28.09.2010 | Czytano: 1383

Damski hokej (+zdjecia)

Puchar Polski to dla klubów zło konieczne. Nie traktują go poważnie działacze, zawodnicy i kibice. Ci ostatni jakoś nie bardzo chętnie zapełniają hale. W nowotarskiej zasiadło w porywach 300 osób. Dziwić może, że magnesem nie był nawet czołowy zespól w kraju, GKS Tychy.

Oglądaliśmy więc luzacki hokej, bez rygorów taktycznych. Nikt nie kalkulował. Grano otwarty hokej. Dlatego ilość sytuacji podbramkowych, akcji, strzałów i interwencji bramkarzy mogła cieszyć oko kibice, ale nie konesera. Temu ostatniemu brakowało walki o każdy skrawek lodowiska, ostrych strać przy bandzie, bezpardonowej gry ciałem, takiej, by bandy i kości trzeszczały. Ot, byliśmy świadkami damskiego, bezkontaktowego hokej, by nie zrobić sobie krzywdy.

– To w sierpniowych sparingach ostrzej się grało, bo każdy chciał się pokazać trenerom. Zawodnicy mieli dużo swobody, więc akcje były płynne i mogły się podobać. Ślizgawka – machnął ręką Jacek Kubowicz.

- Uważam, że każdy mecz jest ważny, czy to ligowy czy pucharowy. Zawodnicy powinni grać na sto procent. Widać jednak było, że nie wkładają wszystkich sił i umiejętności. Nie było ostrych starć w obawie przed kontuzjami – przyznał trener Podhala, Jacek Szopiński.

Hokeiści oszczędzali „ciało” na ligę, a kibice mogli – szczególnie w pierwszej tercji – zobaczyć kilka filmowych akcji. Tak to już jednak jest, gdy nikt nikomu nie przeszkadza, gdy nie ma presji wyniku. Wtedy wiele rzeczy wychodzi, chociaż... Skuteczność pozostała na stałym, polskim poziomie, czyli daleka od marzeń.

Optyczną przewagę posiadali tyszanie. Częściej byli przy krążku, więcej strzelali, ale w bramce Podhala świetnie bronił Furca, który między słupkami zastąpił Rajskiego. Wyszedł zwycięsko z trzech pojedynków sam na sam. Brawa zbierał po tym jak soczyste strzały z dystansu łapał do „raka” niczym muchy. Raz w sukurs przyszedł mu słupek po strzale Vitka.

- Miałem lekką tremę, bo długo nie grałem – przyznaje Jarek Furca. - Nie znałem swojej wartości meczowej. Po pierwszych udanych interwencjach trema minęła. Z występu, po tak długiej przerwie jestem zadowolony. Mam zapewnienie trenera, że będzie częściej korzystał z moich usług. Myślę, że go nie zawiodłem. Mogłem lepiej się zachować przy czwartej bramce. Krążek ślizgnął mi się pod parkanem.

- Jarek dostał możliwość gry i rozegrał dobre spotkanie. Powinien podjąć walkę z Tomkiem Rajskim, który w tej chwili jest jedynką. Wszystko jest w jego rękach. Powinien być zawsze gotowy, by w każdej chwili wejść do bramki i bronić na wysokim poziomie – powiedział Jacek Szopiński.

Jego vis a vis Sobecki też nie był bezrobotny, bo górale nie zasypiali gruszek w popiele. Musiał wykazać się sporym kunsztem likwidując akcje D. Kapicy (dwa razy), Kolusza czy Czuya. Trzy akcje Podhalan były filmowe, po których ręce same składały się do oklasków. Szkoda tylko, że nie zakończone bramkową zdobyczą.

Kibice doczekali się bramek dopiero w drugiej odsłonie. Byli jednak niepocieszeni, bo trzy krążki znalazły się w „sieci” ich drużyny. Szczególnie drugie trafienie tyszan był po akcji – palce lizać! Nagranie Parzyszka na drugi słupek i dołożenie kija Maćkowiaka, po... piruecie. Przednie też było zagranie Witeckiego do Bagińskiego przy trzecim golu. Nowotarżanie też mieli swoje szanse, ale w sytuacjach podbramkowych najczęściej brakowało chłodnej głowy, a stary lis Sobecki ustawieniem zatrzymywał górali. Z tego schematu wyłamał D. Kapica, który w sytuacji sam na sam zachował się jak stary wyga. Zwodem rozłożył bramkarza na lodzie niczym żabę i obok niego wpakował „gumę” do bramki.

- W ostatniej tercji kontrolowaliśmy grę, a swoją przewagę udokumentowaliśmy golem. Nie uważam, że wygraliśmy małym nakładem sił. Kilku zawodników mamy kontuzjowanych i formacje były pomieszane – powiedział drugi trener gości, Dominik Salamon.

- Tychy były lepsze od nas – przyznaje Jacek Szopiński. – Przewyższały na doświadczeniem i zasłużenie wygrały. Nam taki mecz był potrzebny ze względów szkoleniowych.

W meczu nie wystąpił Kamil Kapica, który ma pękniętą szczękę. To uraz z Sosnowca. Czeka go co najmniej miesięczny rozbrat z hokejem. Z kolei Maciek Sulka będzie gotowy do gry w najbliższym meczu. Tak zapewniał szkoleniowiec Podhala.

MMKS Podhale Nowy Targ – GKS Tychy 1:4 (0:0, 1:3, 0:1)
0:1 Witecki (Bagański, Šimiček) 25:41,
0:2 Maćkowiak (Parzyszek) 31:15,
1:2 D. Kapica (K. Bryniczka) 34:01,
1:3 Bagiński (Witecki) 35:15 w przwadze,
1:4 Gonera (Vitek) 47:29 w przewadze.

Sędziowali: Molenda (Sosnowiec) – Cudek i Adamoszek (Katowice).
Kary: 10 – 16 min.
Widzów 300.

MMKS Podhale: Furca – Cecuła, Łabuz, Kmiecik, K. Bryniczka, D. Kapica – W. Bryniczka, Dutka, Różański, Kolusz, Czuy – Gaj, Marek, Michalski, Neupeuer, Połącarz - Szumal, Puławski, Leśnicki. Trener Jacek Szopiński.
GKS Tychy: Sobecki – Gonera, Mejka , Vitek, Parzyszek, Banachewicz – Sokół, Śmiełowski, Bagiński, Šimiček, Witecki – Kotlorz, Csorich, Galant, Garbocz, Maćkowiak. Trener Jiři Šejba.

Tekst Stefan Leśniowski
Zdjecia Mateusz Leśniowski

Komentarze







reklama