– Odebrał mu oddech. Zobaczył wszystkie gwiazdy na niebie –wtrącił jeden z kibiców. – Potrzebował czasu, by przyjść do siebie. Nie radziłbym trafić na „Łabiego” - przekonywał drugi.
Trener Podhala, Milan Jančuška określił wejście swojego zawodnika hitem meczu. – Takie akcje, w stylu NHL podobają się kibicom na całym świecie – dodał.
- Po prostu udało się go trafić – mówi skromnie bohater akcji. – Nie zawsze się trafi centralnie. Nieraz w bok i „gość” tylko się ześlizgnie. To była prawdziwa bomba, ale dlatego, że jechał z głową „ w lodzie”. Gram kilkanaście lat w hokeja i nie pierwsze to zdarzenie, gdy po moim ataku przeciwnika zatkało.
Po takim wejściu powinien wywieścić znak z zakazem jazdy jego stroną. – Nic takiego nie wystawię – mówi. - Gram ostatniego obrońcę, który ma za zadanie asekurować i zbierać „gumy”. Jakbym grał bardziej wysuniętego na prawo, to miałbym więcej okazji do zaprezentowania efektownych wejść. Przy mojej pozycji, nieraz napastnik mnie objedzie, ale nie zawsze się wygrywa. Takie jest życie. Jakby się nie popełniało błędów, to mecze kończyłyby się bez bramek. Kto wtedy odwiedzałby lodowiska?
„Łabi” to potężne chłopisko. Przy wzroście 195 cm, waży 105 kg. Takiego chłopa można się bać. – Bez przesady. Nie jestem wybuchowy – twierdzi Sebastian Łabuz.
- Młodość rządzi się innymi prawami – twierdzi. – Przyznaję, byłem niepokorny. Roznosiła mnie energia. Byłem wykorzystywany do zadań specjalnych, stąd często uczestniczyłem w bójkach. Lata lecą, spoważniałem i wydoroślałem. Założyłem rodzinę i uspokoiłem się. Niemniej jak ktoś mi zalezie za skórę, to nie stoję z założonymi rękoma.
Łabuz słynie też z mocnego strzału. Dla bramkarzy jego „bomby” są zabójcze. – Nie jestem fenomenem w tym zakresie – broni się. – Wielu zawodników w lidze posiada taki strzał. Podczas finałowego turnieju o Puchar Polski w Nowym Targu, zamontowano urządzenie do pomiaru prędkości, chciałem zmierzyć siłę i prędkość strzału, ale... się zepsuło. W tym sezonie jakoś trudno mi się wstrzelić, ale mam nadzieję, że w play off będzie OK. Mierzymy przecież co najmniej w finał.
Dla Łabuza to 15. sezon w ekstraklasie. Może więc porównać jaki był wtedy i teraz polski hokej. – Za czasów Łotysza Ewalda Grabowskiego poziom był zdecydowanie wyższy. Nasze pojedynki z Unią i Katowicami stały na bardzo wysokim poziomie. Grając w grupie A mistrzostw świata nawiązywaliśmy walkę z Niemcami, Norwegami czy Duńczykami, teraz o takich wynikach możemy tylko pomarzyć. Poziom stacza się po równi pochyłej.
Tekst + foto Stefan Leśniowski