Zdecydowanie lepszy nic poprzednie dwa – można powiedzieć jednym zdaniem. Podhale w poprzednich dwóch latach zajmowało ostatnie miejsce, w dodatku z nikłym dorobkiem punktowym oraz z wieloma niechlubnymi rekordami klubowymi. Teraz, po dwóch latach nieobecności w play off, górale zakwalifikowali się do play off. W sezonie zasadniczym zajęli siódmą lokatę z dorobkiem 50 „oczek”. W play off Podhalanie wybrani zostali przez tyszan. Rywalizacja była zacięta, ale trzeba żałować, bo półfinał był w zasięgu drużyny. Rywal po prostu nic wielkiego nie zagrał.
Cofnijmy się w czasie
Jeszcze w czerwcu nic nie wskazywało na to, by zespół z Nowego Targu wygrzebał się z zapaści. Właściciel sportowej spółki ogłosił konkurs na prezesa, ale – mimo iż zgłosił się kandydat – nie doszło do jego zaprzysiężenia. W klubie w sprawie kandydata były rozbieżne zdania. Jedni byli za, drudzy przeciwni, by człowiek związany kiedyś z Cracovią zarządzał góralami. Przeważyła opcja tych drugich. W końcu na stanowisko prezesa powołana została Natalia Charyasz, która w poprzednim sezonie pełniła obowiązki prezesa, po podaniu się poprzedników do dymisji. Ci nie mogli się dogadać z prezesem MMKS, który robił im pod górkę. Nad stroną sportową czuwają dwaj wychowankowie klubu, olimpijczycy, wielokrotni uczestnicy mistrzostw świata i mistrzowie Polski – Leszek Tokarz i Andrzej Słowakiewicz. Zostali członkami Rady Nadzorczej i mieliśmy nadzieję, że zadbają o dobry wizerunek klubu. Tym bardziej, iż w klubie zapachniało dutkami, których w Podhalu zawsze brakowało. Związanie się z PZU dawało wreszcie nadzieję na normalność w klubie. Miałem też nadzieję, że kobieta zaprowadzi porządek i dyscyplinę. Wierzyłem, że to będzie osoba podobna do Stanisławy Soczek, którą nazywano „Mamą”, bo jak nikt dbała o klub i zawodników. Pomyliłem się!
Inwazja mocy
Pojawił się potężny sponsor i on sprawił, że działacze byli bardzo aktywni na rynku transferowym. Mało kto sądził, że do klubu wrócą po latach wychowankowie – Damian Kapica i Patryk Wronka, którzy wyfrunęli z klubu jako nastolatkowie. Obaj uznane firmy – reprezentanci kraju, wyborowi snajperzy, którzy mają już na koncie mistrzowskie tytuły. To jednak nie był koniec transferowej ofensywy. Michael Cichy i Aleks Szczechura oraz Andrej Themar (uznane nazwiska) wspólnie z wymienionymi wcześniej mieli sprawić, że „Szarotki” odzyskają blask. Do tego doszli swoi sprawdzeni hokeiści oraz nowe zagraniczne nabytki, o wartości których przekonaliśmy się w trakcie sezonu. Po sezonie śmiało można powiedzieć, że nie byli to stranieri na miarę tych z przeszłości, którzy decydowali o obliczu zespołu.
Trenerska karuzela
Zespół musi mieć wodza. Musi zawodnikami pokierować, przygotować ich do walki, opracowywać taktykę, która przyniesie wymierne efekty. Aby wybór padł na odpowiedniego człowieka, trzeba go dobrze prześwietlić. Włodarze zbytnio się nie wysilili, albo nie mieli na tyle dobrych kontaktów menadżerskich, że wpakowano im wybrakowany towar. Wybór padł na Łotysza Aleksandra Bielawskiego. Mówi się, że dwa razy nie wchodzi się do tej samej rzeki, ale tego powiedzenia obie strony nie znały. Po raz pierwszy zatrudniła go prezes Agata Michalska. Charakteryzowała tego szkoleniowca niepohamowana dzikość. Z jednym tylko rozsiąść się w ogrodzie z kieliszkiem wina, z drugim w obstawie i flaszką bimbru pójść do remizy na zabawę. Każdy wie jakie były pierwsze powody jego zwolnienia – dyscyplinarne, a chodziło o miłość do chemicznego symbolu H dwa C pięć OH. To, co pozornie nie do pogodzenia i nie do połączenia zmieszała i wstrząsnęła Agata Michalska. Odcięła od tlenu Bielawskiego i podłączyła do respiratora Andrieja Parfionowa. Po zwolnieniu Juraja Faihta znowu na horyzoncie pojawił się Łotysz. Kolejny raz okazało się, że wybór był nietrafny, chociaż tym razem nie można mu zarzucić, że wrócił do ulubionego trunku. Poprzedni sezon jego zespół ukończył na ostatnim miejscu, był bezbarwny. Mówiono, że nie miał składu, a więc dostał w tym roku zawodników z dobrym CV i też mu nie wyszło. Człowiek nie żył w boksie, sprawiał wrażenie jakby na niczym mu nie zależało. Jakiś senny, nie reagujący na wydarzenia na tafli. W dodatku bez licencji. Zastąpił go Rafał Sroka (choć od początku sezonu był pierwszym w protokole, bo Łotysz nie miał licencji), a kilka dni później zatrudniono Fina Sami Hirvonena. Ten doprowadził zespół do play off, ale mógł z niego wycisnąć więcej. Wielu jest zachwyconych Finem. Czy pokieruje „Szarotkami” w przyszłym sezonie? Nowi włodarze klubu złożyli mu propozycję.
Cel nie został zrealizowany
Prezes Natalia Charyasz powtarzała, że oczekuje od drużyny znalezienia się w pierwszej czwórce. Po dwóch rundach, które kwalifikowały zespoły do Pucharu Polski, trener nie mógł zakomunikować swoim szefom: „wykonaliśmy pierwszą część zadania”. Jej zespół nie znalazł się w czwórce premiowanej grą w pucharze. Na to liczyli kibice, bo ich apetyt pobudzony został transferowymi dokonaniami. Nie da się ukryć, że pani prezes na początku sezonu miała marsową minę, bo drużyna nie osiągała takich wyników, jakich oczekiwano. Trudno się dziwić, że dokonała roszady na stanowisku trenerskim.
Druga część była znacznie lepsza w wykonaniu „Szarotek”, które bez wątpienia cierpiały z powodu licznych urazów. Fachowcy jednak przestrzegali przed kontuzjami, bo uważali, iż zespół nie był fizycznie przygotowany do trudów ligowych zmagań. Potwierdził to play off, a szczególnie szóste spotkanie z Tychami. W polskich warunkach indywidualne przygotowanie jak na razie nie przynosiły spodziewanych efektów.
Przesilenie i nadzieja powrotu do normalności
Dzban pełen cierpliwości hokeistów Podhala stracił ucho 23 stycznia 2024 roku w Katowicach. Zawodnicy mający dość kręcenia, mydlenia oczu, oszukiwania, zabawy z nimi w ciuciubabkę, wreszcie niekompetencji klubowych działaczy postanowili zaprotestować. Nie wyszli na rozgrzewkę, a potem spóźnili się na rozpoczęcie meczu. Wkurzenie i irytacja hokeistów miało swoje podłoże w fakcie, że klub zalegał im z wypłatami. Oni na lodowisku robili swoje, walczyli na 100% możliwości, a tymczasem działaczy nie można było nazwać profesjonalistami. To co zrobili było kpiną, w klubie z ogromnymi tradycjami. Jeszcze w dodatku chcieli się wybielić nieprawdziwym oświadczeniem. Prezes Natalia Charyasz zapomniała, że milczenie jest złotem, a kłamstwa szybko ujrzą światło dzienne. Po tym wszystkim podała się do dymisji i nikt za nią nie płakał.
Wtedy kolejny raz odżyły nadzieje na powrót do normalności. Nowy prezes Mateusz Gacek wraz z wiceprezesami oraz ludźmi, którzy kiedyś byli w klubie i teraz postanowili nowym władzom pomóc, zakasali rękawy. Już w pierwszych tygodniach ich działalności przyciągnęli do klubu ludzi, którzy finansowo pomogli „Szarotkom”. Solidnie wzięli się do pracy, ale żeby wyjść na prostą trzeba najpierw posprzątać zarówno na niwie organizacyjno – finansowej jak i sportowej. Okazało się, że poprzednicy pozostawili niezły bajzel. Na sportowym poletku trudno było na szybką poprawę, bo okienko transferowe się zamknęło po objęciu przez nich władzy. Ale jest kolejny sezon, do którego trzeba przygotować się należycie i już w maju, a nie tuż przed sezonem i mieć niemal pełny skład, by drużyna w komplecie przygotowywała się do sezonu. Panowie! Ściskam kciuki, by udało wam się zbudować ciekawy i mocny skład, by udało wam się oczyścić atmosferę wokół klubu i wyprowadzić go na prostą. By sympatycy tego klubu skupiali się na wynikach sportowych, a nie na aferach.
Kibice na medal
Nie było łatwo w ostatnich latach być kibicem Podhala. I wcale nie chodzi też o to, że zespół nie odnosił sukcesów. Zdajemy sobie sprawę, że mamy dobrych hokeistów, niestety część świadczy swoją pracę dla innych. Może nowe władze postarają się, by kolejni wychowankowie wrócili do macierzy.
Po latach posuchy wreszcie odżyły trybuny nowotarskiego lodowiska. Sukcesy oczywiście przyciągają widzów. Grasz dobrze, o wysokie cele – zaszczepiasz bakcyla u kolejnych fanów. Kibice „Szarotek” stwarzali niepowtarzalną atmosferę na meczach i - co trzeba podkreślić – nie tylko na domowych, ale także w delegacji. Czapki z głów przed tymi fanami, a szczególnie przed Arturem Zamarło, który przemierzył za swoją drużyną 7842 km! Szacun panie Arturze. Kibic całym sercem oddany ukochanym „Szarotkom”. Co najbardziej urzekło mnie z fanach Podhala? To, że nawet po porażce byli z drużyną. Po meczu z Tychami, gdy zespół odpadł z rywalizacji, kibice podziękowali zawodnikom za cały sezon.
Nie można też było nie zauważyć ogromnego zaangażowania nowych włodarzy przy organizacji meczów, szczególnie play off. Za światła w barwach klubu, które robiły niesamowite wrażenie, za Mazurka Dąbrowskiego, odśpiewanego jak w NHL – za to nalezą im się wielkie brawa. Tak trzymać Panowie!
Co mnie martwi?
Sponsor. Zmiany jakie dokonały się na szczytach władzy w Polsce, mogą przeszkodzić by kontynuować współpracę. Rozmowy trwają, ale poprzednicy zapomnieli złożyć wniosek o przedłużenie współpracy. Mieli go złożyć do końca października. Dobrze wiemy jak potoczyły się wybory i kto stał za tym, by PZU było sponsorem „Szarotek”. Nowa władza wymienia ludzi w państwowych spółkach. Wymieniła też w PZU. Nie chcę, by wyrysował się czarny scenariusz, ale… Chemik Police, wielokrotny mistrz Polski w siatkówce kobiet, sezon zasadniczy zakończył na pierwszym miejscu, ale Grupa Azoty, główny sponsor (80%) wycofał się i była groźba, że drużyna nie przystąpi do play off. Przystąpiła, ale najlepsze zawodniczki, reprezentantki kraju już związały się z innymi klubami. ZAKSA też sponsorowana jest przez Grupę Azoty, ale nie w takim stopniu jak Chemik, mimo to mistrzowie świata - Bednorz, Kaczmarek i Śliwka opuszczają zespół. Wierzę, że taki los nie spotka „Szarotki”. Włodarze starają się rozmawiać ze sponsorami, ale napotykają na taki sam opór jak niżej podpisany podczas zbierania reklam do książki o „Szarotkach”. „Niech wyrównają rachunki poprzednicy, to porozmawiamy” – padały odpowiedzi, od tych którzy współpracowali z klubem. Nie zdawali sobie sprawę, że to nie klub wydawał książkę. Teraz podobnie jest z nowym zarządem. Puka do drzwi i słyszy odpowiedzieć „ Zróbcie porządek, a będziemy rozmawiać”.
Co jeszcze martwi? Podhale słynęło z pracy z młodzieżą, wychowało wielu świetnych graczy, ale w ostatnich latach posucha. Brak talentów, a może – jak niektórzy obserwatorzy twierdzą – za mało młodzi pracują? A może to MMKS jest źle zarządzany, stąd taki zastój? Obecne pokolenie juniorów – w szerszym kontekście – nie osiągnęło jeszcze wyniku na miarę klubowych osiągnięć. W tym sezonie młodzież zawiodła na wszystkich frontach - w MHL, juniorach i juniorach młodszych. To musi martwić. Do tego tematu wrócę niebawem. A teraz życzę wszystkim Czsytelnikom i fanom sportu Wesołych Świąt!
Stefan Leśniowski