29.11.2022 | Czytano: 11691

„Dać im ciupagi, a nie kije hokejowe” (+zdjęcia)

Pierwsze hokejowe wspomnienie? Walka o pierwszy tytuł mistrza Polski dla Nowego Targu seniorów. Pełne trybuny niezadaszonego jeszcze lodowiska, które zapełniły się jeszcze długo przed rozpoczęciem meczu. Ludzie biegali, by zdążyć na mecz z Pomorzaninem Toruń.


 
To był ostatni turniej o mistrzostwo, ale nie ostatni mecz Podhala, lecz jakże ważny.  Miałem wtedy 13 lat i wszystko wydawało mi się takie wielkie.   Nigdy nie widziałem czegoś takiego. Nawet później, a byłem przy wszystkich 19 tytułach „Szarotek”.  Mecz z Toruniem został wygrany, kibice szaleli, a w niebo wystrzelone zostały rakiety.  Gdy było otwarte lodowisko, był zwyczaj, że po każdym strzelonym golu przez Podhale, rakieta o tym  fakcie informowała miasto i okolice. Wystrzeliwał je Ligas.   Ja podziwiałem idoli.  Byli nimi  Tadeusz Kilanowicz, jego imiennik Kacik, bracia Wiktor i Marian Pyszowie, Józef Słowakiewicz, Andrzej Szal oraz Walenty Ziętara. Trener był jakby z boku. Był elementem, w naiwnym odczuciu dzieciaka, najmniej istotny w tej układance. Po latach doceniłem jego pracę.
 
O kim mowa? O Frantisku Vorisku. To kolejny na 90 – lecie tekst z cyklu „Trenerskie osobowości”.  Człowiek  z Litwinowa, który starał się wpoić taktyczną i techniczną grę góralom. Niektórzy pukali się po głowie na jego pomysły, ale ten wypalił. I to jak wypalił. Na długie lata. To on zbudował fundament pod następne sukcesy „Szarotek”. Trafił na dobry grunt, mądrych działaczy, którzy mu zaufali. Sami też, bo wywodzili się ze sportu i niekoniecznie z hokeja, zdawali sobie sprawę, że bez młodzieży, czyli fundamentu nie będzie sukcesów. Ten, który doprowadził Podhale do pierwszej mistrzowskiej korony był specjalistą od „wyławiania” talentów. Chodził po Nowym Targu, gdzie zawsze zimą roiło się od ślizgawek na zamarzniętym Dunajcu i  nie uszedł mu uwadze żaden chłopak posiadający smykałkę do gry w hokeja. Trafiali potem do szkółek, uczyli się, pracowali i wyrastali na mistrzów. Wychował 37 reprezentantów Polski, ale także trenerów  Mieczysława Chmurę, Tadeusza Kramarza, Stanisława Różańskiego, którzy potem kontynuowali jego dzieło.  Zasługiwał na wieniec laurowy, jakby co najmniej podbił Galie, Judeę i Egipt za jednym zamachem. Bez sukcesu drużyny Voriska zapewne  nie zainteresowałbym się sportem. Zacząłem też  czytać regularnie Tempo, Sport i Przegląd Sportowy.
 
Każdy zawodnik potrzebuje wsparcia, jeśli masz trenera, który traktuje cię jak powietrze, kasuje cię z byle powodu, nie wystrzelisz z formą – mawiali wtedy zawodnicy. A trzeba przyznać, że nie mieli z nim łatwo. On nimi interesował się nie tylko na treningu i w trakcie meczu, ale także co robią w wolnych chwilach. Czy przypadkiem nie odwiedzają restauracji.  Gracze dziwili się jak na nich trafił, gdy zabawiali się w miejscu, o którym nie powinien wiedzieć. „Franta” miał jednak swoje kanały. Trzeba też wspomnieć, że hokeiści potrafili się zabawić, ale też na mecz byli w formie. Nigdy nie zawodzili swoich kibiców.  To była ekipa prawdziwych górali, których byle co nie zwalało z nóg.


 
MISTRZ POLSKI 1966. Stoją od lewej: Andrzej Szal, Tadeusz Liput, Franciszek Klocek, Włodzimierz Rusinowicz, Tadeusz Kacik, Wiktor Pysz, Józef Bryniarski, Józef Słowakiewicz,Walenty Ziętara, Jan Kudasik, Tadeusz Kilanowicz, Stanisław Różański; klęczą: Wojciech Kowalski, Jan Ossowski, Stanisław Bizub.
 
  Vorisek uwielbiał rozgrywać partię szachów na tafli.  – Zaczęliśmy myśleć, że gramy źle, gdy działo się na odwrót. A my może jesteśmy na tyle mocni, by pozwolić sobie na improwizację i zmiany stylu gry – tłumaczył nieżyjący już Andrzej Szal.  - By pokonać GKS Katowice, by zepchnąć go z piedestału  trzeba było  odpowiedniej mentalności. Nasza dyscyplina taktyczna była dobra, a nasze reakcja na ich kontr-pressing odpowiednia. Zachowaliśmy spokój i pokazaliśmy ile może sprawić problemów utytułowanemu rywalowi. Pokazaliśmy siłę w naszym stylu gry.
 
Jego zespół potrafić pressować wysoko, jak trzeba  było umiał ustawić strefę na niebieskiej własnej strefy, umiał też ryzykować i wykorzystywać wszystkie przestrzenie lodowiska.
 
Był szkoleniowcem uniwersalnym, umiejętnie dobierając środki do przeciwnika, wtedy to był nowy „rynek” hokejowy, nieznany na naszych lodowiskach. Vorisek zwracał uwagę na rozwój drużyny również przez pryzmat uniwersalności. Każde jego zwycięstwo było innego rodzaju. – Tej drużyny już od dłuższego czasu nie można lekceważyć, a więc trzeba dostrzec i pochwalić – mówili  konkurencji, którzy zauważyli, że w polskim hokeju powstawała nowa siła, która jest w stanie złamać hegemonie katowiczan i warszawskiej Legii.  


 
Vorisek był bardzo inteligentny i skupiony na rozwiązaniach przynoszących sukces. Miał niesamowity zmysł,  jeśli chodzi o taktykę i wychwytywanie zmiennych na tafli, potrafiący świetnie czytać grę i odpowiednio ustawić swój zespół na każdego przeciwnika. Patrząc na rywala i jak mało kto precyzyjnie wskazywał jego najsłabsze punkty i jak je wykorzystać.
 
Największym sukcesem Voriska było to, że po objęciu Podhala zmienił zespół niemal z dnia na dzień.  Potrafił wpływać na znanych, dobrych hokeistów, zapewnić im rozwój. - Współpraca z nim była dla mnie największą nagrodą.  Wiele czasu poświęcał na pracę nad szczegółami. Pilnował detali, każdy z nich miał być spójny. Wszystko po to, by w meczu wyszło tak, jak on chce – mówił kolejny uczestnik tego zespołu, Stanisław Różański.  
 
Wbrew rozpowszechnianym opiniom, że „górali nie da się nauczyć gry technicznej” Frantisek Vorisek rozpoczął w klubie pracę od podstaw i przestawił drużynę na inny styl gry, oparty na nienagannej kondycji i pełny nowych, szybkich finezyjnych zagrywkach technicznych. Jasne, że w pierwszym sezonie drużyna nie przyswoiła sobie „na pamięć” wszystkich wariantów ustawienia, lecz już w niektórych meczach można było zaobserwować „skutki” pracy trenerskiej Voriska. Był najlepszym potwierdzeniem tezy, że każdego można nauczyć, jeśli tego chce. Drużyna pod jego wodzą  odniosła pełny sukces - wywalczyła pierwszy w historii podhalańskiego klubu tytuł mistrza Polski seniorów.
 
- Gdy obejmowałem drużynę wszyscy śmiali się ze mnie, że górali chcę uczyć techniki gry w hokeja - zwierzał się dziennikarzowi Sportu Vorisek. - Dać im ciupagi, a nie kije hokejowe - tłumaczono mi. I co się stało! Podhale wywalczyło tytuł i ma wielu świetnych techników. Przyjemnie było patrzeć na grę 16 i 17-letnich zawodników takich jak Marian Pysz i jego brat Wiktor, którzy wraz z Walentym Ziętarą tworzyli najskuteczniejszy atak, walnie przyczyniając się do zdobycia przez Podhale pierwszej mistrzowskiej korony.


 
Puchar za zdobycie mistrzostwa kraju
 
Bardzo sobie cenił zawodników robiących grę. Uważał, że każdej drużynie są potrzebni tzw. „spilmacherzy” czyli zawodnicy umiejący przyspieszyć grę, kiedy trzeba zwolnić, przetrzymać krążek, ściągnąć na siebie przeciwnika i w odpowiednim momencie przekazać krążek partnerowi będącemu na najlepszej pozycji. W Litwinowie skąd pochodził, był współzałożycielem miejscowego klubu, jego graczem, kapitanem, a jako trener wychował plejadę znakomitych zawodników, choćby wspomnieć Jirzego Bublę czy Ivana Hlinkę, wielokrotnych uczestników mistrzostw świata, współautorów wielu sukcesów Czechosłowacji. Kiedy powrócił do rodzinnego miasta koordynował pracę trenerów tamtejszego klubu. W grudniu 1977 r. jego drużynie zagrażał spadek z ekstraklasy, zajmowała przedostatnie miejsce w tabeli, jeszcze raz sięgnięto po wypróbowanego fachowca, oddając pod jego pieczę pierwszą drużynę. Mimo trudnej sytuacji, wyprowadził Litwinow na bezpieczne dziewiąte miejsce. W następnym sezonie po dobrze przepracowanym lecie, jego zespół długo był liderem ligi, ale zaskakujące wyniki niektórych pojedynków na finiszu spowodowały, że zespół ten został „tylko” wicemistrzem Czechosłowacji. Po tym sukcesie przeszedł na zasłużoną emeryturę.


Z cyklu Trenerskie osobowości  ukazały się
 
Partyjnie „igraszki”,  pijackie wyczyny, czyli nieznana historia  wyjazdu do Lake Placid 
https://www.sportowepodhale.pl/artykul/16574/Partyjne-igraszki-pijackie-wyczyny-czyli-nieznana-historia-wyjazdu-do-Lake-Placid
 
Igrzyska z tajniakami
https://www.sportowepodhale.pl/artykul/16534/Andrzej-Slowakiewicz-Igrzyska-z-tajniakami
 
Został pan generałem
https://www.sportowepodhale.pl/artykul/16502/Zostal-pan-generalem
 
O sukcesach łatwo się zapomina
https://www.sportowepodhale.pl/artykul/16512/O-sukcesach-latwo-sie-zapomina

 Stefan Leśniowski
Zdjęcia z archiwum autora

Komentarze









reklama