24.06.2009 | Czytano: 2313

Feralny tor (+zdjecia)

Z zawodów motocrossowych z słowackich Senkvic wrócił Patryk Galica Gudbaj. Startował w mistrzostwach Słowacji, które jednocześnie były jedną z juniorskich eliminacji mistrzostw Europy. Stawka była więc bardzo mocna, sama czołówka europejska w tej kategorii wiekowej. Patryk ostatecznie zajął 11. miejsce po dwóch wyścigach, ale gdyby nie awaria motocykla w drugim biegu, to wyżej byłby sklasyfikowany.

- Zawody rozgrywano na torze, na którym dwa lata temu doznałem bardzo przykrej kontuzji, która na rok wykluczyła mnie z dalszych startów – mówi Patryk Galica Gudbaj. – Wtedy z siedmiu metrów spadłem na nogi i zmiażdżyłem kostkę. Pięć miesięcy chodziłem o kulach, kolejne trzy przechodziłem rehabilitację. Lęk do toru pozostał. Przystępowałem do zawodów z lekkim drżeniem serca, ale gdy padł pierwszy strzał startera wszystko poszło w niepamięć.

Pogoda sprzyjała jeźdźcom. W cieniu było 35 stopni, tor twardy i suchy. Na nim w przyszłym roku odbędą się mistrzostwa świata.
- Skocznie trudne technicznie, z krótkimi spadami i stromymi wyskokami – twierdzi Patryk. - Trzeba było ostrożnie operować manetką gazu, by nie przesadzić i nie przekoziołkować. Nie był to mój dzień. W kwalifikacjach zajęłam wysokie szóste miejsce, ale nie byłem zadowolony z jazdy. W pierwszym biegu wyszedłem z maszyny startującej na szóstym miejscu. Rywale mieli jednak mocniejsze „rumaki”, z fabrycznym tuningiem i mocą silnika. Motocykle jak u krawca pod zawodników „skrojone”. Po każdym wyjściu z zakrętu zyskiwali sekundę. To sporo, jeśli zliczyć ilość nawrotów podczas jazdy. Na pierwszym łuku zostałem już zamknięty i spadłem na 15. miejsce. Ciężko było się przedrzeć, ale po pewnym czasie wyminąłem kilku jeźdźców i znalazłem się na 9. pozycji. Po przekroczeniu mety byłem wściekły na siebie, bo wiem, że stać mnie było na więcej.

Ze sportową złością przystąpił Patryk do drugiego wyścigu. Z maszyny startowej wyszedł na trzeciej pozycji. Dość długo utrzymywał to miejsce, mimo zaciekłych ataków jadącego za nim zawodnika. – Siedział mi na plecach – opowiada. - Skutecznie odpierałem jego ataki przez 15 minut. Jednak z każdym okrążeniem motocykl mi „jęczał” i wreszcie wyprzedził mnie. Pierwsza czwórka miała sporą przewagę nad pozostałą stawką. Wydawało się, że w takiej kolejności dojedziemy do mety. Tymczasem sporo emocji było na ostatnich trzech okrążeniach. Wtedy wystrzeliła mi przednia opona. Na łukach czułem jakby mój motocykl jechał po lodowisku. Nie miał przyczepności, a i prędkość musiałem zredukować do 30 km/h, żeby krzywdy sobie nie zrobić. Nie mogłem też skakać, więc skocznie tylko przejeżdżałem. Traciłem kolejne sekundy. W efekcie do mety dotarłem na 13. miejscu. Cwane lisy z zimną krwią wykorzystały mój pech. Dziękuję sponsorom, dzięki którym mogłem wystartować - Bartkowi Miglowi z firmy Panolin za pomoc i firmie Łukasz Motocykle

Stefan Leśniowski

Komentarze







reklama