Przeszkodzić im w tym mieli futboliści Jordana Jordanów i o mały włos, a sprawiliby faworytom psikusa. Zabrakło 8 minut i...szczęścia w karnych.
Finał Pucharu Polski na szczeblu podhalańskim rozgrywany był w fatalnych warunkach atmosferycznych. Z nieba lały się strumienie wody. – Zimę mamy piękną tego lata – wypalił spiker i trafił w dziesiątkę. Piłka w potężnych porywach wiatru wyczyniała przeróżne harce. Raz dostawała takiej szybkości, że trudno było ją dopędzić lub nagle zatrzymywała się i robiła... w tył zwrot. Trudno było więc o składne akcje, finezje w poczynaniach piłkarzy. Strzały fruwały wysoko w powietrzu. – Na piątkę dobrze grają – szydzili kibice. Piłkarzom nie można odmówić woli walki o każdy centymetr boiska. Lepiej w tym elemencie prezentował się Jordan, jakby wykazywał większą motywację, chociaż pierwszy dogodną sytuację zmarnował Komorek ( 7 min.). 2 minuty później odpowiedział Mastela, którego uderzenie z 12 metrów szybowało pod łatę. Okręglak wyciągnął się jak długi i sprawował futbolówkę na róg. W 29 min. Karkula stanął przed szansą otwarcia wyniku, ale ponownie golkiper Lubania był górą. Chwilę później Wróbel po rykoszecie nie zdołał zaskoczyć ostatniej instancji maniowian. Ale co się odwlecze... W 37 min. Tyrpa z najbliższej odległości dwa razy nie trafił w piłkę, a że obrona i bramkarz Lubania zabawili się w bukmacherskie obstawki, czy trafi za trzecim razem, to zrobił im psikusa i przy krótkim słupku wpakował futbolówkę do siatki. Radość nie trwała długo, gdyż w 40 min. Sitarz sprezentował gola maniowanom. Minął się z piłką po dośrodkowaniu i Hałgas utonął w objęciach kolegów.
Po zmianie stron obraz gry nie uległ zmianie. Gra toczyła się w głównie w środkowej strefie boiska, a futboliści mieli problemy ze zmuszeniem piłki do posłuszeństwa. To zaplątała się między nogami, to na niej się wywrócono, a jeśli już oddano strzał, to pruł w niebo, bądź jak Gromczak, z 11 metrów, nie trafił w nią. Niemniej w 74 min. Jordan przeprowadził kapitalną kontrę. Karkula z własnej połowy rzucił piłkę za plecy obrońcom. Przejął ją Motor, który zauważył, iż bramkarz Lubania wybiegł z bramki i pięknym lobem ulokował ją w bramce. Wydawało się, że losy spotkania są przesądzone, bo maniowianie nie mieli sposobu na sforsowanie linii defensywnych rywala. Motali się jak ryba w sieci. Tymczasem w 82 min. wyrównali z rzutu karnego. – Bezdyskusyjna jedenastka – ocenił gość honorowy Kazimierz Kmiecik. – Zawodnik z Jordana nie powinien faulować, bo przeciwnik opuszczał już pole karne. To było nierozsądne z jego strony. Dużo walki, ale obejrzałem wakacyjny futbol.
Tym sposobem triumfatora musiały wyłonić rzuty karne. Lubań rozpoczął fatalnie, bo Krzystyniak trafił w poprzeczkę, ale potem nie pomylił się Hałgas, Górecki i Ciesielka, a z drugiej strony Hodana i Karkula. Gawroński jednak posłał piłkę Panu Bogu w okno, a Mastela wprost do rąk bramkarza. Nie zadrżały nogi Waksmundzkiemu i puchar znowu do Maniów wraz z czekiem na 1600 PLN ufundowanym przez sklep sportowy Dido, braci Siutów.
- Troszkę serduszko mocniej zabiło, gdy podchodziłem do piłki – przyznał strzelec decydującego karnego – ale byłem przygotowany psychicznie na taki scenariusz. Jordan wysoko zawiesił nam poprzeczkę. Był dla nas równorzędnym przeciwnikiem. Grał ciasno i trudno było nam zawiązać skuteczną akcję. Wąskie boisko nam nie sprzyjało w rozwinięciu skrzydeł.
- Byliśmy blisko. Z przebiegu spotkania nie byliśmy drużyną gorszą, a powiedziałbym, że odrobinę lepszą. Na pewno stworzyliśmy więcej sytuacji. Zabrakło szczęścia. Jestem dumny z chłopaków nie tylko z tego spotkania, ale z całego sezonu. W pucharze potwierdziliśmy tylko, że jesteśmy klasowym teamem – powiedział trener Jordana, Jakub Jeziorski.
Na ławce Lubania zabrakło trener Marka Żołędzia. – Zatrzymały go sprawy rodzinne – powiedział kierownik drużyny, Bronisław Jabłoński. – Gdybyśmy postawili sprawę na ostrzu noża, to prowadziłby drużynę, ale nie było potrzeby. Słaby był to występ w naszym wykonaniu. Za dużo popełnialiśmy błędów. Bramkarza kosztował nas startą gola na 1:2 i nerwową końcówkę. Szczęśliwie udało się nam doprowadzić do rzutów karnych. Nie zagraliśmy w optymalnym składzie, ale to nie jest usprawiedliwienie. Warunki pogodowe nie pozwoliły na grę techniczną.
- Nie mamy się czego wstydzić – twierdzi prezes Jordana, Stanisław Kawula. – Rozegraliśmy dobry mecz. Dwukrotnie prowadziliśmy, ale nie udało się dowieźć zwycięstwa do końcowego gwizdka arbitra Chłopcy przypalili się w rzutach karnych. Dla nas był to najlepszy sezon w ostatniej dekadzie.
Zawody prowadził Kazimierz Antolak, dla którego był to 1539 mecz w karierze i...ostatni. Zaczynał w 1989 roku, prowadząc spotkanie Jordana z SNPTT Zakopane. Został pożegnany przez kolegów arbitrów i prezesa PPPN, Dariusza Mazura.
Lubań Maniowy – Jordan Jordanów 2:2 (1:1) w karnych 4:2
Bramki: Hałgas 40, Waksmundzki 82 karny – Tyrpa 37, Motor 74.
Karne: Hałgas, Górecki, Ciesielka, Waksmundzki – Hodana, Karkula.
Sędziował Kazimierz Antolak z Nowego Targu.
Żółte kartki: Okręglak, Górecki – Romaniak.
Lubań: Okręglak – Mikoś, Babik, Górecki, Komorek, Krzystyniak, Hałgas, Sral, Kurnyta (65 Ciesielka), D. Firek (46 Anioł), Waksmundzki.
Jordan: Sitarz – Hodana, Turchan, Romaniak, M. Firek, Pietrzak, Wróbel (58 Gromczak), Karkula, Tyrpa (68 Czubik), Motor (83 Gawroński), Mastela.
Tekst Stefan Leśniowski
Zdjęcia Mateusz Leśniowski