28.11.2009 | Czytano: 2472

Rekord godny księgi Guinnessa

Mało jest na Podhalu zawodników, którzy w grach zespołowych mają w dorobku dziesięć tytułów mistrza kraju, ale jest tylko jeden, który wywalczył je pod rząd. Mało tego. Podczas tych sezonów nie zagrał tylko w dwóch meczach. To swoisty rekord, który śmiało może pretendować do miana rekordu Guinnessa.

Co więcej, jest na najlepszej drodze, by poprawić ten rekord. O kim mowa? O Lesławie Ossowskim, unihokeiście nowotarskiej Szarotki.

Omnibus – tak często się o nim mówi. Zawodnik, kapitan, trener ... Po prostu wódz. – To nie prawda – broni się. – Dzielimy się obowiązkami sportowymi i organizacyjnymi ze starszymi zawodnikami. Do ostatnich sukcesów poprowadził nas Jarek Lech. Kasperek wrócił ze studiów i prowadzi treningi seniorów i juniorów. Juniorska drużyna powstała w tym roku. Tyle razy sięgaliśmy po mistrzowską koronę, a nie mieliśmy zaplecza.

Najszybszy pociąg świata
Kiedy „Osa” wychodzi na boisko, wydaje się, że co kilka minut przy bandzie przejeżdża najszybszy pociąg świata. Potrafi na dużej szybkości seriami mijać rywali i tak dograć piłeczkę koledze, że nie postaje mu nic innego tylko ulokować ją w siatce. Szczególnie jego podania zza bramki, bądź narożnika boiska są niesłychanie niebezpieczne. Jest przykładem boiskowego „robola”. Niemniej sam również potrafi uderzyć z zawijasa, że bramkarz nawet nie zareaguje. Słyszy tylko świst piłeczki przelatującej mu koło ucha. Bo strzały Ossowskiego zazwyczaj wpadają pod poprzeczkę lub zrywają „pajęczynę” z bramki. Przeciwnicy go dobrze znają i nawet specjalna „ ochrona” na niewiele się zdaje.

Rozpoczynał unihokejową karierę w szóstej klasie. - UKS Tęcza działała przy SP nr 2 w Nowym Targu – wspomina „Osa”. – Już po pierwszych treningach i sparingowych spotkaniach gra ta przypadła mi do gustu. Początkowo nie było zawodów mistrzowskiej rangi. Uczestniczyliśmy jedynie w międzynarodowych festiwalach unihokeja w Elblągu i Zielonej Górze. Miałem ogromne szczęście że trafiłem na dwóch świetnych trenerów - Rafała Adamczyka i Ryszarda Kaczmarczyka. Pierwszy był moim nauczycielem w podstawówce. Zaszczepił mi unihokejowego bakcyla i nauczył elementarnych podstaw tej gry, bez których niemożliwy jest dalszy rozwój. Drugi natomiast wpoił mi podstawy dorosłego floorballu i to właśnie z nim w roli trenera, Szarotka zdobyła pierwsze mistrzostwo oraz dwa razy zagrała w finale Pucharu Europy.

Porzucił hokej
Ossowski dla unihokeja porzucił najpopularniejszą grę na Podhalu, hokej na lodzie. – Nie przebiłem się – nie owija w bawełnę. - Trzeba było też wybierać między nauką a sportem. Ponadto unihokej bardziej mnie pociągał. Daje większą radość z gry i dzisiaj nie żałuję wyboru.

Przygodę z seniorskim unihokejem rozpoczął w Old Boys Podhale. Wywalczył dwa tytuły wicemistrza kraju w seniorach i kategorii open. Potem był brązowy medal i... przeszedł do Szarotki. Wtedy zaczęła się jego złota passa.

- Każdy tytuł sprawia radość, każdy ma inny smak – mówi „Osa”. – Najbardziej jednak w pamięci utkwił mi pierwszy. Pokonaliśmy wtedy Podhale, zespół, o którym się mówiło „chłopcy z ulicy”. Świetni zawodnicy tam grali i byli faworytami. W Szarotce grało starsze pokolenie, ale niezwykle ambitne. Pamiętam jak ogromna mobilizacja była w drużynie. Byliśmy słabsi technicznie, a jednak wola walki, niesamowite poświęcenie pozwoliło nam wytargać rywalowi mistrzowskie berło. Bardzo miło wspominam także finał z 2007 roku. W ostatniej minucie drugiego meczu z Góralami, przy stanie 4:4, udało mi się strzelić bramkę, która dała nam tytuł. Niezapomniany był również półfinał w 2001 roku z Podhalem. W ostatniej minucie meczu udało mi się wykorzystać sytuację sam na sam z najlepszym bramkarzem ostatniego dziesięciolecia, moim przyjacielem Wojtkiem Batkiewiczem. Potem doszło do fuzji z Podhalem, wcześniej z Old Boys Podhale i pozostałe tytuły zdobywałem już z „Batkim”, który wygrał nam wiele ważnych spotkań. Stąd też wielka siła Szarotki. Trafiłem na kolektyw ludzi o wysokich umiejętnościach.

W trzech sezonach Szarotka nie straciła punktu i to też jest fenomen na skalę światową. – Zdominowaliśmy ligę w ostatnich latach. Przez pięć lat walka toczyła się za naszymi plecami o wicemistrzostwo. Ostatnio Górale osiągnęli wysoki poziom, niemniej nie potrafili nas ugryźć. Zawsze im czegoś brakowało – twierdzi.

U bram Europy
„Osa” uczestniczył w dwóch finałach Pucharu Europy. – To dawne czasy – wspomina. – Niemniej niezapomniana przygoda. Jechało się z duszą na ramieniu, bo po raz pierwszy przyszło zespołowi z Polski zmierzyć się z najlepszymi zespołami świata. Wróciliśmy z świadomością, że brakuje nam sporo do najlepszych. Profesjonalne zespoły zademonstrowały perfekcyjny unihokej. Cztery kraje ( Szwecja, Finlandia, Szwajcaria, Czechy – przyp. SL) reprezentują poziom taktyczny i techniczny dla reszty na razie nieosiągalny.

Ossowski miał szanse jeszcze nie raz uczestniczyć w rozgrywkach europejskich, ale... – Był moment, że sportowo śmiało mogliśmy się pokazać w Europie i grać na wysokim poziomie. Kasperek i Lech mają już na tyle wiedzy, że są w stanie dobrze nas przygotować do takich imprez. Niestety finansów nie potrafiliśmy przeskoczyć. Wyjazd na same eliminacje Pucharu Europy to większy wydatek niż całoroczny nasz budżet.

Tak świetnego gracza nie mogło zabraknąć w drużynie narodowej. Trzy razy wystąpił w mistrzostwach świata ( rozgrywane są co dwa lata). W lutym czeka reprezentację turniej eliminacyjny o prawo gry w finałowym turnieju. – Nie powinno być problemu z awansem do światowej elity – przekonuje – Optymizm opieram na tym, iż w drużynie grać będzie kilku graczy występujących w zagranicznych ligach. Prowadzi nas dwójka szwedzkich trenerów, a turniej rozgrywany będzie w Polsce. Co prawda w grupie mamy Duńczyków, ale później w półfinale najprawdopodobniej trafimy na Austriaków, a ci są w naszym zasięgu. Awansują finaliści turnieju.

Czym jest dla niego sport ?
– Na pewno nie zarobkiem. Dużo pieniędzy wydałem na unihokej – przekonuje. – Nie żałuję ich. Sport dla mnie jest wszystkim, nie mogę żyć bez niego. Nie potrafię się nie ruszać. Sprawia mi dużo radości.

Hokej, unihokej, piłka nożna i koszykówka – to paleta sportowa „Osy”. – W tym roku na basket zabrakło już czasu, bo podjąłem się pracy z juniorkami  Gorców.  Przez przypadek, bo trener się z nimi rozszedł. W piłkę lubię grać na hali. Reprezentuję barwy Gladiatora. To jest taka odskocznia od codziennych zajęć.

Stefan Leśniowski

Komentarze







reklama