24.07.2014 | Czytano: 4196

Wierny jak małżonce

- Sport zawsze był i jest na pierwszym miejscu w moim życiu. Utrzymać się w sportowej formie, reżimie przez ponad 40 lat - nie jest łatwo. Sport nauczył mnie wytrwałości, ukształtował mój charakter – mówi Zbigniew Jedynak.

Znakomitymi występami w trialu i enduro zdobył sobie uznanie i sympatie nie tylko nowotarskich kibiców. Urodził się w Kielcach (11 grudnia 1952 roku), ale na dobre i złe związał się z Nowym Targiem. Tu się ożenił, tu odnosi największe sportowe sukcesy. Jest dwukrotnym indywidualnym mistrzem (1982 i 83) i wicemistrzem (1984 i 85) Polski w trialu oraz pierwszym wicemistrzem w enduro (1978 w klasie pow. 250). Szesnaście razy z drużyną AMK Gorce Nowy Targ stawał na najwyższym stopniu podium mistrzostw Polski. W 1981 roku wygrał Rajd Tatrzański, a w roku następnym był drugi w tej imprezie. Trzy lata przebywał w Chicago, gdzie z powodzeniem jeździł w klubie motorowym Szarotka. Za oceanem był mistrzem Illinois oraz stanu Indiana i trzecim motocyklistą Stanów Zjednoczonych. Od 40 lat jeździ motocyklem po skałach, korzeniach i innych wertepach, do pokonania których potrzeba wprost cyrkowych umiejętności.

- Opowiedz o swoim pierwszym starcie...
- To długa historia. Moja przygoda z motocyklem zaczęła się w siódmej klasie szkoły podstawowej. Zabierałem ojcu jego WSK-125 i szalałem po lesie. Z kolegami urządzaliśmy pierwsze „prywatne rajdy”. Sąsiedzi krzyczeli, skarżyli ojcu, żebym nie szalał po ulicach, bo się zabiję. Często odwiedzałem tor motocrossowy i przyglądałem się, jak trenują najlepsi. Cóż to była za radość, gdy pewnego razu, znany zawodnik Zenon Wieczorek, dał mi potrzymać motor z rajdową kierownicą. Wtedy postanowiłem, że zapiszę się do klubu. Niestety, w KKM Kielce powiedziano mi, że takich jak ja w mieście jest na pęczki. Za zgodą ojca przerobiłem więc jego motocykl i wystartowałem w okręgowych eliminacjach rajdu popularnego w Sandomierzu. Byłem bardzo przejęty, bo po raz pierwszy startowałem w tak poważnych zawodach. Nic nie pamiętałem z trasy. Na drugi dzień dowiedziałem się, że zostałem zwycięzcą rajdu. Od razu w domu zjawili się przedstawiciele klubu z propozycją reprezentowania ich barw. Zostałem więc przyjęty do klubu i dostałem nowy motocykl WSK-175 ccm. W 1975 roku odniosłem pierwszy sukces, zostałem w trialu drugim wicemistrzem strefy południowej. Trzy lata później wywalczyłem tytuł wicemistrza Polski w enduro i... znalazłem się w kadrze narodowej. W pierwszym reprezentacyjnym starcie zdobyłem brązowy medal w eliminacjach do mistrzostw Europy w Koszycach. W następnym roku jeździłem już w Nowym Targu. Tu poznałem żonę, góralkę, córkę Mieczysława Błoniarza – „motocylkowego zapaleńca”.


- Ile motocykli posiadasz w swojej „stajni”?
- Jeden, ale za to bardzo dobry, czterosuwową Hondę RTL 250 S. Jestem jej wierny jak małżonce.
- Warunkiem sukcesów jest panowanie nad maszyną. Jakiego typu przygotowania stosujesz?
- To wszystko kwestia treningu. Warunkiem powodzenia jest przede wszystkim - 70% - przygotowanie do sezonu. Niezawodność motocykla, dobry mechanik, który dba o sprzęt. Ponadto wyszkolenie zawodnika, odpowiedni tryb życia, kondycja, psychika i odporność. W okresie moich największych sukcesów trenowałem sześć godzin dziennie.

- Opowiedz o swojej przygodzie - miałeś ich na pewno wiele. Zamykasz oczy i myślisz o...
- ...pierwszym moim Radzie Tatrzańskim. Chciałem w nim wypaść jak najlepiej, tymczasem... Wystartowałem na przerobionym motocyklu i na ostatniej pętli zablokowało mi tłok w tulei. Motor odmówił posłuszeństwa i ugrzęzłem w górach. Do domu dotarłem przed północą. W rajdzie enduro też miałem niezły numer. Przed ostatnią próbą przyspieszenia szosowego przewodziłem stawce w dużą przewagą i... nawet idąc do mety spacerkiem zostałbym zwycięzcą. Ale ja chciałem powalczyć! Pojechałem ten odcinek na „maksa” i przy prędkości 120 km na godzinę zderzyłem się z kolegą. W efekcie złamany palec u nogi i... koniec marzeń o sukcesie. Te dwa rajdy były jedynymi, które nie ukończyłem w swojej karierze. No i w tym roku, niedawno nabawiłem się urazu ( zerwanie ścięgna mięśnia nadgrzebieniowego), który skutkował operacją.


- Przeciwnicy tralu twierdzą, że sport ten brutalnie zakłócił spokój w przyrodzie?
- Nie ma po prostu takiego dysonansu. Sprzęt używany w trialu z natury tej dyscypliny jest cichy, spokojny, nie wadzi nikomu. Przepisy wykluczają jego uciążliwość dla otoczenia. Przed każdym startem komisja techniczna zawodów bada hałaśliwość motocykla, a właściwie jej brak. Włączony silnik ledwie słychać z odległości 10 metrów, gdyż jego głośność nie przekracza 94 decybele przy szybkości tłoka 6-5 m/s. Używa się też paliwa bezołowiowego, 92-98 oktanowego. Z punktu widzenia obserwatora zawodów, jest to więc obcowanie zarówno z przyrodą, jak i ze sportem. Tym bardziej, iż obecnie jeździ się na motocyklu czterosuwowym.

- Co myślisz o polskim „trialu”? Zawodnicy, jak Tadeusz Błażusiak, czy obecnie Oskar Kaczmarczyk uciekają do enduro lub superenduro.
- Jest strasznie ubogi. W klubach brakuje pieniędzy, a jest to sport potwornie drogi. Motocykl kosztuje 6 tysięcy euro. Nie ma również pieniędzy na obozy, szkolenie. Tylko nieliczni mogą sobie pozwolić na zakup dobrego i drogiego sprzętu. A zarobku nie ma. Stąd ucieczka zawodników do wyścigów bardziej opłacalnych.

- Wynika z tego, że przetrwają tylko ci, którzy mają pieniądze. A co ze zdolnymi, a biednymi?
- Wierzę, że znajdą się sponsorzy, bez nich trial umrze w Polsce.

- Mówisz, że z tego sportu nie ma pieniędzy, a ty masz dom, rodzinę...
- Na utrzymanie rodziny pracuję 12 godzin dziennie w swoim warsztacie mechanicznym.

- To kiedy znajdujesz czas na treningi, zawody...
- Teraz uprawiam trial dla przyjemności, nie dla wyniku. Startuję w klasie weteran i traktuję to jako sposób na spędzenie wolnego czasu. Na zawody wyjeżdżam z rodziną. Ostatnio mocno kibicują mi wnuki – Leon, Jasiu i Antoś. Chcą żeby im motocykl złożyć. W tym roku obiecałem najmłodszemu Antosiowi, że dostanie ode mnie puchar. Trudno to będzie zrealizować przy mojej kontuzji.

- Przychodzi do ciebie młody i mówi: „mam supersprzęt, jak być dobrym?”
- Motocykl to nie wszystko. Rajdowcem może być człowiek mocny psychicznie, uparty. Musi być takim skurczybykiem i trzeba chcieć.... trzeba bardzo chcieć dojechać do mety. Do tego sportu trzeba mieć po prostu „iskrę” i trzeba wiele trenować.

- Czy młodzi przychodzą do ciebie?
- O tak! Najczęściej, jak motocykl przestaje jeździć.

- Czym jest dla ciebie sport?
- To wielka moja miłość. Zawsze był i jest na pierwszym miejscu w moim życiu. Utrzymać się w sportowej formie, reżimie przez 40 lat - nie jest łatwo. Sport nauczył mnie wytrwałości, ukształtował mój charakter.

- Czy sport może dzielić?
- Nie powiem, choć zdarzają się przypadki zawiści i nie koleżeństwa.

- Boisz się szybkości?
- Nie tyle szybkości, ile samego wyścigu, nieprzewidzianych okoliczności, które mogą spowodować tragedię. Dlatego porzuciłem enduro.

Rozmawiał Stefan Leśniowski
 

Komentarze









reklama