06.08.2012 | Czytano: 1507

Ble, ble – bla, bla

Trener hokeistów Podhala, Marek Ziętara przygotował szczegółowy plan przygotowań do sezonu. Dodajmy od razu, że jak przystało na trenera, który doprowadził sanoczan do mistrzostwa Polski, profesjonalny. Nie wszyscy jednak słowo „profesjonalizm” mają w swoim słowniczku.

10 sierpnia trener zaplanował pierwszy mecz kontrolny z GKS Katowice, bo od 6 sierpnia miał już prowadzić specjalistyczne treningi na lodzie. Tak mu obiecywał burmistrz. Dzisiaj już wiemy, że do sparingu nie dojdzie. Został odwołany, bo lodowisko w Nowym Targu – już tradycyjnie – nie zostało na czas zamrożone. Już nie pierwszy raz mogliśmy się przekonać, iż dane słowo straciło ogromnie na wartości, szczególnie, gdy wypowiadają go rządzący. Ono nic, ale to kompletnie nic nie znaczy. Po prostu ble, ble - bla, bla.

Dotrzymywanie słowa, to jedna z zasad moralnych. Kiedyś dane słowo było świętością, sprawą honoru. Dziś to tylko formułka (na szczęście nie dla każdego) wypowiadana równie lekko jak „cześć”, bez zastanawiania nad konsekwencjami wynikającymi z danej obietnicy. Mama zawsze mi powtarzała: „Nigdy nie rób z gęby szmaty. Niedotrzymywanie słowa prowadzi do pogorszenia relacji między ludźmi. Nikt nie lubi jak jest zwodzony. Traci się zaufanie.”

Ileż razy w ostatnich latach słyszałem, te ble, ble – bla, bla. Obiecanki, cacanki. Nie trzeba daleko sięgać. Wystarczy przypomnieć rok 2010. Euforia po zdobyciu mistrzowskiego tytułu i znużony walką z wiatrakami Wiesław Wojas rezygnujący ze sponsorowania drużyny. Wcześniej zakręcał kurek, groził palcem, że się wycofa, jeśli nadal do sezonu przygotowywał się będzie na Słowacji. Biznesmen umiał liczyć i po co miał wyrzucać podwójne złotówki – za transport, za noclegi i stołówkę, za lodowisko… Za laurkę od włodarzy miasta? Pomocnej ręki (konkretnej) nikt do niego nie wyciągnął. Dzisiaj spijamy piwo, które sami sobie nawarzyliśmy. Mądrzy ludzie z takiej lekcji wyciągają wnioski.

Ble, ble – bla, bla. Podhale musiało walczyć o ekstraklasę w barażach, chociaż politycy zwietrzyli okazję, bo to wybory parlamentarne były tuż, tuż. Zdecydowali się szukać deski ratunku w Ministerstwie Sportu. Przyjechał minister Adam Giersz, była konferencja prasowa z wielką pompą i usłyszeliśmy: „Podhale to historia polskiego hokeja, to klub najlepiej pracujący z młodzieżą. Będziemy szukać rozwiązań prawnych, by rozwiązać problem. Chcemy naprawiać sport. Chcemy opierać go na własnych wychowankach. Dlatego Podhale jest tak cenne. Będziemy rozważać, by znaleźć jak najszybciej najlepsze rozwiązanie. Zapewniam, iż nie zostawimy Podhala” – zapewnił ówczesny minister sportu na spotkaniu z nowotarskim środowiskiem hokejowym.

„Ratowanie symbolu Podhala jest sprawą ponad podziałami. Symbolu nie wolno zniszczyć” – apelował z kolei poseł Andrzej Gut Mostowy. Zaś prezydent Bronisław Komorowski na spotkaniu w Nowym Targu obdarowany został koszulką Podhala i odwdzięczył się słowami: „Szarotkom nie damy zwiędnąć”. Z perspektywy czasu można powiedzieć, że było to ble, ble – bla, bla. Zignorowano apel nowotarskich olimpijczyków, Podhale musiało przystąpić do baraży. O pomocy nie wspomnę, bo z byłego urzędu Adama Giersza żadna nie nadeszła.

Ponieważ ryba psuje się od głowy, to też na dole polityka jest prowadzona w podobnym stylu. Na obiecankach rozłożyło się już kilka zarządów Podhala i spółki. Pierwszy poległ na placu boju Wieńczysław Kowalski, potem Wiesław Wojas, Andrzej Podgórski, bo walczyli o normalność. Miejmy nadzieję, że kolejnych „ofiar” już nie będzie. Potrzeby społeczeństwa nie są ważne. Przepraszam, są, ale tylko w roku wyborczym. Wtedy kandydaci do władzy są bardzo aktywni. Przypominam sobie jak zjawili się na meczu koszykarzy. Oczy ze zdumienia przecierałem, bo nigdy ich na takich zawodach nie widziałem. Wybory minęły i w jednym z klubów odbywało się „walne” zebranie. Długo się nie rozpoczynało i wszyscy zastanawiali się dlaczego? Aż wreszcie ktoś powiedział: „Nie czekajcie na burmistrza, on najszybciej za cztery lata tu się zjawi”.

W tym tysiącleciu tylko dwa razy lodowisko było na czas zamrożone. Kiedy? Nie pamiętacie? W latach wyborów samorządowych! W pozostałych latach zawsze coś wymyślano. To twarda woda, to śrubka zginęła od sprężarki, to upał, to zawór się zepsuł. Zapewne bym uwierzył w te szkolne wymówki, że rzeczy martwe niesamowicie mieszają w MHL, ale gdyby to się raz zdarzyło, a nie był to serial w stylu „Izaura”! Zawór, czy też inną część można było wcześniej załatwić. Na przegląd maszyn było mnóstwo czasu, bo sezon hokejowy zakończył się w marcu, nie wczoraj! Przestałem też wierzyć, że to wina dyrektora MHL, bo w końcu ktoś nad nim stoi, ktoś mu wydaje dyrektywy, ktoś go kontroluje. Chyba, że się mylę?

Włodarze miasta zaraz się oburzą i zripostują: „Daliśmy pół miliona na ratowanie hokeja w minionym sezonie. Inwestujemy w obiekt. Ufundowaliśmy stypendia i wiele jeszcze innych argumentów w stylu ble, ble – bla, bla.” W porządku. Tylko dlaczego pacjenta ratuje się, gdy już umiera? Gdy już żaden lek mu nie pomoże? Nawet za pół bańki. Dlaczego nie stworzy się warunków, by śmiertelna choroba pacjenta nie zaatakowała?

Na mnie już od dawna nie robią wrażenia żadne ble, ble – bla, bla i dlatego nie czuję się zawiedziony. Radzę wszystkim uodpornić się na tego wirusa.

Stefan Leśniowski

Komentarze







reklama