19.03.2010 | Czytano: 1225

Szczęśliwe łyżwy

- Zderzyć się z nim to jak z betonową ścianą – mówią hokeiści. Jest w tym sporo racji, gdyż František Bakrlik – bo o nim mowa - to chłop na schwał. 195 centymetrów wzrostu i 100 kg wagi. Swoje warunki wykorzystuje do perfekcji.

Gdy jest w posiadaniu krążka, to bardzo trudno mu go odebrać. Potrafi się zastawić ciałem, odrzucić od siebie niczym piłeczkę pingpongową przeciwnika. Nie warto też zaleźć mu za skórę, bo takiemu delikwentowi „Franek” nie pobłaża. Od razu idą pięści w ruch. Przez to często popada w konflikt z hokejowym prawem. W zespole najczęściej przesiaduje na ławce kar. Takiego sposobu gry nauczył się w zaoceanicznych klubach Winston Salem T-Birds (SEHL), Adirondack Ice Hawks (UHL), Adirondack Frostbite (UHL) i Barrie Colts (OHL).

- W Polsce sędziowie nie dopuszczają do gry ciałem, a przecież to jest jeden z ważniejszych elementów tej gry. Gwiżdżą takie drobiazgi, że... aż głowa boli. Dlatego też polski hokej jest daleko za czołówką – twierdzi.
Na pierwszy rzut oka wydaje się, że „Franek” jest ociężały, wyprowadza akcję jakby od niechcenia. – Jechał 5 km na godzinę – mówili kibice, gdy zdobywał czwartą wyrównująca bramkę z Cracovią. Mimo, wydawałoby się wolnego tempa, szybko pokonuje dystans. „Sadzi” na łyżwach kangurze kroki, choć wydaje się, że jedzie w żółwim tempie. Krążek jednak trzyma się jego kija, doskonale go strzeże, umiejętnie blokując rywala. Ci, posuwają się do różnych metod, by odebrać mu najważniejszy przedmiot na tafli. Biją go po rękach, nogach, popychają... Potrafi kąśliwie uderzyć zza obrońcy, a z takimi strzałami golkiperzy mają mnóstwo problemów. W taki sposób zdobywa gole. Dodajemy jeszcze, że strzał ma atomowy.
W play off František Bakrlik jest jak żmija, która kąsa znienacka. Mogli się o tym przekonać reprezentacyjni golkiperzy – Arkadiusz Sobecki i Rafał Radziszewski. „Franek” w najważniejszej fazie mistrzostw jest w wybornej snajperskiej formie. W ostatnim meczu w Krakowie zdobył dwa bardzo ważne gole, doprowadzające do wyrównania na 3:3 i 4:4.
- Super mi się gra w play off. Forma przyszła w odpowiednim momencie - przekonuje. – Szczęście przynoszą mi łyżwy, w których zdobyłem mistrzostwo Polski w 2007 roku. Wyciągnąłem je z magazynu.

„Franek” paraduje w starych łyżwach, którego szpice owinięte są plastrem. Czyżby był przesądny? – Uraz kostki utrudnia grę w nowych. Obcierają ją – tłumaczy.
Łyżwy okazały się szczęśliwe. „Franek” po czwartym meczu z Cracovią mógł unieść w geście triumfu puchar dla najlepszej drużyny w kraju. – A nie mówiłem, że będziemy najlepsi. Nie daliśmy im szans. Mieliśmy młodą drużynę, która świetnie taktycznie zagrała. Od spotkania z Tychami wygranego 6:0 uwierzyła w siebie. Kolektyw się scementował. Ci ludzie są w stanie wygrywać mistrzostwo latami.
„Franek” urodził się 2 czerwca 1983 r. w Litwinowie (Czechy). Reprezentował swoją ojczyznę do lat 18. W 2001 roku uczestniczył w mistrzostwach świata. W siedmiu rozegranych spotkaniach zdobył dwa gole, a przy jednym asystował Trafił do reprezentacji z zamorskiego klubu Barrie Colts (OHL). Po powrocie do kraju występował w pierwszoligowym klubie HC Hvezda Brno. Po roku ponownie wybrał się za Ocean. Sezon 2005/06 spędził w HC Berounsti Medvedi ( I liga czeska), a sezon 2006/07 rozpoczął w trzecioligowym  HC Roudnice (4 mecze, 7 goli + 2 asysty). Tuż przed zamknięciem okienka transferowego trafił do Podhala i zdobył z mistrzowską koronę (2007). W poprzednim sezonie reprezentował barwy GKS Tychy.

Tekst + foto Stefan Leśniowski

Komentarze







reklama