20.11.2017 | Czytano: 3889

Wycisnąć z ludzi maksimum (film)

Runmageddon to piekło dla biegacza. W tym piekle biorą udział ludzie z naszego regionu. Jednym z nich, który uczestniczył w finale imprezy w Pabianicach, jest Robert Krzystyniak.

Cóż to za bieg, który w 15 tegorocznych edycjach zgromadził ponad 50 tysięcy osób? Biegacze mają do pokonania różne dystanse, w zależności od zaawansowania, wzbogaconego o przedzieranie się przez przeszkody wodne, wspinanie po ścianach i linach, czołganie w błocie i lodowe kąpiele. Piekło organizuje ludziom Jarosław Bieniecki. I z roku na rok ma coraz więcej entuzjastów. Wielu zapewne dziwi, że ktoś dobrowolnie płaci, by czołgać się w błocie, skakać do lodowej wody czy dźwigać potężne ciężary. Okazuje się, że istnieje grupa ludzi, którzy bardzo chętnie wydają pieniądze na dostarczanie sobie mocnych wrażeń. Choć w tym momencie należy raczej mówić o rzeszy fanów tego ekstremalnego biegu z przeszkodami.

W weekend w Pabianicach odbył się finał imprezy. Na starcie Elite mężczyzn stanęło 100 śmiałków, ale do mety dotarło tylko 9! To już świadczy o wymaganiach jakie stawia przed startującymi wybór trasy i przeszkód. Do tego pogoda. Robert Krzystyniak nie znalazł się w grupie, która ukończyła bieg. Podobnie jak cała siódemka reprezentująca Gorący Potok.

- By dostać się do finałowych zawodów w Elite trzeba było wcześniej, przynajmniej w jednym biegu uplasować się w pierwszej dziesiątce – wyjawia. – Ściganie w Elita odbywa się na dystansie 10 km i są tutaj rygorystyczne wymagania. Nikt nie może pomagać podczas pokonywania przeszkód, nikt podać ciepłego posiłku, żelu, po prostu bez pomocy musi pokonywać przeszkody. Jeśli tego nie zrobi odcina się opaskę i taki zawodnik wykluczony jest z biegu. Co innego w open, gdzie startują zawodnicy z małą ilością punktów lub bez nich. Tutaj można pomagać, a za niepokonanie przeszkody karą są pompki z wyskokami.

 

 

 

Roberta na 8 km dopadła hipotermia i spadł z liny, na której pokonywał 30 metrów nad jeziorem. – Wyłowiono mnie z jeziora i zawieziono na punkt kontrolny – wyznaje. – Już od startu organizatorzy zgotowali nam piekło. Od trzeciego kilometra zawodnicy z czołówki zaczęli odpadać jak dojrzałe jabłka z drzewa. W pewnym momencie karetki nie nadążały zabierać uczestników zawodów. Pierwszy kilometr trzeba było pokonać w lodowatej wodzie po pas, a odcinkami po szyję. Kończyny odmawiały posłuszeństwa. Na 8 km zdecydowałem, że zdrowie ważniejsze. Tym bardziej, iż na finiszu były przeszkody, które wymagały mocnego uchwytu. Byłem tak wyziębiony, że spadłem z liny do jeziora. Ukończyli zawody tylko ci, którzy biegli w piance triatlonowej.

Jeden z uczestników, Bernard Tuwalski, świetnie napisał w komentarzu, że organizatorzy nie zadbali w regulaminie, by wyszczególnić co jest dopuszczalne, a co nie. Wszyscy powinni mieć równe szanse. Tak mała liczba, która ukończyła bieg ( żadna kobieta w Elite) świadczy „ nie o skali trudności przeszkód, tylko o zagubieniu się w profesjonalizmie, którym tak często chwalił się organizator. Wszystkie osoby, które nie ukończyły biegu, nie uczyniły tego z nieprzygotowania, lecz wyziębienia (hipotermii). To z kolei było skutkiem nieprzystosowania rodzaju trasy do warunków atmosferycznych” – czytamy w komentarzu.

Nic dodać, nic ująć, ale zastanawia mnie dlaczego taka rzesza ludzi dobrowolnie, za własne pieniądze bierze udział w tego rodzaju imprezach. Ba, z roku na rok liczba rośnie.

- Sam nie wiem - przyznaje Robert Krzystyniak. – Może ludzie potrzebują adrenaliny? Gdyby ktoś teraz kazał mi wskoczyć do lodowatej wody, taplać się w błocie, to tego bym nie zrobił. Wolę jednak startować w takich biegach niż w ulicznych maratonach. Uważam, że jeden drugie wciąga i ta maszyna toczy się do przodu. W Polsce jest ogromna ilość takich biegów, bo to nie tylko Runmageddon. W finałowej imprezie uczestniczyło 2 tysiące biegaczy!.

Stefan Leśniowski
Zdjęcie FB; Film Gorący Potok

 

Komentarze







reklama