15.09.2010 | Czytano: 1301

Wygrał bez hamulców

Albert Głowa najlepszy w Rabce Zdroju w swojej kategorii i w „open”! Wygrał zawody zaliczane do cyklu Powerade MTB Maraton, mimo ogromnych kłopotów z rowerem. Bez tylnych hamulców najszybciej pokonał dystans Mega . Powtórzył sukces z Krynicy.

Pogoda w tym roku jest mało łaskawa dla kolarzy. Burze, ulewne deszcze sprawiły, iż te zawody, które zostały rozegrane, toczyły się w ekstremalnych warunkach. Nawałnice zrobiły swoje, w niektórych miejscach zmieniając teren nie do poznania. Niektórzy twierdzą, że jest księżycowy. W Rabce Zdroju aura też nie była najlepsza. Co prawda dopiero w końcówce wyścigu niebo się rozpłakało, ale rzęsisty deszcz, który padał w przeddzień startu zamienił trasę w jedno bajoro i błotnistą maź. Kolarze taplali się w błocie i na mecie trudno było ich rozpoznać, odczytać numer startowy.

- Na trasie mieliśmy rzadką maż i co kawałek wpadaliśmy w duże kałuże wody – relacjonuje Albert Głowa. – Nie tylko dla jeźdźców, ale także dla rowerów warunki były bardzo uciążliwe. Trasa prowadziła z Rabki przez Maciejową i Stare Wierchy na Turbacz, a stamtąd był powrót przez Obidową i Stare Wierchy do miejsca startu. Od początku narzuciłem mocne tempo, które wytrzymał tylko Mateusz Zoń. Ale i on na podjeździe pod Stare Wierchy nie potrafił dotrzymać mi koła, gdy jeszcze mocniej wdepnąłem na pedała. Samotnie podążałem na Turbacz, ze sporą przewagą. Niestety podczas zjazdu z Turbacza pojawiły się problemy z tylnym hamulcem. Schodził płyn przez co hamulce z każdym kilometrem były słabsze. Podczas zjazdu z Obidowej już kompletnie wysiadły. Jechałem na łeb, na szyje, ale na szczęście nie zaliczyłem upadku. Jechałem tylko na przednich hamulcach. Co gorsze, tuż za schroniskiem na Turbaczu dogonił mnie Zoń i do Obidowej jechałem za nim. Nie było łatwo dotrzymać mu koła, tym bardziej, iż najpierw były zajazdy, a bez hamulców...wiadomo. Potem był długi podjazd pod Stare Wierchy. W tym miejscu zdecydowałem się na atak. Udało mi się odjechać i zyskać trochę dystansu nad goniącym mnie przeciwnikiem. Obawiałem się, że przewagę mogę stracić na zjeździe. Jakoś poradziłem sobie z jednym i szczęśliwie udało mi się dotrzeć do mety. Tego dnia poza dobrą formą miałem trochę szczęścia, którego czasami mi brakowało.

Stefan Leśniowski

Komentarze







reklama