16.08.2010 | Czytano: 1472

Zawodnicy bez sprzętu, a trener bez kontraktu

Mistrzostwa Europy w kajakarstwie górskim, rozgrywane w miniony weekend w Bratysławie, dobiegły końca. Podhalańscy sportowcy spisali się rewelacyjnie, zdobywając złoty i dwa srebrne medale. Dodajmy, iż cześć z nich pojechała prywatnie na czempionat.

Źle się dzieje u polskich „górali”. Dyscyplina targana jest konfliktami, niemocą jednych i przywilejami drugich. O tym co boli nasze kajaki głośno i odważnie mówi była mistrzyni świata, Maria Ćwiertniewicz.

- Slalom kajakowy był i jest mi bardzo bliski. Ta dyscyplina leży mi na sercu, dlatego to co zobaczyłam w Bratysławie przyprawiło mnie o ból serca. Nie mogę siedzieć cicho. Muszę bić na alarm. Medale nie powinni przysłonić tego co dzieje się w związku kajakowym - rozpoczyna swój komentarz. - Problemów jest bez liku i aż nie wiem od czego zacząć. Wrześniowe mistrzostwa świata, jeśli chcemy się liczyć w stawce najlepszych, nie mogą być rozgrywane bez masażysty, lekarza i psychologa. Tor na Słowacji był bardzo trudny, a wywrotki są częścią tego sportu. Zawodnicy po nieprzewidzianej wodnej kąpieli, przykryci łódką mogą być niezdolni do następnej jazdy nie tylko ze względów fizycznych, ale także psychicznych. Żeby nie być gołosłownym przytoczę przykład z Bratysławy. Dwójka kanadyjka Chlebek i Brzeziński nie ukończyła przejazdu, gdyż pod skokiem „z Niagary” popełnili błąd i opuścili łódkę. Kolejny przejazd i kolejny błąd. Gdyby nie moja pomoc szkoleniowca i przyjaciela psychologa, nie sięgnęliby w zespole po srebrny medal. Podobna sytuacja była z zespołem kobiet, gdyż indywidualne starty nie były pomyślne. Znowu potrzebny był psycholog. Pomoc przyszła i dziewczyny wywalczyły historyczny srebrny medal. W sporcie o sukcesie decydują detale, a nie potrafimy o nie zadbać. Ciężko zawodnicy harują na obozach, by potem w „głupi” sposób trud zniweczyć. Nie jestem psychologiem, ale lata spędzone w sporcie i praca w ośrodku sportowym wiele mnie nauczyły. Jak mogłam spieszyłam z pomocą. Gdyby nie prywatna grupa Polaczyków - Joanna, Grzegorz w k-1, Chlebek i Brzeziński w C2 nie mielibyśmy żadnych medali. Mam nadzieję, że wreszcie przekonają władze związku.

Druga boląca sprawa to szkoleniowcy, albo jest ich mało, albo więcej niż zawodników, a każdy ciągnie wózek w swoją stronę. Tak jakby chcieli rozpraszać zawodników, a nie służyć im radą. Trener Valik jest dobrym fachowcem, ale ma związane ręce i usta, gdyż pracuje bez pisemnego kontraktu. Precedens ! Czyżby związek zastawił na niego pułapkę? Skoro nie jest na kontrakcie, to w każdej chwili można go zwolnić.

Kontakt z władzami jest znikomy, a jeśli już to mało przychylny. Zawsze traktowano nas po macoszemu, bo to „górale”, nie klasyki. Tymczasem górale łatwo się nie poddają i będę walczyć o nasze prawa, tak jak walczyłam w sporcie w latach 70 –tych. Obawiam się, że w centrali mało kto wie, kim jestem. Zapewniam, że teraz częściej będę się „biła” o wszystko. Jak choćby o sprzęt dla rodzeństwa Polaczyków, którzy wrócili z medalami. Jak mogą rywalizować z czołówką na sprzęcie niezbyt wysokiej klasy. Czy tylko Popiela ma wszystkie przywileje? Sprzęt, specjalne szkolenie? Na podium też wyszedł w innym dresie. To tylko dzięki ojcu Krzysztofowi Polaczykowi, który produkuje kajaki dla dzieci, mamy medale. Nie czeka, aż związek mu zapłaci (zalega) tylko produkuje. Sprzęt Mateusza, Grzegorza i Joanny odbiega od najlepszych. Joanna pływa na starym kajaku po bracie Grzegorzu. Różnica wagi tych zawodników sięga 15 kg. Co to oznacza? Znawcom nie trzeba mówić. Liczę, że na mój apel wreszcie doczekam się pozytywnej reakcji.

Stefan Leśniowski

Komentarze







reklama