12.05.2011 | Czytano: 1962

Zamarzył o koronie maratonów

- Nie do zdarcia, o żelaznych płucach – takie były opinie o Tadeuszu Puławskim, jako zawodniku. Upłynęło sporo wody w Dunajcu, a hokeista Podhala się nie zmienił. Podczas mistrzostw Polski oldbojów kolegom z tafli brakowało słów nad wyczynami. Podhale miało skąpy skład i Puławski był strażą pożarną w defensywie. W decydujących meczach nie schodził z tafli.

– On śmiało mógłby grać jeszcze w lidze – komplementował go Wojciech Matczak.

Okazuje się, że to nie wszystko. 17 kwietnia kolejny raz zaskoczył wszystkich. Wziął udział w krakowskim maratonie. Więcej, zamarzył posiąść koronę polskich maratonów!

- Skąd ten pomysł? – pytam. – Przyjaciel „Siri” przed rokiem namówił mnie do biegania - wyjawia obecnie trener MMKS Podhale. – Miałem problemy z plecami i przekonywał mnie, że bieganie to najlepszy sposób, by pozbyć się bólu. Zrobiłem pierwsze podejście, ale lekarz stanowczo zabronił. Po roku łykania antybiotyków i przeróżnych ćwiczeń rehabilitacyjnych ból nie ustawał. Odkurzyłem więc porady „Siriego”. Rozpisany miałem 12 –tygodniowy cykl przygotowawczy, który sumiennie realizowałem i wystartowałem w krakowskim maratonie. Plecy przestały boleć, może nie w 100%, ale jest ogromna poprawa. Czuję, że to nie ostatni mój maraton.

/uploads/galleries/l/8dbba01bedc739f8611d4f4fdb7defd3.jpg

Dystans 42 km i 195 metrów były hokeista Podhala pokonał poniżej czterech godzin. – Cieszę się z wyniku, bo na „dzień dobry” dystans mnie przerażał – przyznaje. – Takich dystansów na treningach hokejowych nigdy nie pokonywałem. W trakcie przygotowań przekonałem się, że jestem w stanie go pokonać. Samotność długodystansowca wyrabia charakter. Trzeba zmierzyć się nie tylko z dystansem, ale ze swoim słabościami, bólem, zwątpieniem. Odważyłem się wystartować i teraz tego nie żałuję, chociaż męczarnie były potworne.

Maratończycy mają moment zwany „zderzeniem ze ścianą". To chwila, kiedy nogi nie chcą biec, każdy krok boli, płuca są jak gąbka, a rozsądek rzeczywiście kazałby zejść z trasy. Serce wali jak młot. Człowiek czuje, że to już jest zamach na własny organizm.

- Ta chwila każdego dopada. Biegniemy, biegniemy i nagle sił ubywa. Najczęściej dzieje się to na 30 -35 km – mówi. – Głowa jednak podpowiada, że nie po to poświeciło się na przygotowania mnóstwo czasu, wyrzeczeń, by teraz skapitulować. Przechodziłem taki kryzys, ale cały czas z nim walczyłem. Dlatego nie zatrzymywałem się przy bufecie, tylko troszeczkę zwalniałem, by się nie poddać. Pokonanie słabości i granic swoich możliwości uważam za ogromny sukces.

Tadek złapał bakcyla i teraz marzy mu się „korona maratonów polskich”. – Nie ukrywam, że chciałbym mieć ją w posiadaniu – przyznaje. – Aby ją zdobyć, należy w przeciągu dwóch lat ukończyć pięć największych krajowych maratonów, w Poznaniu, Warszawie, Krakowie, Wrocławiu oraz Dębnie, a następnie przesłać potwierdzenie z pieczęcią organizatorów do biura Cracovia Maraton. Nie w głowie mi bić czasowe rekordy, bo nie o to chodzi. Po prostu bieg sprawia mi radość. Nigdy nie myślałem, że przebiegnę maraton, a teraz przekonałem się, że jest to rewelacyjny sposób na odreagowanie, pozbycie się codziennych trosk. Dla zdrowia polecam każdemu długi bieg.

Stefan Leśniowski

Komentarze







reklama