09.12.2010 | Czytano: 1007

Z uszkodzonym kręgosłupem

Z trenerem MMKS Podhale, Jackiem Szopińskim rozmawia Stefan Leśniowski

- Często budziłeś się zlany potem?
- Spocony nie budziłem się, ale frajersko zgubione punkty raniły mi serce. Było kilka spotkań, w których straciliśmy punkty, a powinny być zapisane na nasze konto. Długo nie mogłem zasnąć po występie z Jastrzębiem. Był katastrofalny w naszym wykonaniu. Nie poznawałem drużyny, zawodników. Nic nam w tym meczu nie wychodziło. Każdy z zawodników zagrał poniżej swojego minimalnego poziomu. Ten mecz przegraliśmy w głowach, bo wydawało się, że po dobrych wcześniejszych występach pójdzie jak z płatka.

- Podhale było nieobliczalną drużyną. Potrafiło wygrać z możnym ligi, a stracić punkty z zespołami, z którymi powinno je inkasować.
- To prawda. Poszła fama, że Podhale jest jedną ze słabszych drużyn w lidze i można ją ograć. Drużyny zwietrzyły szansę. Gryzły z nami lód, a moi zawodnicy byli przeświadczeni, że wygrają łatwo, bo są lepsi. Stąd przykre niespodzianki. Mieliśmy mecze pod kontrolą, prowadziliśmy, ale w końcówkach zabrakło konsekwencji. Chcieliśmy zdobywać kolejne bramki i przeciwnik nas skarcił. Brak nam cwaniactwa. Niektórzy gracze zapominają, że trzeba grać dla drużyny i tak rozłożyć siły, by korzystny wynik dowieźć do końcowej syreny.

- W wielu spotkaniach 30 minut spędziliście na ławce kar. To skutkowało utratą sił, goli i punktów.
- Wymagam od zawodników agresywnej, twardej walki na każdym centymetrze lodowiska, bo przeciwnik musi czuć, że nie są to szachy. Oczywistą sprawą jest, że przy takim podejściu jest więcej kar, aczkolwiek po zagraniach ciałem ich wiele nie złapaliśmy. Niektórzy jednak sędziowie przyzwyczajeni są do bezkontaktowej gry na naszych lodowiskach i reagują na każdy krzyk zawodnika. Najgorsze jednak są kary wynikające z głupoty. Zawodnicy chcą iść na skróty. Zrobić „haczyk”, uderzyć kijem, przytrzymać zawodnika w tercji środkowej czy ataku, a przecież wystarczy dwa razy ruszyć nogami, by dogonić przeciwnika i prawidłowo odebrać mu „gumę”. Często te kary wynikają z ambicji. Zawodnik szybko chce odzyskać krążek i wyłącza myślenie. To jest nasz największy mankament. Musimy grać bardziej zdyscyplinowanie.

- Często rotowałeś składem. Nie miało to wpływu na zgranie i zrozumienie?
- Do modyfikacji formacji zostałem zmuszony. Szukałem optymalnego zestawienia, bo zespół cały czas zmieniał się personalnie. Z mistrzowskiego zespołu zostało tylko kilku doświadczonych graczy, którzy uzupełnieni zostali młodzieżą. Cały kręgosłup został uszkodzony. Tym składem zmuszeni byliśmy do ratowania nowotarskiego hokeja w barażach. To się udało, awansowaliśmy do ekstraklasy, chociaż zadanie nie było łatwe. Wielu w nas nie wierzyło. Ja wierzyłem w drużynę, bo jest w niej ogromny potencjał. Po barażach drużyna zaczęła się konsolidować. Do bramki wskoczył Rajski, dołączył do nas Różański. Obaj są dużym wzmocnieniem. Potem dojechał do nas Czuy, który spasował do naszego systemu gry. Jest zadziorny. Potrafi grać ciałem, poderwać drużynę do walki i wziąć ciężar gry na siebie w bardzo ważnych momentach meczu.

- Brakuje pazerności, by wytargać zwycięstwa.
- Pazerność jest. Brakuje stabilizacji formy. Wszyscy wróżyli nam same porażki, gdy przyszły wygrane nastało samouspokojenie. Gramy coraz lepiej.

- Najsłabszą formacją jest obrona. Wzmocni ją Kanadyjczyk?
- Z defensywy został szkielet z mistrzowskiej drużyny. Brakuje Sroki, Ivičiča i Suura, na których opierała się gra. Oni byli liderami tej formacji. Musieli zastąpić ich młodzi, niedoświadczeni gracze. Pocieszające jest to, że robią postępy. Jest kwestią czasu, kiedy będą grać na wysokim poziomie. Nie ukrywam, że jednego lub dwóch defensorów wysokiej klasy, którzy potrafiliby rozegrać krążek, przyjąłbym z otwartymi rękoma. Były rozmowy, by pozyskać obrońcę z Kanady, ale nie wiem czy klub stać na niego.

- Zadowolony jesteś z postawy Milana Baranyka i Františka Bakrlika?
- Znamy ich wartość z poprzednich sezonów. Przyszli do nas niespodziewanie w trakcie sezonu i w pierwszych występach nie byli wybijającymi się postaciami. Bardzo dobrze zagrali w Tychach. Baranyk nie jest w optymalnej formie, ale jak dojdzie do niej, to będzie grał zdecydowanie lepiej. „Franek” miał mniej udanych momentów. Łapał bezsensowne kary. Stać go na to, by odgrywać ważną rolę w zespole, ale nie może osłabiać zespołu. To czy będą nadal grali u nas nie zależy już ode mnie. Gdyby ściągnięto Kanadyjczyka, to jeden z napastników musiałby odejść.

- Ciasno zrobiło się w strefie walczącej o play off. Cztery drużyny są w grze. Ktoś będzie musiał obejść się smakiem.
- Wierzę, że nie będzie to Podhale. Moja drużyna jest nieobliczalna. Stać ją na wszytko. Z każdym może wygrać, z każdym przegrać. Mam nadzieje, że częściej będziemy mieli powody do radości.

Stefan Leśniowski

Komentarze







reklama