Sportowcy z uwagi na liczne zagraniczne wyjazdy na obozy, turnieje oraz mecze, zawsze mieli zdecydowanie łatwiejszą drogę do ucieczki. I chociaż w kraju mieli pieniądze, mieszkania i samochody, to bardzo często, przy pierwszej okazji, wybierali psychiczne i fizyczne uczucie wolności na zachodzie. Uciekali, bo nie widzieli dla siebie szans w takim ustroju. Najwięcej ucieczek miało miejsce w latach 80., gdy stan wojenny mocno dawał się wszystkim we znaki. Wyjeżdzających na zawody sportowców trzeba było chronić, aby nie wpadło im nic „głupiego do głowy”. Dlatego często wysyłano z nimi specjalnych agentów, którzy mieli zapobiec kompromitującym z punktu widzenia państwa sytuacjom. Nie zawsze udawało się wszystkich przypilnować.
Na ucieczkę, w wieku 19 lat, zdecydował Andrzej Świstak. Hokeista Podhala, który został we Francji po mistrzostwa świata U20 w Anglet.
- To był przemyślany krok, choć nie było nic wcześniej nagrane – wspomina kulisy ucieczki. – Przed wyjazdem na czempionat globu już w głowie zaświtała mi taka myśl. Widziałem co się dzieje w kraju. Wiedziałem, że nic dobrego tutaj mnie nie czeka. Chciałem mieć więcej wolności, zobaczyć coś innego, o którym mówiło się, że jest lepsze. Stąd tak desperacji i trudny ruch. W końcu zostawiałem najbliższych i wybrałem nieznane. Zostałem we Francji razem ze Zdziśkiem Kozłowskim, zawodnikiem Zagłębia Sosnowiec. Szczęście, że trafiliśmy na osoby polskiej narodowości, które nam pomogły. Przyjęły nas jak swoich synów. Najbardziej pomogła nam tłumaczka ekipy. Przez trzy miesiące mieszkaliśmy u niej, później załatwiliśmy sobie papiery. Dużo pomógł nam też klub Anglet. Dzisiaj cieszę się, że Polska jest wolnym krajem i bez przeszkód mogę odwiedzać rodzinne strony. Przyjechać z drużyną do miasta, w którym się wychowałem i grałem w hokeja (w ubiegłym tygodniu z szwajcarską drużyną żaków odwiedził rodzinne strony – przyp. aut.)
- Anglet przygarnął cię, ale nie miał z ciebie pożytku. Czekała cię 18-miesięczna karencja.
- Dla mnie było to bardzo trudny okres. Mogłem tylko trenować, a nie mogłem grać. Nie miałem obywatelstwa, a w francuskie kluby mogły zatrudnić tylko dwóch obcokrajowców. Dlatego, czekając na obywatelstwo, grałem w Hiszpanii. Z drużyną Txuri Urdin San Sebastian zdobyłem mistrzostwo kraju. Dopiero później mogłem zacząć grać w Anglet, a potem zmieniłem barwy klubowe i występowałem w Aigles Blues de Gap, gdzie grałem z Karolem Jurkiem, który również pierwsze hokejowe kroki stawiał w Podhalu. Potem były kolejne kluby - Girondins de Bordeaux, Flammes Blues de Reims, ponownie Bordeaux, Belougas de Toulouse, Lions de Lyon, Docks du Havre. W 2004 roku zakończyłem sportową karierę. Zostałem trenerem, dyrektorem sportowym młodzieży w jednym z największych klubów francuskich Rouen. Przez dwa sezony prowadziłem zespół seniorski z Gap, a od pięciu lat pracuję z młodzieżą w Szwajcarii, w francuskim kantorze, w 40- tysięcznym miasteczku Monthey. Pierwsza drużyna jest na czwartym poziomie, ale w klubie jest mnóstwo młodzieży, która trenuje, a potem zasila największe kluby.
- Uciekinier w 1992 roku dostał powołanie do kadry na igrzyska olimpijskie. Nie byłeś zaskoczony?
- Byłem, że Związek się ze mną skontaktował. Dowiedziałem się, że trener Leszek Lejczyk nie zamyka drzwi przed grającymi poza granicami kraju. Zaproponował nam usługi ( także Jurkowi – przyp. aut.), a myśmy zaklepali sobie w kontraktach, że w styczniu będziemy do dyspozycji trenera kadry. Byłem wówczas w bardzo dobrej formie. Zawsze marzyłem o grze w reprezentacji Polski, by uczestniczyć w igrzyskach olimpijskich, mistrzostwach świata. Marzenia się spełniły. Po zgrupowaniu okazało się, że reprezentuję odpowiedni poziom i zostałem pasowany na olimpijczyka.
- Jak wspominasz igrzyska olimpijskie w twojej drugiej ojczyźnie?
- Dla mnie była to wielka sprawa. Igrzyska odbywały się we Francji, w kraju, w którym grałem na co dzień. W drugiej mojej ojczyźnie zagrałem w koszulce z orłem na piersi. To była ogromna radość. Naprawdę byłem wtedy najszczęśliwszym człowiekiem. Niestety boli mnie, że to były ostatnie igrzyska dla polskich hokeistów. Przeraża mnie. Przygotowując się do igrzysk, zaskoczył mnie poziom prezentowany przez kolegów z drużyny. Myślałem, że w kraju, w którym zostało raptem kilka drużyn z prawdziwego zdarzenia poziom będzie słabszy. Okazuje się, że były to ostatnie podrygi. Widocznie praca z młodzieżą nie jest taka jak dawniej. Polska straciła dużo do państw, które w niesamowitym tempie prą do przodu. Brak funduszy zapewne też jest tego przyczyną. Państwo jest winne.
- W Szwajcarii państwo dużo pomaga?
- Bardzo dużo. Nawet najmniejszy klub, jeśli wykształci dobrego gracza dostaje pieniądze. Trenerzy mocno pracują, szukają talentów, bo jest motywacja. Dokształcają się, bo kluby angażują tylko trenerów z dyplomem. Do młodzieży najlepszych. Mamy kursy trenerskie, na których wyznacza się kierunki szkolenia. Podczas zjazdów są seanse wideo z najnowszymi nowinka w światowym hokeju i każdy z nas może wyrazić swoją opinię. Młodzi szkoleniowcy dostają pomoc. System szkolenia jest ujednolicony, nie ma samowolki. Każdy z trenerów musi zdawać sprawozdania z działalności.
- Pamiętam czasy kiedy Szwajcarów ogrywaliśmy jak chcieliśmy, potem było coraz trudniej, a teraz…
- To przepaść. Dużo składników składa się na szwajcarski fenomen. Przede wszystkim zaczęto budowę od podstaw. Zainwestowano w młodzież i w dobrych trenerów, którzy się nią opiekują. Państwo dużo pomaga w uprawianiu sportu. Hokej w Szwajcarii jest bardzo popularny, bardziej niż futbol. Jest sporo lodowisk o pojemności ponad 10 tysięcy. Gra się trzy razy w tygodniu i hale są pełne. Związek dopuścił do gry tylko czterech obcokrajowców w drużynie i pomaga w wejściu młodzieży do drużyny seniorskiej. Każdy ma okazję dostać szansę i dobrze zarobić.
- Łatwiej być trenerem niż zawodnikiem?
- Łatwiej być zawodnikiem. Trener jest pierwszym człowiekiem do odstrzału. W Szwajcarii jest ogromna presja ze strony kibiców. W Bernie na mecze przychodzi 18 tysięcy widzów, to są fanatycy chcący tylko zwycięstw. Wiemy co nas trenerów czeka, ale to nasz chleb, a ponadto lubimy adrenalinę.
- Kozłowski i Jurek pozostali przy hokeju?
- Nic ich nie wiąże z hokejem. Jurek zajmuje się biznesem.
- Ty wyjechałeś do kraju, a syn do niego wrócił. Próbuje zahaczyć się w Podhalu. To trzecie hokejowe pokolenie Świstaków.
- Cieszę się, że wrócił do mojego klubu. Zrobił coś przeciwnego niż ja. Tata grał w Podhalu i zgodnie z tradycją ja przejąłem po nim miejsce w ataku. Gdy miałem 16 lat zadebiutowałem w pierwszej lidze, do której wprowadził mnie Czesław Borowicz. To były wspaniałe czasy nowotarskiego hokeja. A jakie zainteresowanie. Hala na meczach z Baildonem pękła w szwach. Teraz Alexis kontynuuje rodzinne tradycje. Również jest napastnikiem. Przyjechał, by zrobić postępy. Ma sporo wad do wyeliminowania, ale jest pracowity, ambitny i wierzę, że mu się uda. Jednocześnie będzie kontynuował naukę i doskonalił język.
ŚWISTAK Andrzej - ur. 02. 06. 1963 Nowy Targ. Syn Zdzisława ( hokeisty Podhala; grał 55-57). Środkowy napastnik. Kluby: Podhale (do 1982), hiszpański Txuri Urdin San Sebastian (83-85), francuskie: Orques Anglet (85-87), Aigles Blues de Gap (87 - 89), Girondis de Bordeaux (1989- 92), Flammes Blues de Reims (92-93), Aquitans de Bordeaux (93-95), Dogues de Bordeaux (95-97), Belougas de Toulouse (97-2000), Lions de Lyon (00-03), Docks de Havre (03-04). Olimpijczyk z 1992 r. z Albertville, uczestnik mistrzostw świata grupy A w 1992 r., 3 razy uczestniczył w ME 18-latków, 2 razy w MŚ 20-latków. W seniorskiej reprezentacji rozegrał 12 spotkań. Mistrz Hiszpanii w 1985 roku (wicekról strzelców z 65 pkt. za 23 gole i 42 asysty, a tuz za nim Zdzisław Kozłowski z 61 pkt. Liga - 3 sezony ( 84 m, 29 g, 24 a, 28 k). Trener i dyrektor sportowy największego we Francji klubu Rouen, potem prowadził Gap, a od pięciu lat szkoli młodzież w Szwajcarii.
Stefan Leśniowski