24.10.2009 | Czytano: 1514

Porażka Soszyńskiego i Gołoty

- Na te walkę mogę wyjść boso – mówił Grzegorz Soszyński, góral z Zakopanego, który w łódzkiej hali, w obecności 15 tysięcy widzów, w Gali Polsat Boxing Night, stoczył zawodowy pojedynek z Dawidem Kosteckim „Cyganem”. Zakopiańczyk poniósł pierwszą porażkę na zawodowym ringu. Przed tą walka legitymował się 16 zwycięstwami, w tym 7 przez KO i jednym remisem.

Przed walką mieliśmy pojedynek na słowa. Na zaczepkę Soszyńskiego. „Cygan” natychmiast zareagował: - Zjem go i wypluje jego buty. Chce iść boso? To ja mu te buty kupię. To już pokazywało jak gorąca atmosfera była przed walką w wadze półciężkiej.

Soszyński do boksu wrócił po czterech latach i to za sprawą „Cygana”. Zaimponował mu swoim charakterem. W Niemczech rozpoczynał treningi i tam też przygotowywał się do tej walki. „Gregory” doświadczenia zdobywał na ringach zagranicznych. Za sobą ma zwycięski debiut, walkę stoczoną w USA. „Cygan” to żywioł, zawodnik, którego życie nie było usłane różami. W więziennej celi postanowił, że boks odmieni jego życie. W 31 stoczonych walkach tylko raz schodził z ringu pokonany. W pozostałych konfrontacjach zwyciężał z czego 21 razy przed czasem Kostecki jest wyżej w rankingach i był faworytem.

Faworyt nie zawiódł. Był świetnie przygotowany do tej walki. Przede wszystkie, po raz pierwszy nie zagotowała mu się głowa. „Bomba zegarowa” – jak na niego mówią w światku bokserskim, tym razem nie wybuchła. Boksował bardzo rozważnie, trzymał się ściśle wytyczonej taktyki. Zakopiańczyk odgryzał mu się jak tylko mógł. Przełomowym momentem walki była końcówka szóstej rundy ( walczono 10), a dokładnie 22 sekundy przed jej zakończeniem. Soszyński dostał ciosy na wątrobę, które odebrały mu oddech i sędzia zmuszony był go liczyć. Na osiem był już gotowy do walki. Kostecki poczuł „krew” i zapragnął zakończyć „robotę”. Zabrakło jednak czasu. Niemniej w kolejnych rundach widać było, że cios zrobił wrażenie na góralu. Zniechęcił go. Lewy sierpowy „Cygana” zbyt łatwo wchodził pod prawy łokieć Soszyńskiego. Ciosy Soszyńskiego były sygnalizowane i pruły w powietrze. Sędziowie wytypowali jednogłośnie zwycięstwo „Cygana”.

Po tej walce mieliśmy pojedynek wieczoru, określanym polskim pojedynkiem stulecia. Skrzyżowali rękawice Andrzej Gołota i Tomasz Adamek, a stawką był tytuł mistrza interkontynentalnego federacji IBF w wadze ciężkiej. Pojedynek zakontraktowano na 12 rund, ale zakończył się w piątym starciu. Zapowiadano ten pojedynek jako osobistą wojnę dwóch naszych najlepszych pięściarzy. To była walka o honor i o wielkie pieniądze, rekordowe jak na polskie warunki (dla obu po 300 tysięcy dolarów). Specjaliści twierdzą, iż takich pieniędzy pięściarze nie dostaliby w Ameryce. Gołota stoczył w Polsce tylko trzy zawodowe pojedynki, jego rywal aż 21.

Już w pierwszym starciu Tomek przypuścił szturm na Gołotę, który był liczony, w dodatku Andrzejowi polała się krew z łuku brwiowego. Zawodził Gołotę lewy sierpowy, który kiedyś był jego wizytówką. W drugiej rundzie Gołota podniósł gardę, ale tylko na chwilę. Adamek unikał sygnalizowanych ciosów rywala i sam punktował. Gołota nie mógł znaleźć Adamka w ringu. W piątej rundzie huragan ciosów Adamka zakończył pojedynek. Gołota był liczony i po nim znalazł w straszliwych opałach. Wyzwolił go z nich arbiter przerywając walkę. Adamek wygrał przez techniczny nokaut i dal pokaz doskonałego boksu.

- Źle się przygotowałem – powiedział po walce pokonany Andrew.

- Pokazałem to co najlepiej potrafię robić – powiedział zwycięzca. – Znałem Andrzeja i wiedziałem  czego mogę się z jego strony spodziewać. Jest jednak nieobliczalny. Jeśli szybkość jest, myślenie i serce do walki, a ja mam, to dobre kroki do triumfu.

Stefan Leśniowski


Komentarze







reklama