01.06.2012 | Czytano: 1443

Szkoła życia

Rafał Sroka był ostatnim kapitanem, który doprowadził „Szarotki” do mistrzowskiej korony. Był to jego ostatni sezon w bogatej w sukcesy karierze. Zakończył pięknym akcentem. Po dwóch latach wrócił do hokeja. Będzie pomagał Markowi Ziętarze odbudować potęgę Podhala. Oto jego alfabet:

A – jak adrenalina
Każdy mecz wyzwala adrenalinę. Nie ma meczów, do których podchodzi się na luziku, bo czuje się klimat wydarzenia, które śledzą tysiące oczu, skierowane są właśnie na ciebie. Potęguje się, gdy mecz jest o dużą stawkę, finał mistrzostw Polski, zawody play off, gdy są ostatnie minuty meczu, a wynik jest niepewny, w dogrywce czy podczas rzutów karnych. Adrenalina z jednej strony dodaje nadprzyrodzonej siły, by osiągnąć niebywały wynik, przekraczający możliwości. Jest też niebezpieczna, bo gdy czujemy dużą presję, potrafi zadziałać zupełnie odwrotnie. Jesteśmy tak zdenerwowani, że nie jesteśmy się w stanie skoncentrować. Nawet najbardziej doświadczeni sportowcy czasem przegrywają z nerwami, presją, ciśnieniem wygranej bycia najlepszym. Na pewno są to pojedyncze przypadki, ale się trafiają. Ten jest mistrzem, kto potrafi zapanować nad swoimi emocjami.

B- Jak Bańska Bystrzyca
Mile wspominał roczny pobyt w Iskrze Bańska Bystrzyca. Dużo mi dał pod względem sportowym. Zetknąłem się z innym hokejem, takim cwaniackim. To był jedyny klub, poza Podhalem, w którym występowałem. Miałem wtedy optymalny wiek dla sportowca, 26 lat. Świetnie zorganizowany klub, nie było kłopotów sprzętowych, finansowych. Wszystko na najwyższym poziomie, chociaż nie utrzymaliśmy się w ekstralidze. Działacze nalegali, by pozostać na kolejny sezon. Jeszcze w tym sezonie zagrałem w Podhalu w finale play off i zostałem mistrzem Polski. W Nowym Targu tworzyła się ciekawa drużyna i tutaj zostałem do zakończenia kariery.

C – jak charakter
Sport najczęściej rozumiany jest jako czynność, która pozwala na poprawienie sprawności fizycznej człowieka. Może również być pojmowany, jako sposób na spędzanie wolnego czasu, ale także może być pomysłem na własne życie. W mojej opinii sport jest "szkołą życia", w której nauka wymaga odwagi oraz żelaznej konsekwencji. Uczy odpowiedzialności, trzeźwego myślenia, umiejętności podejmowania trafnych decyzji. Dużą zaletą sportu jest kształtowanie charakteru. Zaletą, która znacząco wpływa na kształtowanie charakteru jest umiejętność współpracy w zespole. Tylko zawodnicy z charakterem, wiedzący czego chcą od sportu, mogą sięgać po sukcesy. Dawniej w Podhalu była niesamowita konkurencja. Trzeba było mocno walczyć o miejsce w drużynie, nie tak jak teraz. Trzeba było wykazać się charakterem, by znaleźć uznanie w oczach trenera. Zaledwie 3-4 graczy młodych wchodziło do składu.

D – jak długowieczność
Wydawałoby się, że 40-latek nie powinien mieć szans rywalizacji z młodymi organizmami. Tymczasem w wieku 40 lat zdobyłem tytuł mistrza Polski. Grałem 22 sezony w polskiej ekstraklasie, rozegrałem pond 800 spotkań. Czasami wydaje mi się, że za długo grałem. Nadal jednak czuję się wyśmienicie i mógłbym grać, ale bez przesady. Trzeba miejsce zrobić młodszym, Najwyższy czas, by wypłynęli na głębokie wody. Są różne drogi prowadzące do długowieczności i każdy musi je indywidualnie odnaleźć, chociaż nie każdemu się udaje.

E – jak Ewald
Miło wspominam Ewalda Grabowskiego. Doprowadził Podhale do wielu mistrzowskich tytułów. Trener wymagający, z autorytetem, typową rosyjską szkołą. Na początku zrobił coś z niczego. Wprowadził młodych graczy do drużyny jak Jacka Zamojskiego, Zbyszka Podlipniego czy Dariusza Łyszczarczyka, ale też sprowadził mnóstwo obcokrajowców. Miał możliwości, bo wtedy „inne” były pieniądze, mógł więc wybrać najlepszych. Dobry szkoleniowiec i taktyk, na początku świetny motywator, ale ta ostatnia cecha nie sprawdziła się, gdy po raz drugi wszedł do tej samej rzeki. Katorżnicze treningi nie miały już racji bytu, świat się otworzył, zmieniła się mentalność zawodników i sposób trenowania. Skończył się czas psychicznych nacisków i jego praca już nie przyniosła takiego efektu, jak wcześniej.

F – jak finał
Wystąpiłem w jedenastu finałach mistrzostw Polski seniorów. Każdy był inny, każdy miał swoją dramaturgię. Staram się nie pamiętać tych złych, lecz te, które przyniosły najwięcej szczęścia i radości. Choćby ostatni mój finał z Cracovią. Wygraliśmy, a nikt na nas nie stawiał. Przystępowaliśmy do rywalizacji na straconej pozycji, a tymczasem biedacy ograli bogatą Cracovię w czterech meczach. Dla wielu to był szok. To w sporcie jest piękne, że pieniądze i największe gwizdy nie zawsze triumfują.

G – jak głupia rzecz, którą w życiu zrobiłem
Mnóstwo było głupich rzeczy, które w młodości robiłem. Taki jest przywilej młodego wieku. Na pewno najgłupsze, co robiłem, to palenie papierosów. Na szczęście szybko się zorientowałem, że do niczego dobrego to nie prowadzi i rzuciłem palenie.

H – jak hotele
To nieodłączna część życia sportowca. Ciągle na walizkach, ciągle w podróży. Większość czasu w sezonie spędza się poza domem, więc hotel był drugim domem. Jak wchodziłem do ekstraligi, to były dobre czasy w hokeju i wtedy spaliśmy w hotelach pięcio – czy czterogwiazdkowych. Z biegiem lat komfort wypoczynku był coraz gorszy. Były okresy, że autobus służył za miejsce do noclegu.

I – jak Interliga
W 2004 roku wygraliśmy ligę złożoną z zespołów słoweńskich, węgierskich i chorwackich. To była niezła szkoła hokeja. Możliwość zdobycia nowych doświadczeń, skonfrontowania się z różnymi stylami gry. Sporo spotkań graliśmy na styku, które kończyliśmy jednobramkowym zwycięstwem. Teraz naszym hokeistom brakuje takich konfrontacji. Przychodzą mistrzostwa świata i zderzamy się z czymś dla nas obcym. Innym stylem gry, bardziej agresywnym, a także z innym sędziowaniem i wyniki są takie, jakie są.

J – jak Jančuška
Uważam go za dobrego szkoleniowca i fachowca. Zdobyłem z nim mistrzostwo Polski i dwa brązowe medale.

K – jak kontuzje
Kontuzje są nieuniknione w sporcie zawodowym. Są jednak sportowcy, którzy maja więcej szczęścia, a innym go brak. Mnie kontuzje nie omijały. Miałem uraz kolana, łękotki, złamany obojczyk, nos i kostkę. Każda kontuzja spowalnia proces rozwoju zawodnika. Uszkodzona część nie pracuje już na sto procent. Działa też niekorzystnie na psychikę. Po kontuzji zostaje uraz.

L – jak Laluś
Jak byłem młodym chłopakiem, to Krzysiek Niedziółka wymyślił mi taki pseudonim. Wracaliśmy z jakiegoś meczu juniorów i dla zabicia czasu w autobusie wygłupialiśmy się. Popularne wtedy były Smerfy i jakoś mimochodem rzucił „Laluś” i tak się przyjęło.

Ł – jak łzy
Czasami przez hokej uroniło się łezkę, ale nigdy na lodowisku. Jeśli już to w domowym zaciszu. Nikt nie jest herosem. W życiu różnie bywa. Dla hokeisty najgorsze są chwile, gdy coś zawali na oczach tłumów. Jest wtedy mu przykro, bo krytyka boli. Trzeba sobie z tym radzić, bo taki wybrałem sposób na życie. Jak jest fajnie, to człowiek jest podbudowany.

M – jak mistrzostwo
Mam w dorobku siedem mistrzowskich tytułów i każde miało swój specyficzny smak. Używając nomenklatury kulinarnej, to powiedziałbym, że było „niebo w gębie”. Inna atmosfera panowała, gdy złote medale odbierało się na obcych taflach, a inna u siebie. Inaczej się przeżywa. Tłumy wiwatujących ludzi. Zresztą u nas w Podhalu jest niespotykana gdzie indziej atmosfera. Tworzymy jedną rodzinę, spotykamy się po treningach, meczach i dlatego to było widać na lodzie. Tworzyliśmy kolektyw. Ostatnie moje mistrzostwo najbardziej zapadło mi w pamięci. Rodziło się w wielkich bólach. Byliśmy o krok od wypadnięcia w pierwszej rudzie z Jastrzębiem. Sprzyjało nam szczęście, ale w sporcie jest ono nieodzowne. Czasami słabszemu pomaga. To był przełomowy moment naszego play off. Uwierzyliśmy, że możemy zajść daleko, sprawić niespodziankę. Po ograniu Tychów byliśmy na fali. Zrobiła się fajna atmosfera w drużynie. Nie mieliśmy nic do stracenia. Nikt na nas nie liczył. Wtedy inaczej się gra, na luzie. Gorzej być faworytem i bronić mistrzostwa, bo wtedy presja krępuje ruchy.

N – jak najdroższa rzecz, którą kupiłem
Kupiłem dom. Najlepsza inwestycja, bo nie mam szczęścia, jeśli chodzi o lokowanie pieniędzy.

O - jak olimpiada
Ostatnia w jakiej wystąpili polscy hokeiści. Było to w 1992 roku, byłem najmłodszy w drużynie. Niesamowite przeżycie, nowe wyzwanie. Grałem w drużynie narodowej podobnie jak w klubie ze Staszkiem Cyrwusem. Tworzyliśmy świetną parę, najlepszą podczas meczów kontrolnych. Staszek miał pecha, bo w ostatnim sprawdzianie złamał nadgarstek i nie pojechał na igrzyska. Dostałem nowego partnera, Roberta Szopińskiego, ale nie byliśmy już tak zgrani jak ze Staszkiem.

P – jak powrót
Marek Ziętara zaproponował mi funkcję drugiego trenera, a ponieważ lubię wyzwania podniosłem rękawice. Podhale znalazło się w bardzo trudnej sytuacji. Brak pieniędzy, długi, lepsi zawodnicy odeszli po spadku do pierwszej ligi. Czeka nas budowa nowego zespołu. Wierzę, że uda nam się stworzyć ekipę, który będzie robiła postępy.

R – jak reprezentacja
Rozegrałem w reprezentacji kraju ponad 50 spotkań. Uczestniczyłem w trzech mistrzostwach świata seniorów. Niestety zdarzało się, że rezygnowałem często z gry w drużynie narodowej, z różnych powodów. Do Katowic nie pojechałem, bo byłem zmęczony sezonem w lidze słowackiej, nie jechałem albo przez klub, albo przez sprawy rodzinne. Teraz żałuję, że tak wyszło, bo reprezentacja, to ważna rzecz.

S – jak sędziowie
W polskiej lidze poziom sędziowania jest niższy, od tego prezentowanego przez zawodników. To potem ma odzwierciedlenie w występach drużyny narodowej. Inne jest gwizdanie w znaczących ligach. U nas sędziowie są drobiazgowi, wychwytują takie rzeczy, na które sędziowie z innych krajów nie reagują. Często czyste zagranie ciałem karzą, tylko dlatego, że zawodnik się wywrócił. Mam nadzieję, że to się zmieni. Arbitrzy chyba oglądają co się w świecie gwiżdże i powinni wyciągać wnioski.

T – jak talent
Samym talentem świata się nie zwojuje. Trzeba go poprzeć pracą. Życie dostarczyło na to wiele dowodów. Mniej utalentowani, ale pracowici, okazali się lepszymi hokeistami, niż ci z talentem. O nich mówi się, że rozmienili go na drobne. Ja wielkiego talentu nie miałem, ale dużo pracowałem, chociaż nie mogę o sobie powiedzieć, że byłem tytanem pracy.

U – jak ulubione powiedzonko
„Do końca”. Jako kapitan powtarzałem to słowo wielokrotnie w boksie czy w szatni mobilizując kolegów do gry do samego końca. Teraz powtarzam to zawodnikom podczas ćwiczeń.

W – jak wzór hokeisty
Paul Coffey. Zawsze podobali mi się obrońcy, bo sam grałem na obronie. Zawodnicy, którzy grali defensywnie i ofensywnie. Nowoczesny hokej wymaga wymienności pozycji. Często jest tak, że obrońca w strefie ataku jest pod bramką przeciwnika, a jego miejsce na niebieskiej zajmuje napastnik. Do końca takiego hokeja nie grałem. Wymienność pozycji wymaga od zawodników dużej inteligencji, bo łatwo można się pogubić.

Z – jak za metą
Po zawieszeniu łyżew na kołku odpoczywałem, byłem psychicznie zmęczony hokejem. Wiadomo, że w klubie było mnóstwo problemów organizacyjnych i finansowych. Byłem hokejem zniesmaczony. Przez dwa miesiące nic nie robiłem, co było niebezpieczne dla zdrowia, bo zawodnik, tyle lat przyzwyczajony do ciężkiego wysiłku, powinien mieć ruch. Serce ma przerośnięte i w każdej chwili groziło zawałem, czy wylewem. W tym czasie pomagałem żonie Ewie w prowadzeniu kwiaciarni. Częściej byłem z rodziną. Mam dwójkę wspaniałych dzieci. 15- letnią Aleksandrę i 6 – letniego Marcina. Ola złapała hokejowego bakcyla i rozpoczęła treningi w kobiecej drużynie. Żona jest załamana. Marcin z kolei trenuje w naborze. Nic mu nie narzucam. Na razie ma chęci i wszędzie goni z kijem hokejowym Wołałbym, żeby wybrał dla siebie inny sport, ale… Hokej jest piękny, ale bez pieniędzy. Chociaż mam nadzieję, że kiedyś to się zmieni, będzie przynajmniej jak drzewiej. Wierzę, że będzie można z niego czerpać korzyści finansowe. Dzisiaj wszyscy czepiają się zawodników, że zarabiają krocie za dwa treningi i meczu. Nikt nie bierze pod uwagę, że jest to niezwykle urazowy zawód, bardziej niż inne. W mgnieniu oka można zakończyć karierę i zostać na bruku.

Wysłuchał Stefan Leśniowski

Komentarze







reklama