Biało – czerwono rozpoczęli mistrzostwa od remisu z Węgrami 9:9 (2:2, 4:4, 3:3), a nowotarżanie zdobyli cztery gole - Chlebda 2, Wojtak i Furczoń. Kolejne bramki były udziałem Pawłowicza, Kowalskiego, Ostrowskiego i Cirockiego ( 2 gole).
- Zabrakło skuteczności i dokładności podań – powiedział Grzegorz Lipkowski. - Ja nie strzeliłem karnego.
- Mimo, iż dominowaliśmy na boisku, to nie mieliśmy sposobu na sforsowanie linii defensywnych rywala. Na wyniku zaważył brak koncepcji i organizacji w grze - dodawał Dominik Siaśkiewicz.
W drugim grupowym występie pokonaliśmy Austrię 14:7 (3:3, 4:0, 7:4). Tylko pierwsze 20 minut było wyrównane, a pozostałe minuty przebiegały pod dyktando naszej drużyny narodowej. Najskuteczniejsza okazała się nowotarska piątka, która zdobyła 9 bramek – Chlebda i Furczoń po 3, Lipkowski 2 oraz Wojtak. Ponadto do protokołu strzelców wpisali się: Hantsch i Cirocki po 2 razy i Antoniak – raz.
Ostanie grupowe spotkanie Polaków z Japończykami, to gra do jednej bramki. Rywale oprócz wrodzonej żywiołowości niczym szczególnym się nie wyróżnili o doznali sromotnej porażki 21:2 (5:1,7:0, 9:1), po golach: Hantsch 3, Chlebda 3, Kleister 3, Ostrowski 2, Antoniak 2, Furczoń 2, Kryński, Cirocki, Duda, Chrobak, Kowalski. Tym zwycięstwem biało-czerwoni zapewnili sobie udział w półfinale czempionatu.
W nim zmierzyli się z drugim zespołem drugiej grupy Niemcami i zwyciężyli 9:6 (3:1, 1:2, 5:3). Bramki dla Polaków zdobyli: Antoniak 2, Kowalski, Cirocki, Hantsch, Ostrowski, Bystryk, Klaister, Lipkowski. Pomimo szybkiej straty bramki, kolejne minuty meczu należały do Polaków. Biało-czerwoni zagrali najlepsze spotkanie na tym turnieju.
W finale zmierzyli się z Estonią, która 12:5 pokonała Węgrów w drugim półfinałowym meczu. Polacy rozpoczęli spotkanie mocnym akcentem. Już w 25 sekundzie Antoniak zmusił golkipera przeciwnika do kapitulacji. Radość z prowadzenia nie trwała długo. 6 sekund później Adamson doprowadził do wyrównania. W kolejnych minutach trzy razy piłeczka trzepotała w bramce Estończyków. Po 20 minutach nasza reprezentacja prowadziła 4:2, a w 16 min. Salm nie wykorzystał rzutu karnego.
Po przerwie fatalnie Polacy zagrali w defensywie. Popełniali mnóstwo prostych błędów i tylko kwestią czasu było kiedy rywal to wykorzysta. Największe niebezpieczeństwo groziło Polakom ze strony jasnowłosego Carola Viidinga. To on w odstępie 67 sekund ośmieszył naszą defensywę, a najbardziej Ostrowskiego przy wyrównującym golu na 4:4. Polski obrońca powinien spalić się ze wstydu. Na szczęście dla niego szybko odpowiedział Bystryk i znowu objęliśmy prowadzenie. W 37 minucie Duda miał idealną sytuację na podwyższenie, ale fatalnie przestrzelił. Mało tego w końcówce meczu powędrował na ławkę kar i 10 sekund przed syreną kończącą drugą tercję Estończycy za sprawą Auga doprowadzili do wyrównania. Strzelał spod bandy.
Polacy nie tylko stracili gola do szatni, ale także w 37 sekundzie trzeciej tercji. Ich katem znowu był Viiding. W 44 min. Kryński doprowadził do wyrównania po wolnym. Pociągnął z krzyża aż…miło. Szkoda, że 3 minuty później jego koledzy popełnili fatalny błąd przy wyprowadzaniu piłeczki z własnej strefy i Lehiste ponownie wyprowadził naszych rywali na prowadzenie. Tenże zawodnik chwilę później nie trafił do pustej bramki. Gra obronna w naszym wykonaniu nadal była fatalna. Dwie „patelnie” nasz przeciwnik nie wykorzystał i byliśmy jeszcze ciągle w grze. Ale jak długo można bezkarnie popełniać błędy? 149 sekund przed końcem meczu Aug rozwiał wszelkie nasze nadzieje na awans do elity.
Ostatecznie biało-czerwoni ulegli Estończykom 6:8 (4:2, 1:3, 1:3) Bramki dla naszych barw zdobyli: Kryński 2, Antoniak, Furczoń, samobójcza, Bystryk.
Biało-czerwoni występowali w składzie: Piotr Nazurek, Rafał Kaczówka, Adrian Markiefka – Przemysław Muża, Cezary Ostrowski, Mateusz Kowalski, Sebastian Kostecki, Piotr Chrobak, Michał Pawłowicz - Mateusz Antoniak, Patryk Hantsch, Łukasz Chlebda, Andrzej Kryński, Dobromir Cirocki, Wojciech Klaister, Amadeusz Wojtak, Grzegorz Lipkowski, Maksymilian Bystrek, Maciej Duda, Mateusz Furczoń. Trener Zmiarowski.
Stefan Leśniowski