- Wierzę, że w Tychach wyrównamy stan rywalizacji. W Nowym Targu zabrakło nam szczęścia w sytuacjach podbramkowych. Kiedyś jednak szczęście musi się odwrócić – powiedział Adrian Parzyszek.
- Seria się jeszcze nie zakończyła. Będziemy walczyć i wierzę, że jeszcze wrócimy do Nowego Targu – wtórował mu Miroslav Ihnačak. Niewątpliwie jednym z winowajców przegranej GKS- u był – według działaczy i szkoleniowców tej drużyny – czeski naparstnik František Bakrlik. Trenerzy mieli pretensje, że gra faul i osłabia zespół. Kiedy grał w Podhalu kibice śpiewali mu: „Franek łowca bramek”, w ostatnich dwóch meczach publiczność zapomniała o tym, że w 2007 roku m.in. wygrał dla Podhala mistrzostwo kraju i – gdy wędrował na ławkę kar – śpiewała mu: „Franek najlepszym przyjacielem Podhala jest”. Tak bardzo go to zdenerwowało, że rzucił kijem w Przemysława Kępę, sędziego kar. Za ten wybryk otrzymał dodatkowo 10 minut. W sumie w obu spotkaniach przesiedział na ławce kar 30 minut, z dwoma „dziesiątkami” za niesportowe zachowanie. Trener tyskiego zespołu od razu po jego wyjściu z ławki kar odesłał go do szatni. Na pomeczowej konferencji nie krył oburzenia. – Trzeba będzie z nim porozmawiać. On hokeja nie będzie nas uczył. Nie wiemy czy będzie dalej grał u nas – powiedział trener GKS-u. Dyrektor tyskiego klubu posunął się jeszcze dalej. – Wyrzuciłem go z drużyny. Już u nas nie zagrał – powiedział do trenera, który wrócił z konferencji prasowej.
Emocje opadły i „Franek”, który wyraził skruchę wraca do gry. W myśl przepisów za dwie „dziesiątki” powinien sobie odpocząć od jednego meczu, ale od czego są pieniądze. „Franek” został wykupiony ( regulamin dopuszcza taką możliwość) i dzisiaj zagra z Podhalem.
– To jest jego ostatnia szansa. Niech pokaże na co go stać. Jeśli dzisiaj zawali, będzie zbyt często odwiedzał ławkę kar, to nie będzie dla niego litości – mówi kierownik drużyny GKS, Józef Zagórski.
Podhale też się zbroi. W czwartek trenowali tylko młodzi plus Milan Baranyk i Marek Priechodsky oraz oczywiście dwaj bramkarze Artur Ziaja i Tomasz Rajski. Ten ostatni już w połowie treningu udał się do szatni z urazem karku. W czwartek na treningu już się nie pojawił. Nie potrafi skręcić głową, musi się cały obracać. - Zrobiłem mu „wcierkę”, zobaczymy co będzie dalej – powiedział masażysta, Jan Joniak.
Po czwartkowym rannym treningu zespół udał się na analizę wideo pierwszych dwóch półfinałowych spotkań. – Z wyników obu potyczek trudno być niezadowolonym, skoro obie zakończyły się naszym sukcesem – mówi drugi trener „Szarotek”, Marek Ziętara. – Natomiast trzeba uczciwie przyznać, że w kilku elementach nie do końca jesteśmy zadowoleni. Najbardziej rzucające się w oczy - to gra we własnej tercji i w przewagach liczebnych. Dlatego ostatnie zajęcia i analizę wideo poświęciliśmy tym zagadnieniom. Z gry nie wszystkich ataków jesteśmy zadowoleni, ale to jest hokej. Jeden, dwa mecze świetne są wykonaniu jednej formacji, a w kolejnych inne piątki ciągną grę. Liczymy, że ci, którzy w dwóch pierwszych spotkaniach nie zagrali tak, jak sobie tego życzyliśmy, w Tychach udowodnią, że to był jedynie chwilowy zastój.
Wszyscy zadają sobie pytania: czy seria jeszcze wróci do Nowego Targu? Czy Podhale jest w stanie pokonać tyszan na bardzo trudnym terenie?
- Każdy z nas chciałby zakończyć półfinałową rywalizację w niedzielę – mówi Marek Ziętara – ale tyszanie też mają swoje plany. Oczywiście jedziemy z takim nastawieniem, by jak najszybciej zakończyć serię. Kto jednak obserwował obiektywnie oba spotkania, zdaje sobie sprawę, że napotkaliśmy na bardzo trudnego przeciwnika, który u siebie będzie jeszcze groźniejszy niż u nas. To są mecze o jedną bramkę. Kto popełni jeden błąd więcej, ten zjedzie z lodu pokonany. O tym decydować będą detale, dyspozycja dnia…
Stefan Leśniowski