01.10.2009 | Czytano: 1330

Pójść w ślady ojca

Jest drugi w drużynie pod względem ilości zdobytych punktów i goli w dotychczasowych sześciu rozegranych spotkaniach. Lepszy od niego jest tylko Milan Baranyk. W ostatniej potyczce z TKH Toruń zdobył gola, a przy dwóch asystował. Dwukrotnie został wytypowany do „Złotego kija” , nagrody dla najlepszego zawodnika w rankingu prowadzonym przez katowicki „Sport”. O kim mowa? O Piotrze Ziętarze, napastniku nowotarskiego Podhala.

Nazwisko zobowiązuje. Jego ojciec Walenty to najlepszy polski hokeista. Mówiono o nim „wirtuoz”, „magik z zaczarowaną laską”. Obecnie ceniony szkoleniowiec, tyle, że… poza granicami naszego kraju. Szkoda, bo jego bogata wiedza przydałaby się polskiemu hokejowi. Tacy ludzie jednak nie są doceniani i lubiani we własnym kraju.

- Na pewno nazwisko zobowiązuje – przyznaje najmłodsza latorośl „Walka”, Piotr. – Tata świetnie grał w hokeja i zdaję sobie sprawę, że przez jego pryzmat jestem postrzegany. Kibice chcieliby widzieć we mnie kopię ojca. Nie chciałbym go zawieść. Będą chciał się pokazać z jak najlepszej strony, żeby w przyszłości kojarzono mnie z dobrym hokeistą.

Tata był jego pierwszym trenerem. Uczył go jazdy na łyżwach, pierwszych hokejowych niuansów. – Można powiedzieć, że był i jest moim osobistym trenerem – twierdzi Piotrek. – Zawsze, gdy się spotykamy ( obecnie tata pracuje we Włoszech – przyp. SL) udziela mi cennych wskazówek, które staram się potem wcielać w życie. Cieszę się, że świetnie zacząłem ten sezon. Nie ukrywam, że szczęście mi sprzyja. Moje bramkowe indywidualne zdobycze to zasługa całej „piątki”. Gdy ja strzelam, to ktoś tą „gumę” musi mi nagrać. Współpraca jest świetna. Oby ta dobra passa trwała jak najdłużej.

W ostatniej potyczce z TKH jego formacja była najlepsza. Ona rozstrzygnęła losy spotkania. Pozostałym szło jak po grudzie. Z wysokości trybun wyglądało to jakby Podhalanie byli przymuleni.

– Graliśmy trzy spotkania z rzędu i czuliśmy je w nogach. Było to jednak lekkie zmęczenie, a nie przymulenie – tłumaczy Piotrek. - Trzeba jednak obiektywnie stwierdzić, iż w ostatnich potyczkach rzeczywiście jako drużyna nie prezentowaliśmy olśniewającego hokeja. Czegoś nam brakowało. Myślę, że forma przyjdzie z czasem. O tym i poprzednich spotkaniach trzeba szybko zapomnieć, przeanalizować i skupić się na kolejnych ważnych potyczkach. Każdy mecz w pierwszej fazie mistrzostw jest bardzo ważny. Punkty są na wagę złota.

Brat Piotrka, Marek jest drugim trenerem Podhala. Czy patrzy na młodszego brata łaskawszym okiem? – Nic podobnego – zaprzecza Piotr. – Na lodzie nie ma rodzinnych powiązań, te są poza lodowiskiem. Traktowany jestem na równi z pozostałymi, chociaż niekiedy odczuwam, że Marek traktuje mnie surowiej. Nie ma dla mnie taryfy ulgowej, częściej dostaję opieprz. Potrafi też pochwalić.

Piotrek jest "oczkiem w głowie" rodziny Ziętarów. Hokej stawia na pierwszym miejscu. - Kocham ten sport i chcę pójść w ślady taty - śmiało deklaruje. Ma już na swym koncie mistrzowskie tytuły mistrza kraju w juniorach i juniorach młodszych, udział w mistrzostwach świata juniorów i młodzieżowców. Grał w tych zespołach pierwsze skrzypce. Jak tylko się nauczył chodzić, już miał hokejowe łyżwy na nogach. Hokejowego abecadła uczył się w…Szwajcarii.

- To nie pomyłka - zaznacza. – Miałem cztery lata, a tata był w tym kraju trenerem. - Od pierwszej klasy podstawowej trenowałem już w Nowym Targu. Jestem absolwentem Szkoły Mistrzostw Sportowego. Tam dużo się nauczyłem. Sporo zawdzięczam trenerowi Milanowi Skokanowi. To duży autorytet. Dzięki niemu dostałem się do drużyny Liptovky’ego Mikulašu. Pół sezonu tam grałem. Po powrocie z MŚ U 20 zmienił się trener i nie łapałem się do dwóch pierwszych „piątek”. Wtedy z Marcinem Białym zdecydowaliśmy się na powrót do macierzystych klubów. Szansę jaką dostałem w Podhalu, będę starał się maksymalnie wykorzystać.

Tekst Stefan Leśniowski

Komentarze







reklama