14.03.2010 | Czytano: 1128

Łubu Dubu...

- Łubu Dubu, Łubu Dubu, niech nam żyje prezes naszego klubu. Nie pokazał się po meczu ani Andrzej, ani Olek. Kochamy Was chłopaki! – śpiewająco mówił po sobotnim meczu z Cracovią, Martin Voznik.

Pod szatnią „Szarotek” panowała ogromna radość. Wierni kibice, którzy żadnego meczu nie opuszczają rzucali się w ramiona trenerów i wychodzących z szatni zawodników. – Nie pieniądze są ważne, ale serce. Ogromne serce, a to mają nasze chłopaki – krzyczał, Maciek Klimowski, by słyszała cała dziennikarska brać, polująca na hokeistów.

Nagle zrobił się ruch. – Gdzie jest lekarz. Szybko go szukajcie, bo Daniel zasłabł – krzyczał kierownik drużyny, Stanisław Pala.

- Wszystko działo się w końcówce meczu – wyjaśnia Daniel Galant. – Otrzymałem „gumę” od Rafała Dutki i zaatakowało mnie dwóch rywali. Filip Drzewiecki wyskoczył na mnie i uderzył mnie w głowę. Miałem lekkie zawroty głowy. Kark mnie boli. Myślę, że do wtorku wszystko biedzie w porządku. Wierze w masażystów, że rozmasują bolące miejsce.

Długo trzeba było czekać na odjazd autokaru Podhala spod lodowiska Cracovii. Zatrzymała ich kontrola dopingowa. Niektórzy zawodnicy mieli problem z oddaniem moczu. Rafałowi Radziszewskiemu nawet piwo nie pomagało. Z Cracovii on, Marek Rączka i Łukasz Rutkowski zostali wytypowani do kontroli, a z Podhala – Jarek Furca, Daniel Galant i Rafał Dutka.

Ci, którzy siedzieli blisko telewizyjnego monitora, zasugerowali się opinią Mariusza Czerkawskiego, że zwycięskiego gola zdobył Tomasz Malasiński. Miał rzekomo dołożyć łopatkę kija do strzału Martina Ivičiča. – Nic takiego nie miało miejsca. Nie dotknąłem krążka – rozwiewa wątpliwości Tomek Malasiński. – Nikt chyba nie przypuszczał, że wygramy dwa spotkania pod Wawelem. Cracovia chyba najbardziej. Jest na pewno w szoku. Walczyliśmy w każdym meczu do końca, nie poddaliśmy się, mimo iż dwukrotnie przegrywaliśmy dwoma bramkami.

- Jesteśmy najlepsi! – wykrzykiwał zdobywca zwycięskiego gola Martin Ivičič. – Graliśmy w przewadze, gdy „Kazek” zagrał mi z półbandy. Nie było to idealne podanie. Krążek się toczył. Zdecydowałem się jednak wystrzelić. Z takimi strzałami zazwyczaj bramkarze mają problemy. Tak też się stało. Jestem szczęśliwy, że wpadło. Było to wyrównane spotkanie. Krakowianie mieli więcej szans niż my, ale „Zbora” super łapał. Ważne, że przy stanie 0:2 nie padliśmy na kolana i nadal graliśmy „swoje”. Tak konsekwentna gra doprowadziła nas do sukcesu. To było bardzo dobre spotkanie w naszym wykonaniu. Myśmy dwa razy wygrali w Krakowie, oni równie dobrze mogą wygrać u nas. Łatwo nie będzie. Ważny będzie pierwszy pojedynek. Byłoby świetnie, gdybyśmy zakończyli sezon u siebie.

W wybornej formie w play off jest František Bakrlik. „Franek” jest jak żmija, która kąsa znienacka. Odczuli to na własnej skórze tyszanie, a teraz krakowianie. Bakrilik zdobył dwa gole, oba jakże ważne, bo doprowadzające do wyrównania na 3:3 i 4:4.

- Mówiłem, że będzie dobrze. Przecież gram w starych łyżwach, w których w 2007 roku świętowałem mistrzostwo Polski – śmieje się „Franek”, do którego przylgnęło powiedzenie „łowca bramek”. – Super mi się grało. W Nowym Targu musimy wygrać.

- Głęboko w sercu marzyliśmy o dwóch wygranych w Krakowie - wyjawia Marcin Kolusz. – Do każdego meczu podeszliśmy z ogromnym zaangażowaniem, z chęcią wygrania. Wiadomo było, że Cracovia zawiesi nam wysoko poprzeczkę. Musimy jednak tonować nasze emocje, bo walka o tytuł jeszcze się nie zakończyła.. Pierwszy krok w stu procentach został wykonany. Teraz czekają nas cięższe boje w Nowym Targu.

- Założenie było, by wygrać jeden mecz w jaskini lwa. Plan wykonaliśmy z nawiązką. W obu spotkaniach zagraliśmy konsekwentnie, każdy z nas dał z siebie wszystko. Czekają nas dwa trudne mecze u siebie, które pasowałoby wygrać. Każdy z nas zdaje sobie sprawę przed jaką szansą stajemy. Będziemy walczyć do ostatniej kropli potu – zapowiada Bartek Gaj, który miał wyśmienitą sytuacje, by wpisać się na listę strzelców. – Miałbym wyrzuty sumienia, gdyby moja niewykorzystana sytuacja mogła zaważyć na losach pojedynku. Przyrzekam, że nie zmarnuje już drugiej takiej okazji.

Stefan Leśniowski

Komentarze







reklama