sezonie 1997/98 w eliminacjach do ekstraklasy. W  reprezentacji kraju zadebiutowałem 6 listopada meczem z  Danią.

 
„Korek”, bo taki nosił pseudonim dziewięć sezonów występował w ekstraklasie i wywalczył dwa tytuły mistrza kraju. Natura nie obdarzyła go atletyczna figurą, ale był niezwykle waleczny, nie bał się ostrych starć przy bandzie. W sezonie 2001/02 pracował i... grał. – Nie mogłem pogodzić tych dwóch rzeczy i porzuciłem hokej. Wybrałem pewniejszą posadę nauczyciela, bo w klubie nie było za wesoło. Niemniej przygodę z hokejem wspominam bardzo mile. Sport dużo mnie nauczył. Teraz w pracy z młodzieżą wykorzystuję zdobyte doświadczenie – zapewnia Tomek.
 
Wśród kobiet
 
Najstarszy z Podlipnich zerwał z  hokejem, ale nie ze sportem. – Prowadzę fittnes club dla kobiet. Ciągle jestem w ruchu. To nowe doświadczenie po 15 latach obracania się w męskim towarzystwie. Jeśli drugie kilkanaście lat spędzę z kobietami, to będę mógł wtedy powiedzieć, że jestem doświadczonym człowiekiem. Wielokrotnie mnie namawiano, bym grał w oldbojach, ale nie mam na to czasu.
 
W Podhalu cała trójka grała razem  tylko sezon, ale...nie w jednej formacji.. – Nie spełniło się moje marzenie i nigdy nie zagraliśmy razem w jednej formacji, choćby z tego względu, że z Tomkiem dzieliła nas pewna różnica wieku, ale także dlatego, że wszyscy  graliśmy na lewym skrzydle. Na siłę można było coś takiego zrobić, ale nikt nie wpadł na pomysł. Tylko ze Zbyszkiem rozegrałem jedno ligowe spotkanie – mówi Piotrek. - Czasem  w sytuacjach wyjątkowych grywałem   na prawym skrzydle – dodaje Zbyszek. 



 
Rodzinne imprezy wspomnianego rodzeństwa nie były zdominowane przez hokej. – Zapominaliśmy o hokeju po wyjściu z szatni. W domu mieliśmy inne tematy. Nie przenosiliśmy spraw zawodowych na łono rodziny. Aż nadto tego mieliśmy na co dzień na treningach i meczach  – twierdzi Piotrek.
 
Niedaleko pada jabłko od jabłoni
 
Tylko dzieci Zbigniewa poszli w jego ślady. Rafał zakosztował ekstraklasowego hokeja. W tej klasie rozgrywkowej dwa sezonu reprezentował SMS U 20 z Sosnowca. W barwach macierzystego klubu rozegrał 24 mecze w sezonie 2017/18. Po tym sezonie zdecydował się podjąć pracę zawodową, bo – jak twierdził – z hokeja nie da się wyżyć, tym bardziej, iż zaczęli obcokrajowcy wypierać wychowanków.  W drugim występie mistrzostw Polski młodzików młody Podlipni zadał cztery nokautujące ciosy gdańskiemu Stoczniowcowi. To zrobiło wrażenie na obserwatorach.



 
Córka Zbyszka, Anna, jeszcze w ubiegłym sezonie grała kobiecej ekipie MMKS Podhale. Zakończyła przygodę w tym samym czasie co tata, który był trenerem damskiej drużyny. Szóste miejsce to najwyższa lokata jaką dziewczęta wywalczyły w ekstraklasie.  O wiele większymi osiągnięciami może pochwalić się z unihokejową drużyną. W końcu ma na koncie mistrzostwo i wicemistrzostwa kraju oraz  dwa razy uczestniczyła w turnieju finałowym o Puchar Europy w Norwegii (2014) i na Łotwie (2015).  


 
Miód, orzeszki – palce lizać! Mniam, mniam. W taki sposób  Patryk Wronka i Maciej Sulka zachwycali się akcją i bramką zdobytą przez Anię w meczu z Preszowem, – Rarytas – ocenili. 
 
Siatkówka w rodzinie

 
Jeśli w rodzinie byli ( bądź są) sportowy, to trudno nie złapać sportowego bakcyla. Tata i wujkowe grali w hokeja, a dzieci Tomka -  Andrzej i Aneta -  wybrały siatkówkę.


Andrzej  występował na drugim poziomie w zespole Gorców,  a jego siostra kontynuuje siatkarską karierę w SMS w Rzeszowie.
 
Stefan Leśniowski
Zdjęcia archiwum autora + Anety Podlipni
 

Komentarze







reklama