14.12.2011 | Czytano: 1503

Błażusiak i długo, długo nic

- To niesamowite uczucie, gdy w kraju słucha się Mazurka Dąbrowskiego. Oczy mi się zmoczyły. To był piękny wieczór – powiedział Tadeusz Błażusiak, który po raz pierwszy wystąpił przed własną publicznością w imprezie światowej rangi.

–Tadziu jest jak Małysz za najlepszych lat - mówi Grzegorz Wrona. - Jeden, niepowtarzalny i długo, długo nic. Gdy wyszedł z bramki startowej, to cała reszta mogła liczyć tylko na to, że zepsuje mu się silnik.

Dużo nie brakowało, a konkurenci mieliby okazję do świętowania. Tuż przed trzecim finałem, drugiej rundy mistrzostw świata, zagotował się silnik w motocyklu Błażusiaka. Mechanik odkręcił kurek i gorąca para buchnęła zawodnikowi w twarz. Na szczęście miał okulary i tylko wokół nich można było zobaczyć ślady oparzenia. Brat Wojtek zlewał wodą motocykl, bo zanosiło się, że nie wyjedzie na ostatni finał. Szczęśliwie się skończyło, na starcie z motocykla Polaka wydobywały się kłęby dymu, ale ukończył wyścig nie będąc ani przez moment zagrożonym.

Najciekawszy był drugi finał, w którym startowano w odwrotnej kolejności do zajętych miejsc w pierwszym finałowym wyścigu. Błażusiak wystartował, jako ostatni, ale zaraz po starcie szybko przebił do środka stawki, chociaż rywale go nie oszczędzali. Blokowali trasę jak tylko mogli, a mieli ułatwione zadanie, bo tor był wyjątkowo wąski i wyprzedzanie było wielką sztuką. Nie dla mistrza Błażusiaka, który zaatakował na najtrudniejszym fragmencie trasy, na kamienistym ( ostre, szpiczaste, rozrzucone kamienie) zakręcie. Był już na trzecim miejscu. Powtórzył ten manewr na trzecim okrążeniu, na tym samym zakręcie i objął prowadzenie, i… tyle go widzieli rywale.


Błażusiak odbiera nagrodę miesięcznika X-Cross

 

W tej dyscyplinie trzeba być świetny technicznie i do perfekcji mieć opanowaną maszynę. Silne ręce, spryt. Co prawda rywale nie byli ułomkami, mają na swym koncie znaczące sukcesy, ale Tadziu ma ogromny „power”. Różnicę też robią jego umiejętności wyniesione z trialu. Jako jedyny skakał nad oponami oddalonymi od siebie 2 metry, podczas, gdy konkurencja je przejeżdżała. On frunął w powietrzu na wysokości 3-4 metrów i lądował na 6 metrze. Tym manewrem dużo zyskiwał.

- To były jedne z najlepszych zawodów w mojej karierze – mówi Tadeusz Błażusiak. – To niezwykle uczucie ścigać się przed polską publicznością, gdy każdy kibic ściska za mną kciuki. Impreza była super. Organizator wykonał kawał dobrej roboty i bez zająknięcia można powiedzieć, że podołał wszystkim wymogom organizacji imprez na tym poziomie. Tak jak podczas pierwszej rundy mistrzostw w Genui, starty odgrywały bardzo ważną rolę. Udało mi się je skutecznie kontrolować. W pierwszym finale popełniłem drobny błąd i Jonny Walker troszkę się do mnie zbliżył, ale już po kilku okrążeniach miałem pewną przewagę i kontrolowałem ją aż do mety. Drugi finał to start w odwrotnej kolejności. Wiedziałem, że można spodziewać się komplikacji, ale zdecydowałem się na kilka odważnych wyprzedzeń. Trzeci finał to prawie perfekcyjny wyścig, w którym prowadziłem od startu do mety. Nim zakończyłem niezwykle udany rok 2011.

Doceniła to FIM, wybierając go najlepszym zawodnikiem świata minionego roku. Nagroda wręczona została podczas gali w Portugalii. W Łodzi również został uhonorowany. Otrzymał mosiężny kask dla najlepszego sportowca roku miesięcznika X-Cross oraz puchar Polonii z Chicago. W Ameryce jest bożyszczem nie tylko polskiej Polonii. Tamtejsze media lepiej go traktują niż we własnym kraju.

Pełna fotorelacja z imprezy pod http://www.sportowepodhale.pl/index.php?s=tekst&id=4493

Tekst Stefan Leśniowski,
Zdjęcia Mateusz Leśniowski, Łódź

Komentarze







reklama