21.09.2012 | Czytano: 1019

M. Ziętara: Drużyna jak koło zamachowe

- Będę chciał z chłopaków wydobyć agresywność, hokejową złość, która zawsze cechowała ludzi z gór, by w najtrudniejszym momencie meczu potrafili złamać przeciwnika. Pamiętam dawne czasy, kiedy drużyny wybierały się do Nowego Targu, to już w podróży czuły respekt i strach przed Podhalem – mówi trener „Szarotek”, Marek Ziętara przed pierwszym ligowym gwizdkiem.

- Dwa ostatnie sezony spędziłeś w Sanoku, gdzie praktycznie niczego nie brakowało. W Podhalu bieda wyziera z każdego kąta. Mówi się, że przesiadłeś się z Boeinga na szybowiec.
- Nie odbieram tego w ten sposób. Trener musi być przyzwyczajony do ciągłych zmian, do różnych sytuacji. Dzisiaj jestem tutaj, jutro będę tam. Podhale to solidna marka i w takim klubie to zaszczyt pracować. Przypominam sobie podobną sytuację z Cortiny. Przychodziłem do klubu z wielkimi tradycjami, który po latach sukcesów znalazł się na zakręcie. Spadł do pierwszej ligi. Mistrz Włoch przeżywał kryzys, tak jak obecnie Podhale. Szybko jednak znalazły się środki finansowe i zasłużony klub dla włoskiego hokeja wrócił do elity, i do dzisiaj odgrywa w niej znaczącą rolę. Wtedy też wszyscy mi mówili, iż pracuję w super klubie, markowym na włoskim rynku. To się potwierdziło. Mam nadzieję, że sytuacja powtórzy się w Podhalu.

- Masz więcej do zyskania, czy stracenia?
- Obejmując jakikolwiek klub, trzeba liczyć się z ryzykiem. Albo wygrasz i jesteś na „wierzchu”, ale przegrasz i tracisz pracę. Taka sytuacja była w Sanoku. Ogromne oczekiwania na sukces, wielka presja. Wygrałem. Taka sama atmosfera panuje w Nowym Targu, bo wszyscy oczekują powrotu do ekstraligi. Taki jest trenerski los.

- Pierwsze wrażenie jakie zrobiła na tobie pani prezes?
- Wpadłem w sidła atrakcyjnej kobiety – pomyślałem. To na pewno coś nowego w moim życiu. Szybko zorientowałem się, że to kobieta przebojowa, dynamiczna, inteligentna, która stara się robić wszystko, by przywrócić płynność finansową i świetność klubu. Przez te kilka miesięcy nasza współpraca układa się znakomicie. Czuję komfort pracy. Mam dużo swobody w swoich działaniach, a to bardzo ważne w pracy trenera. Każdy trener ceni sobie komfort i spokój. Patrząc wstecz, w różnych klubach, różnie z tym bywało.

- W trenerskim zawodzie odniosłeś już sukces. Doprowadziłeś samodzielnie Sanok do tytułu mistrza Polski i Podhale wspólnie z Milanem Jančušką. Twoja praca została dostrzeżona i wytypowano cię na asystenta Igora Zacharkina w drużynie narodowej. Jaki jest przepis na sukces?
- Nie ma takiej recepty. Nie można pójść do apteki i wykupić przepisane przez lekarza leki, by za kilka dni być zdrowym. Na sukces sportowy w grach zespołowych składa się bardzo dużo czynników. Trzeba doskonale poznać materiał jakim się dysponuje, jak go oszlifować i poukładać w całość. Każdy zawodnik, to inna osobowość, inna psychika. Drużyna jest jak koło zamachowe, w którym wszystkie trybiki muszą bezbłędnie funkcjonować. Trener jest od tego, by żaden z nich nie uległ zniszczeniu, by ułożone były w odpowiedniej kolejności. Musi być też chemia między zawodnikami a trenerem. Drużyna musi akceptować szkoleniowca, a ten musi pracować dla niej.

- Przekazałeś nowym podopiecznym mentalność zwycięzcy?
- Razem z Rafałem Sroką na każdym treningu i sparingu wpajamy zawodnikom, że gra się o wygraną. Że do meczu trzeba przystępować z emanującą wolą zwycięstwa. Że przez 60 minut trzeba być maksymalnie skoncentrowanym i dać z siebie wszystko. Nawet jak mecz się nie układa, gdy są momenty słabej gry, to nie należy wątpić w sukces.

- Od maja pracujesz z drużyną. Ile czasu potrzebuje trener, żeby ją dogłębnie poznać?
- Mam specyficzną drużynę, o dużej rozbieżności wiekowej, od 35 lat po 17. U młodych charakter i psychika nie jest jeszcze ukształtowana. Wielu z nich dopiero wkracza w seniorski hokej. Cześć starszych zawodników ma już te elementy ukształtowane. Jednak od maja zdążyłem poznać chłopaków na tyle, że każdego bez problemów mogę scharakteryzować.

- Na co więc stać twój team?
- Stać nas na awans. Mam młodą drużynę, ale waleczną, co pokazały mecze kontrolne. W trakcie sezonu nie musimy daleko wybiegać w przyszłość, ale robić swoje. Małymi kroczkami, z meczu na mecz iść po swoje. Wygrywać i koncentrować się na kolejnym meczu. Wtedy osiągniemy sukces.

- Kto może stanowić o sile Podhala?
- Trudno wytypować liderów w tak młodym zespole. Mam dwie piątki, które mają być wiodące, narzucać rytm i tempo gry. Wierzę ponadto w góralski charakter chłopaków. Będę chciał z nich wydobyć agresywność, hokejową złość, która zawsze cechowała ludzi z gór, by w najtrudniejszym momencie meczu potrafili złamać przeciwnika. Pamiętam dawne czasy, kiedy drużyny wybierały się do Nowego Targu, to już w podróży czuły respekt i strach przed Podhalem.

- Sparingi pokazały, że sporo jest do naprawy w grze obronnej?
- Nie ukrywam, że gra w defensywie jest naszą największą bolączką. Dlaczego tak jest? Mam do dyspozycji ośmiu defensorów, z czego tylko trzech grało na poziomie ekstraligi. Pozostali to juniorzy młodsi. Dla nich to ogromny przeskok. Nie można odmówić im ambicji i zaangażowania. Starają się na tyle na ile potrafią. Potrzeba sporo treningów, czasu i cierpliwości, by rozwinęli się sportowo, by osiągnęli poziom wystarczający do gry na seniorskim poziomie.

- Surowy jesteś dla zawodników?
- Raczej wymagający, w każdym aspekcie.

- Są w zespole „święte krowy”?
- U mnie „świętych krów” nigdy nie było, nie ma i nie będzie. To mogę zagwarantować.

- 24 spotkania w sezonie zasadniczym to zbyt skąpa dawka jak na seniorów. Przy takiej ilości spotkań polski hokej może się rozwijać?
- Nie jest to ilość satysfakcjonująca. Priorytetem jest jednak drużyna narodowa U20, która na początku grudnia ma mistrzostwa świata. W większości drużyn, także w naszej, są zawodnicy, którzy pretendują do udziału w tej imprezie. Jest nowy trener kadry, który chciałby ich lepiej poznać, stąd już w połowie listopada zbierze kandydatów na zgrupowanie. Początkowo liga miała ruszyć tydzień wcześniej i rozegrać większą ilość spotkań, ale były zawirowania z Krynicą i Legią. Ta pierwsza się w końcu wycofała wraz z rezerwami Jastrzębia, a start hokeistów ze stolicy do ostatniej chwili był niepewny. Stąd zmiany w terminarzu. Ważne, że jest play off, a więc dla czterech najlepszych drużyn sezon się przedłuży. Cieszę się, bo walka o awans do PLH będzie toczyła się do końca.

- Najgroźniejsi rywale w walce o ekstraklasę?
- Nie znam dokładnie przeciwników, jedynie z lektury. Wydaje mi się, że będzie to Polonia Bytom, Gdańsk i Naprzód Janów. Czarnym koniem może się okazać Orlik Opole, oparty na absolwentach SMS (roczniki 1988 i 89), ogranych w drużynach narodowych U18 i U20. Trenuje ich czeski trener. Nie można tej drużyny lekceważyć.

- SMS Sosnowiec to rywal w sam raz na „dzień dobry”?
- To się okaże. Na każdego przeciwnika musimy być maksymalnie skoncentrowani i na sto procent przygotowani.

- Status Jozefa Ištocky’ego?
- Staramy się załatwić mu kartę transferową. To 20 –latek, który grał w juniorach Popradu i zaliczył kilka występów w seniorach. Nie załapał się do drużyny i wyraził chcę gry w naszym zespole. Damy mu szansę. Ubolewam, że nie miałem okazji sprawdzić go w meczach kontrolnych, ale najbliższe spotkania pokażą na ile będzie przydatny drużynie.

- Wybuchła bomba z NHL. Wojtek Wolski przymierzany jest do zespołu mistrza Polski. Co ty na to?
- Byłaby to fantastyczna rzecz. Nawet nie muszę mówić jak Wojtek pomógłby nie tylko Sanokowi, ale całej dyscyplinie w kraju. Byłby to świetny strzał marketingowy. Gra zawodnika Washington Capitals byłaby magnesem dla naszego hokeja, mecze byłyby atrakcyjniejsze, a hokej bardziej medialny. Każdy kibic chciałby zobaczyć go w akcji na żywo, a nie z telewizyjnego przekazu. Nie znam aktualnej kondycji i płynności finansowej Sanoka, ale jeśli klub podjął rękawice, to znaczy, że stać go na takiego gracza. Ważne jest, czy wobec obecnych zawodników jest utrzymana płynność finansowa. Na sukces pracuje cała drużyna, a nie jeden zawodnik.

Rozmawiał Stefan Leśniowski

Komentarze







reklama