12.09.2009 | Czytano: 1622

Wśród kangurów

By zobaczyć kangury w ich naturalnym środowisku musieli przebyć daleką drogę. Spędzić łącznie 35 godzin w samolocie i busie. Podróż była męcząca, ale wrażenia jakie przywieźli z dwutygodniowego pobytu z australijskiej Canbery zrekompensowały te trudy. Tym bardziej, iż ich start w mistrzostwach świata należy zaliczyć do udanych.

O kim mowa? O Sonii Klich i Filipie Mrugale. – Trenowaliśmy w terenie, w który na wyciagnięcie ręki były kangury – mówi Sonia. – Zawody rozegrane zostały w malowniczym krajobrazowo terenie. Świetny teren, by rywalizować na naturalnych odcinkach, a… organizatorzy postanowili zbudować sztuczne przeszkody.

- Jestem zachwycony Australią. Piękny kraj. Ludzie żyją spokojnie. Nie wiem jak latem wygląda ten kraj, bo byliśmy akurat na przełomie zimy i wiosny, niemniej temperatura była jak u nas w lecie, ok. 20 stopni C – dorzuca Filip Mrugała.

Informowaliśmy już o ich występie w czempionacie globu w rowerowym trialu. Teraz, po ich powrocie, dokładnie opowiedzą o swoim starcie. Przypomnijmy, że zajęli szóste miejsca.

Sonia Klich wystartowała w seniorach, była najmłodszą zawodniczką. Jest jeszcze juniorką, ale jej kategorii wiekowej nie było w programie zawodów. Wystartowała więc w towarzystwie „starszych” pań. – Nie jestem zadowolona ze startu – wyznaje. – Pojechałam fatalnie. Trudniejsze odcinki pokonywałam, a na łatwiejszych miałam problemy. Dużo pracy przede mną. Brakuje mi startów w Pucharze Świata, gdzie zdobywa się doświadczenie.

- Kamienista sekcja była dla mnie najtrudniejsza – twierdzi. - Z ruszającego się kamienia trzeba było wyskoczyć na głaz. W pierwszej pętli poradziłam sobie z trudnościami, ale…na zeskoku przeleciałam przez taśmę. Podczas drugiego okrążenia na ruszającym kamieniu zakończyłam próbę. Nie złapałam równowagi. Kolejna sekcja zbudowana była z naczep i tutaj miałam jedną nogę na obu okrążeniach. Kamienisty odcinek ze stromym podjazdem i skokami był trudny, bo wysypany korą. Rower ujeżdżał. Na pierwszej pętli noga ujechała mi z kamienia i sędzia dał mi cztery punkty karne, ale na drugiej pętli już zaliczyłam tylko jedną podpórkę.

Drzewa były przeszkodami na kolejnej sekcji. Wydawał się najprostszy, a okazał się nieprzejezdny. Przede wszystkim dlatego, że było ślisko. Lało przez noc, a w dniu zawodów właśnie wtedy troszkę pokropiło. Zawaliłam zeskok. Kolejna sekcja była bardzo wymyślna. Po podestach, wyskoczyć na naczepę, na której było drzewo, a potem zeskoczyć do kolejnej naczepy wypełnionej wodą, wyskoczyć na kontener i zjechać po drzewach. Dwa razy zaliczyłam jedną „nogę”. W pierwszej pętli na szpulach miałam upadek, po złym odbiciu. Wpadłam pod podkłady i uderzyłam ręką. Bolała, ale w ferworze walki zapomniałam o urazie. Na drugiej pętli złapałam dwa punkty karne. Ostatnie OJO zbudowane było z betonowych kształtek. Przejechałam na zero i dwa punkty. Na ostatnim zeskoku wzięło mnie do przodu, ratowałam się podpórką, ale sędzia dopatrzył się jeszcze pedała.

Filip Mrugała rozpoczął zawody od eliminacji. Zajął w nich piąte miejsce, gwarantujące udział w finałowej stawce. – Lepiej mi się jechało w eliminacjach niż w finale – tłumaczy. – Więcej było odcinków, były łatwiejsze i sporo czasu na ich pokonanie. Jestem zadowolony z występu. Zacząłem od palet. Jako jedyny z juniorów przejechałem je na jedną „nogę”. Kolejnym wyzwaniem był kontener z koszami na śmieci. Tutaj złapałem „trójkę”, ale…nie zmieściłem się w limicie czasowym i arbiter dorzucił jeszcze dwa karne „oczka”. Z kolei na belkach, a końcu się wywróciłem. Dwa kolejne odcinki były nieprzejezdne. Jeden był długi i najlepszy zawodnik pokonał go tylko w połowie, a na następnym był spory wyskok, który tylko jeden zawodnik, ale z Elite go pokonał. Liczyliśmy, że w drużynie zajmiemy wyższe niż piąte miejsce. Po występach małych rowerów, czyli moim starcie i Rafała Kumurowskiego, zajmowaliśmy drugie miejsce. Liczyliśmy na Sonie w drugim dniu, bo mogła zdobyć 150 punktów ( zdobyła 107 - przyp. SL).

Stefan Leśniowski

Komentarze







reklama