Orły Górskiego 17 sierpnia 1996 roku zmierzyły się mistrzami kauczukowego krążka z Nowego Targu, wielokrotnymi mistrzami Polski, uczestnikami mistrzostw świata i igrzysk olimpijskich. Niestety „Orły” „dokopały” drużynie Podhala 8:2. Mogło być gorzej, gdyby nie bojowy duch Podhalan, którzy solennie obiecywali swoim kibicom oskubanie „Orłów” z piór...
Zarówno piłkarskie jak i hokejowe gwizdy przytyły, posiwiały i zrobiły się dostojne, ale swojego rzemiosła nie zapomnieli. Takie spotkania zawsze są sentymentalne i skłaniają wielu fanów obu dyscyplinach, że polskie reprezentacje liczyły się w świecie. Tak było i tym razem. Nie chciałbym być złym prorokiem, ale jeszcze długo przyjdzie nam żyć wspomnieniami. Wszystko przez tych dwudziestu kilku ludzi, którzy w latach siedemdziesiątych postanowili pokazać całemu światu, że Polacy potrafią grać w piłkę i hokeja. Polacy kochają, gdy karmi się ich wspomnieniami, tradycją, nawet tą bardzo sentymentalną, więc dzięki Dariuszowi Mazurowi, Bronisławowi Gibadle i Romanowi Matyasikowi „przeżyliśmy to jeszcze raz”.
- Takimi meczami przypomnami się starszym kibicom i pokazać młodym sympatykom futbolu, którzy znają nas z opowieści rodziców, telewizji czy książek. Bardzo chętnie wszyscy się spotykamy. Jest w tym coś ciekawego, że niemal każde miasto chce nas oglądać. Na tego typu mecze przychodzą ludzie, którzy nie interesowali się piłką, ale zaistnieliśmy w ich świadomości. Podobnie jak nasz przeciwnik, w którym roiło się od wielkich gwiazd hokeja. Osiągnęliśmy wielkie sukcesy, bo mieliśmy wielkiego szkoleniowca jakim był Kazimierz Górski i chciało nam się wygrywać. Lat przybyło, nie mamy już takiej jak dawniej dynamiki i kondycji, ale nie oduczyliśmy się techniki – powiedział niżej podpisanemu dla „Aktualności Sportowych Podhala”, coach „Orłów” Lesław Ćmikiewicz.
A taką oto relację zamieściłem na łamach tej gazety: „ Wielu obserwatorów obawiało się, że deszczowa pogoda może zawodników, bądź co bądź nie pierwszej młodości, zniechęcić do gry, ale obawy okazały się płonne. Dawni bohaterowie piłkarskich boisk pokazali ładny futbol, udowodnili, że piłka wciąż ich cieszy i bawi. Z przyjemnością można było oglądać w akcji „starych mistrzów”. Robert Gadocha sunął lewym skrzydłem jak za dobrych lat, ale w ciut wolniejszym tempie. Andrzeja Szarmacha za nic nie chciała „ziemia puścić” i fruwać pod bramką tak jak za swych najlepszych lat, ale ludzie Józefa Słowakiewicza pieczołowicie pilnowali „Diabła”. Nie mówić już o wiślackim trio: Kapce, Musiale i Kuście. Więcej, nabyte kiedyś umiejętności nabrały posmaku dojrzałego wina.
I choć ta gra z połączonymi siłami hokeistów i narciarzy (Józef Łuszczek), Aleksander Stołowski i Zbigniew Klimowski) Podhala, z oczywistych powodów była toczona z handicapem na rzecz słabszych (widomo kogo), „Orły Górskiego” zostały zmuszone do sporego wysiłku. Kalinowski nie raz i nie dwa (szczególnie w drugiej połowie) musiał sięgnąć do skarbca swoich umiejętności. W 48 min. dwukrotnie został wezwany do tablicy. Strzał Klimowskiego zdołał sparować, ale był bezradny przy dobitce Adama Wronki. Swoistą rewelacją meczu była postawa Rabiasza w bramce, który nie uległ się piłkarskich sław.
- Zagrałem jak tylko potrafiłem najlepiej, dałem z siebie wszystko, podobnie jak koledzy. Nie wypadało zawieść licznie zebraną publiczność. Podziwiam hokeistów, którzy zdecydowali się stawić nam czoła, my chyba nie odważylibyśmy się wyjść na lód – powiedział „Diabeł”.
- Takie spotkania zawsze wywołują dreszczyk emocji ze względu na wspominania. Piłkarze dla kraju zrobili bardzo dużo, ale my też nie mamy się czego wstydzić. Nie byliśmy chłopcami do bicia w światowej elicie. Ciekawe co by było, gdyby doszło do rewanżu... hokejowego. Prawdopodobnie „Orły” zostałyby „na lodzie”... – mówił Józef Słowakiewicz.”
Bohaterowie lat 70-tych przed i po meczu nie mogli się opędzić od łowców autografów. Mimo ulewnego deszczu cierpliwie składali podpisy na kartkach, zdjęciach i książkach. Chętnie też pozowali do zdjęć. Po ostatnim gwizdku doszło do zbratania się podczas fundowanego bankietu przez sponsora.
„Orły” wygrały. Trudno byłoby sobie wyobrazić ich porażkę z hokeistami i narciarzami. Pokonanym należały się pochwały, za nieustępliwość, wolę walki, za to także, że wybiegli na boisko stając naprzeciw wielkich piłkarzy. Hokeiści zapowiadali srogi rewanż, ale nie doszło do niego, bo nikt nie był w stanie „Orłów” jeszcze raz zaprosić.
Orły Górskiego – Team Podhala 8:2 (5:0)
1:0 Okoński 9
2:0 Szarmach 16
3:0 Szaryński 18
4:0 Kordysz 31
5:0 Kordysz 39
5:1 Wronka 48
6:1 Kusto 54
7:1 Wira 59
7:2 Klimowski 64
8:2 Kalinowski 71 karny
Sędziowali: Roman Matyasik oraz Beata Mazur Mróz i Daria Mazur.
„Orły”: Kalinowski – Milewski (46 Musiał), Kordysz, Surlit – Miłoszewicz, Szaryński, Weira – Gadocha (46 Kusto), Okoński, Szarmach (46 Kapka), Sybis. Coach Lesław Ćmikiewicz.
Team Podhala: Rabiasz – Iskrzycki, A. Chowaniec, R. Szopiński, B. Dziubiński – Kuźniar, Nowak, Jachna – Wronka, Sikora, Łuszczek. Ponadto grali (zmiany hokejowe): J. Słowakiewicz, P. Batkiewicz, L. Tokarz, Stołowski, Mazur, Klimowski. Coach Dariusz Mazur.
Stefan Leśniowski