30.06.2009 | Czytano: 2245

Czadowy Patryk

Trzech podhalańczyków uczestniczyło w przedostatniej eliminacji międzynarodowych mistrzostw Słowacji z motocrossie w Tylmačach w klasie MX Junior. Świetnie zaprezentował się Patryk Galica Gudbaj. W obu wyścigach był drugi i objął prowadzenie w klasyfikacji generalnej mistrzostw.

- Zawody rozegrano na bardzo trudnym torze w Tylmačach – opowiada Patryk Galica Gudbaj. – Pogoda dała w kość. Na treningu opady deszczu były intensywne i zamieniły tor w jedno wielkie bagno. To było piekło. Na każdym wirażu ktoś leżał, motory się „gotowały”, w tym również mój. Kto chciał przeżyć ciągle musiał jechać na pełnej manetce gazu i koordynować ciałem motocykl. Podłoże toru było jak z plasteliny. Oblepiały się koła, podnóżki. Były problemy ze ściągnięciem nóg z podnóżek, bo miały na sobie chyba 30 kilogramów błota. Organizatorzy nie przewidzieli tak makabrycznych warunków i zabrakło wody, żeby obmyć motocykle. Na szczęście wyjrzało słoneczko, gdy przystępowaliśmy do pierwszego biegu. Wszystkim od razu na twarzach pojawił się uśmiech.

Patryk przystąpił do zawodów po nieprzespanej nocy. Jak twierdzi z…warunków technicznych - Zasnąłem przed czwartą nad ranem i przystąpiłem do pierwszego wyścigu jakbym obuchem dostał w głowę – mówi. – Czułem się oszołomiony. Byłem jak zmięta dziesiątka. W duszy się mobilizowałem, że muszę wykrzesać resztkę siły, bo zawody były niezmiernie ważne. Na starcie zabrakło mi ciut refleksu i wyszedłem z maszyny startującej na drugiej pozycji. Na trasie zaś popełniłem mnóstwo błędów, które zazwyczaj mi się nie przytrafiają. Wyprzedził mnie na czwartym okrążeniu Patryk Kwaśny, czołowy jeździec w Polsce. Próbowałem go „ugryźć” z różnych stron, ale nie mogłem się jakoś odnaleźć. Ze stratą 10 sekund minąłem metę na drugiej pozycji.

W przerwie między biegami Patryk zasypiał na stojąco. Zastanawiano się jak sobie poradzi w drugim wyścigu. Ten jednak pokazał „czad”. Gdy tylko wsiadł na motocykl w oczach pojawił się błysk, który zwiastował, że łatwo skóry nie sprzeda. Tor wysechł, ale porobiły się w glinie koleiny i trudno było wybrać najlepszy tor jazdy. Zakopiańczyk wyszedł z maszyny startującej na drugim miejscu i na takowym pojawił się na pierwszym wirażu. Na czoło stawki od razu wysforował się Węgier Erik Hugyecz, jeździec fabryczny Yamahy. Wypadł z toru w pierwszym biegu i go nie ukończył. Kwaśny jechał za Patrykiem.

- Gdzieś w dalekich pokładach ambicji wysupłałem resztki energii i postanowiłem dobrać się Węgrowi do skóry – komentuje Patryk. – Przez kilka okrążeń siedziałem mu na „ogonie”. Muszę przyznać, że jest bardzo dobrym jeźdźcem, bardzo płynnie jechał i pokonywał ostre wiraże i skocznie. Blisko 10 sekund był szybszy ode mnie. Zaś 30 sekund za mną do mety dotarł Kwaśny. To spora satysfakcja pokonać tak dobrego jeźdźca. Dziękuje firmie Panolin i Bartkowi Migielowi, że mogłem wystartować w tych zawodach. Została jeszcze jedna eliminacja i zrobię wszystko, by utrzymać pierwszą pozycję w klasyfikacji ogólnej.

W tej samej klasie startowali jeszcze dwaj zawodnicy zakopiańskiego TKM Maciej Chyc Magdzin i Tomasz Węgrzyn. Chyc wystartował na pożyczonym motocyklu, bo jego Honda przed zawodami odmówiła posłuszeństwa. Rzadki gest zaprezentował Józef Gładczan, który oddał swojego rumaka rywalowi. W pierwszym biegu Maciej nie czuł się na pożyczonym rumaku zbyt dobrze, musiał go dopiero „zrozumieć”. Toteż ukończył wyścig na 12. miejscu. W drugim biegu było już znacznie lepiej. Gudbaj mobilizował go przed startem. Radził też jak ma pokonywać zakręty. Widocznie to pomogło, bo do mety dojechał na 9. pozycji. Chyc „wykręcił” tez najlepszy czas okrążenia 1:16.916. Z kolei Węgrzyn oba wyścigi kończył na 17. miejscu.

Stefan Leśniowski


Komentarze







reklama