30.06.2010 | Czytano: 2729

Sala „tortur” – 3 dzień (+zdjecia)

Na rannym treningu nie wszyscy hokeiści ćwiczyli razem. Trener Jacek Szopiński podzielił zawodników na dwie grupy. Pierwsza rozpoczęła zajęcia o 9:30, a druga godzinę później. To wszystko przez spinning w klubie Hifitness.

Siłowania, strzały z deski i mała gierka w koszykówkę – to zajęcia przy Parkowej 14. Gdy cześć zawodników zmagała się z ciężarami, druga, wyszła na płytę lodowiska, by doskonalić strzały. W siłowni odbywał się trening siły maksymalnej. Zawodnicy wciskali sztangę ważącą 70 – 80 kg leżąc na ławeczce, potem podrzucali ciężar 60 – 70 kilogramowy, by ćwiczyć półprzysiady z obciążeniem 70 -80 kg. Były ćwiczenia na biceps z ciężarem 30 -40 kg i step test. Każde ćwiczenie trzeba było powtórzyć 4-5 razy w czterech seriach.

 

- Staramy się strzelać z nadgarstka. Każdy odda po 100 strzałów – instruował zawodników Jacek Szopiński. Strzelenie odbywało się na pustą bramkę z deski poślizgowej. Rafał Dutka odsunął deskę prawie do linii niebieskiej, pozycji, którą zajmuje na lodzie. – Widział pan to. W same winkle trafiam. Tak będzie w sezonie – zapowiada „Karaś”.

Clou poranno – południowego treningu był spinning, czyli jazda na rowerze. Trening przypominał wyścig kolarski, ten zawodowy, bo nie od razu rozpoczęło się ściganie na pełny „gwizdek”. Pierwsze kilometry peleton jechał na luzie. Był czas na wymianę ostatnich spostrzeżeń, wskazówek.

– To jedyny taki kawałek, gdzie można narzucić sobie własne tempo jazdy – mówił do zawodników prowadzący zajęcia Szymon Wesołowski z Hifitness. W pozostałych przypadkach sam narzucał tempo, regulował obciążenia, ćwicząc z hokeistami. Bardzo ważne w tym ćwiczeniu jest ustawienie siodełka. Nie tylko dlatego, by łatwiej się pedałowało, ale także dlatego, by nie uszkodzić ważnej dla mężczyzn części ciała. Jeden z zawodników może coś na ten temat powiedzieć.

Po wstępnym rozjeździe, nadeszła najtrudniejsza faza wyścigu. Tour de France wjechał w Alpy. Nie ma zjazdów, są tylko podjazdy o różnej skali trudności. Co kawałek górska lotna premia. – Spinamy się na najwyższą górę – słychać komendę prowadzącego. – Stajemy i rytmicznie pedałujemy do muzyki. Wytrzymajmy. Jeszcze kawałek. Przed nami największy szczyt. Och, ale to była górka.

Chwila oddechu, czas na uzupełnienie płynów i kolejna górska premia przed zawodnikami. – Jedziemy na maksa. Gaz do dechy. Szybciej jakby miał to być finisz – zachęca Szymon Wesołowski. – Stajemy na pedała, siadamy, stajemy.... Szybko pedałujemy. Zwalniamy do zera – to kolejne rozkazy. Finisz jest bardzo długi, trwa ca 5 minut, a cały wyścig 45 minut.

Były też odcinki, na których było rwane tempo. Na koniec ćwiczenia rozluźniające na i poza rowerem. „Koniec wyścigu”.

Zawodnicy opuszczają salę „tortur” zalani potem. Nawet ręcznik, najważniejszy atrybut w tym wyreżyserowanym wyścigu, nie przyjmował już potu. Trudno też zliczyć ile litrów wody zużyto na tym etapie.

Grupy się wymieniają, przed pozostałymi kolejne kilometry i górskie premie. Do rywalizacji przystąpili trenerzy Jacek Szopiński i Gabriel Samolej, zaopatrzeni w napoje i ręczniki.

Na spinningu zabrakło Tomasza Malasińskiego, Marcina Kolusza i Krzysztofa Zapały. Pierwszy po powrocie z Niemiec pojawił się na wieczornych zajęciach. Pozostali dwaj trenują z byłym czterystumetrowcem Jerzym Włodarczykiem. Kto wie czy kolejne sokoły nie wyfruną z nowotarskiego gniazda. Popularny „Kazek” rozważa taką możliwość.

Wieczorne zajęcia były luźniejsze. Tych co nie byli rano czekała walka z ciężarami, pozostali grali w piłkę. W tym czasie masażysta Jan Joniak z Józefem Baką przygotowywali solankę i saunę.

Stefan Leśniowski

Komentarze







reklama