24.10.2024 | Czytano: 6166

Nauczyciele z Kanady

Phillip Barski i Dave Allison – to Kanadyjczycy, którzy mieli uczyć górali grać w hokeja. Trzeba podkreślić słowo „mieli”, bo tego nie zrobili.



 
Oczekiwania wobec nich były ogromne. Pierwszy miał sezon na wpojenie góralom gry w kanadyjskim stylu. Tego nie zrobił, z prostej przyczyny, bo wychowanków szybko odstrzelił, zostawił tylko trzech. Gdy go zatrudniano nie miał bogatego CV, nigdy wcześniej nie prowadził samodzielnie zespołu, był asystentem – statystykiem.   Jednak wszyscy w klubie zacierali ręce, bo omamił wszystkich szybkim sukcesem. Już wielu widziało Podhale na samym szczycie. Ludzie, którzy go zatrudniali dali się zauroczyć jego bajerowi. Jak nikt potrafił im założyć makaron na uczy, a oni, co wszystko łykali jak pelikany. W końcu mówił to człowiek z kolebki hokeja, z Kanady. „Wie co mówi” – zapewne tak pomyśleli rządzący. Tymczasem okazał się tanim sprzedawcą marzeń.  Jego armia zaciężna była jak bokser, która traciła kontrolę nad własnymi nogami jeszcze przed przyjęciem ciosu w ringu.
 
Strzał w kolano
 
Nie wiem kto go namówił, ale rozpoczął pracę od strzału w kolano. Zaczął bowiem działalność od zwolnienia zasłużonych dla klubu zawodników, reprezentantów kraju – Krzysztofa Zapały i Marcina Kolusza. To, że nie była to jego decyzja, lecz prezesa, potwierdził później Zapała. To zwolnienie wlekło się za nim przez cały sezon, bo  z czasem, jego ruchy, tylko potwierdzały jego słabość. W drugie kolano wymierzył sobie „lufę”, gdy zaczął zwalniać kolejnych wychowanków.   Było ich piętnastu - jedni zawiesili łyżwy na kołku, innych nie potrafiono zatrzymać;  byli to młodzi, także ci w najlepszym wieku dla sportowca, jak również doświadczeni gracze.
 
Niewiele facet po sobie zostawił. Jedynie spaloną ziemię. Do dzisiaj po jego ruchach klub nie może złapać równowagi. Zatrudnił włóczykijów, bajerantów bez wielkich sukcesów. Jak w każdej branży na plecach jednego czy kilku wielkich chciało się powozić sporo graczy mniejszego formatu -    udających lepszych, bo  mający paszport z krajów lepszych hokejowo.
 
Za Phillipa Barskiego trudno było dostrzec jakiś wyrazisty styl. Zespół zbudowany według autorskiego projektu zawiódł. „Za bardzo uwierzyłem w trenera, który pod koniec sezonu bardzo stracił w moich oczach” – powiedział w jednym z wywiadów członek zarządu KH Podhale, Tomasz Dziurdzik. Przyznał, że ma do siebie żal, że nie powalczył o swoich chłopaków.    Dziwiłem się prezesowi MMKS,  Zdzisławowi Zarębie, właścicielowi KH, że nie walczył o wychowanków. Nie dziwię się prezesom, bo ci hokej znali z wysokości trybun, ale Zarębie już tak, bo znał hokej z lodowej tafli i z szatni. W kwestii wychowanków był obojętny. No dzisiaj nie ma kto po nim tego bałaganu posprzątać. Gdyby firma sprzątająca od zaraz się zajęła, to też nie wiadomo, czy uda się odbudować markę Podhala.
 
Z książki „Uniwersalne prawdy i prawa życia dla mądrych ludzi na trudne czasy” autorstwa Tadeusza Gadacza – filozofa, wykładowcy akademickiego, profesora nauk humanistycznych – zapadł mi w pamięci taki oto cytat: „To nie urząd nadaje splendor osobie, lecz osoba urzędowi”. Jest idealnym komentarzem w odniesieniu do konferencji prasowych Barskiego, który nie miał nic do przekazania dziennikarzom. Same ogólniki, bo „muszą przeanalizować”.   Przekaz mniej więcej taki: „Mam was w d... i nie muszę się nikomu tłumaczyć”.
 
„Profesorowie”
 
Allison nie miał okazji się  zaprezentować szerszej publiczności w naszym  kraju. Po miesiącu spakował manatki, bo działacze nie spełniali warunków, które obiecywali jemu i zawodnikom.  Jego  z kolei można nazwać profesorem  bo  z bogatym CV pojawił się w stolicy Podhala.  Znalazł się w miejscu o innej mentalności i podejściu do hokeja. A więc do warunków, w których zapewne nigdy nie pracował.
 
Profesorowie mają to do siebie, że wykładają studentom pewne partie materiału, a czarną robotę wykonują asystenci na ćwiczeniach. Tak jest na uczelniach, tak jest z kanadyjskimi coachami, bo ci pracują na gotowym materiale. Oni nie są od nauki abecadła hokejowego! Do nas przyjeżdżają w sierpniu i  liczą, że wszystko jest zapięte na ostatni guzik. Guzik prawda, stąd rozczarowania. Kto ogląda NHL czy też MŚ to  powinien zauważyć, że główny coach nie rozpisuje akcje np. w końcówce meczu, itp..  
 
Pamiętam jak Tomek Valtonen zauważył, że zawodnicy źle strzelają, unosząc nogę do góry. Próbował to wyeliminować na treningach, ale bezskutecznie. „Nie da się wyplenić nawyków z lat młodości” – odparł.   Andrzej Słowakiewicz opowiadał, że  w USA młodzi uczą się strzelać podczas treningów na sucho, w łyżwach zakopanych w piasek. Szkoda, że „Mąka” nie podzielił się tym odkryciem z kolegami trenerami i sam też  tego nie stosował. Chyba, że był to bajer.
 
 „Profesorów” zza oceanu było jeszcze w dwóch polskich klubach – Tom Coolen w Katowicach i Unii oraz Kevin Constantine w Unii.  Wielkimi osiągnieciami nie mogą się pochwalić. Podobnie jak Ted Nolan, który dowodził naszą drużyną narodową, trener Buffalo (NHL) i reprezentacji Łotwy. Sporadycznie pojawiał się w naszym kraju i  wszystko skończyło się porażką w MŚ Dywizji IA w Budapeszcie. Biało-czerwoni w stolicy Węgier wygrali tylko jedno z pięciu spotkań, zajęli ostatnie miejsce w gronie sześciu ekip i pożegnali się z zapleczem elity. Po tym czempionacie PZHL pożegnał się z Nolanem i jego asystentem Coolenem.
 
Prawdziwi nauczyciele  przecierali szlaki
 
Prawdziwi nauczyciele z Kanady docierali do Polski we wczesnych latach polskiego hokeja. Pierwszym instruktorem, który warszawskim drużynom udzielał wskazówek jak należy grać w hokeja był Kanadyjczyk polskiego pochodzenia – Wilhelm Rybak. Później na terenie stolicy pojawił się ktoś, kto do dziś stanowi legendę polskiego hokeja – Tadeusz Ralf Adamowski. Przybył z Bostonu i został grającym trenerem AZS Warszawa. Z akademikami sięgał 5-krotnie po tytuł mistrza Polski. AZS w pierwszych latach istnienia polskiego hokeja stanowił reprezentację kraju, bądź jej zasadniczy trzon.
 
Po nim drużynę narodową przejął (1931 r) Harold Farlow, który  urodził się w 1894 roku w Woodstock w prowincji Ontario. Był jednym z najlepszych graczy zawodowych i przed przyjazdem do Polski był nauczycielem hokeja w słynnym wówczas  klubie Toronto H. C. Farlow. Po pierwszym spotkaniu z polskimi hokeistami udzielił wywiadu, w którym powiedział:  „Muszę ich nauczyć pięciu rzeczy: startu, hamowania, dryblingu, strzałów i taktyki”. Potem poprawił się: „Strzelają dobrze, ale nie mają techniki”.  Reprezentację Polski objął w grudniu 1930 roku i pod jego wodzą oraz Władysława Wiro-Kiro  występowała w MŚ w Krynicy w 1931 roku.
 
W listopadzie 1959 roku na zaproszenie Górnika Katowice do naszego kraju przybyli bracia Warwick – Dick, Bill i Grant.  Tłumy kibiców powitali Kanadyjczyków na dworcu w Katowicach. Byli jedną z największych atrakcji turnieju Barbórkowego. Na Śląsku przebywali kilka tygodni, trenując Górnika Katowice. Odbyli kursokonferencje z trenerami, przywiedli też bogatą literaturę fachową.
 
Kolejny nauczyciel z ojczyzny hokeja zjawił się w Polsce 1 września 1961 roku. Nazywał się Gary Hughes. Urodził się w tym samym rejonie co bracia Warwick, czyli w Saskatchewan. Studiował geologię, ale rzucił ją dla hokeja. Grał m.in. w Chicago Blackhawks. Był obrońcą i chyba twardym, bo miał przydomek „Rocky”. Naszą drużynę narodową prowadził do 31 marca 1964 roku. Opuścił ją po igrzyskach olimpijskich w Innsbrucku. Kanadyjczyk ma niewątpliwe  zasługi dla polskiego hokeja. Wyciągnął drużynę narodową z dołów grupy „B” i widma spadku do „C”. O zrezygnowaniu z jego usług zdecydowałyby sprawy dewizowe. Po polskim okresie cena trenera wzrosła na międzynarodowym rynku. Dowodem były propozycje z Szwajcarii i  Szwecji.
 
Opowiadali mi zawodnicy, których miał pod swoją opieką, że Hughes miał swoisty sposób postępowania z podległymi mu hokeistami. Był wymagający, ale poza lodowiskiem był bardzo przyjacielski. Pracę rozpoczął  nie tylko od zorientowania się w wartościach czysto sportowych każdego zawodnika, ale zbierał również informacje z prywatnego życia każdego gracza. W swoim notesie miał mnóstwo notatek, które – jak się później okazało – pozwalały mu na poznanie psychiki zawodnika i zrozumienia przyczyn jego zachowania. W Polce ożenił się.
 
PS. Najlepiej w Podhalu sprawdzali się szkoleniowcy z Rosji. Być może niebawem „Szarotki” poprowadzi Andriej Parfionow, znany w Nowym Targu. To on świętował z „Szarotkami” ostatni medal, brązowy. Wszyscy byli zdziwieni, że nie przedłużono z nim  kontraktu
 
Stefan Leśniowski
 

Komentarze







reklama