02.03.2010 | Czytano: 1398

Rzuceni na kolana (+zdjecia)

- Gramy o życie – mówił przed spotkaniem trener tyskiej drużyny. Poczynił roszady w składzie, a miejscowi zagrali w identycznym ustawieniu co w zwycięskim meczu sprzed 24 godzin.

- Będziemy atakować od pierwszych minut – zapowiadał kierownik tyskiej drużyny, Józef Zagórski. Chciał się założyć, że wygrają ze Stanisławem Pala, ale „kiero” Podhala miał dobrego nosa. W końcu od poniedziałkowego meczu przebywał z drużyną na obozie w Szaflarach i dobrze ją poznał.

- Kto szybciej zregeneruje siły, ten wygra – twierdził Milan Jančuška. Górale liczyli, że mają młodszy zespół i szybciej dojdą do siebie po ciężkim poniedziałkowym boju. Dwójka masażystów pracowała do pierwszej w nocy, by wszystko zagrało, ale... Nie zagrało.

Tyszanie jak zapowiadali tak uczynili. Rzucili się do ataku, a Podhale dziwnie skrępowane, schowane było za podwójną gardą. – Dają się wyszumieć przeciwnikowi, a potem przystąpią do niszczycielskiej roboty – łudzili się kibice. Jednak obraz gry był podobny do tego jaki widzieliśmy w trzeciej tercji dzień wcześniej. Gospodarze mieli ogromne problemy z przeprowadzeniem akcji ofensywnej. Tylko się bronili, wybijając „gumę” byle dalej od własnej bramki. Zborowski był w ciągłych opałach. „Szarotki” pierwszy strzał na bramkę Sobeckiego oddali dopiero w 10 minucie (Kolusz). Przez moment wydawało się, że górale opanowali sytuację. Więcej, dostali szansę gry w przewadze i wtedy niespodziewanie stracili gola. W środkowej tercji, pod bandą, tyszanin trzymał kij Voznikowi ( sędzia nie zareagował) i wykorzystał to Gonera, który zaskoczył źle ustawionego Zborowskiego. W 15 minucie Suur nie upilnował Proszkiewicza, który z narożnika lodowiska wyjechał pod bramkę Podhala i przez nikogo nie atakowany po raz drugi zmusił bramkarza gospodarzy do wyciągnięcia krążka z siatki. „Szarotki” potwornie się motały, niczym ryba w sieci. Akcje były rwane, podania nie znajdowały adresata. Nie mogły sobie poradzić w pressingiem gości. Szarpał grę jedynie Kmiecik, który dwa razy strzałami z dystansu próbował pokonać ostatnią instancję przyjezdnych. Najlepszą sytuację miał Dziubiński w 17 minucie. Nie trafił jednak do pustej bramki.

W drugiej tercji Podhale było bezsilne. Tylko na chwilę Ivičič wlał nadzieję w serca kibiców, lokując krążek w okienku tyskiej bramki, ale potem już nie dało się obserwować gry nowotarżan. Obraz nędzy i rozpaczy. Aż dziw bierze jak można było w 24 godziny przejść tak ogromną metamorfozę. Byli wolniejsi, przegrywali pojedynki jeden na jeden, każde ich podanie było sygnalizowane i padało łupem rywala. Fizycznie dużo gorzej wyglądali niż tyszanie, dlatego popełniali błędy brzemienne w skutkach. Przy trzecim golu asystował Sroka, więc pozostawionemu bez opieki pod bramką Parzyszkowi pozostało tylko skorzystać z uprzejmości. Przy kolejnym golu górale przyglądali się jak Sokół objeżdża bramkę i – jak mawiają hokeiści – z zakrystii umieszczał krążek w ich bramce. Miejscowi nie potrafili nawet założyć „zamka” grając przez 67 sekund w podwójnej przewadze. Mało tego, byli bliscy utraty gola.

- Nie mieliśmy nic do stracenia. Mieliśmy przecież nóż na gardle i trzeba było go odrzucić. By to uczynić musieliśmy atakować non stop, dać z siebie wszystko – powiedział Tomasz Proszkiewicz.

Wreszcie w trzeciej tercji Podhale się zerwało do ataku, ale jedynie w 47 minucie Baranyk zaskoczył Sobeckiego. Goście szybko wrócili do właściwe tory i dorzucili kolejne gole. Zagrali jak profesorowie. Na zakończenia Gaj pobił się z Pacygą.

- Specjalnie został wypuszczony na ostatnią zmianę, by pobić Pacygę – krzyczał Józef Zagórski. – Oni jeszcze przyjadą do Tychów, to zobaczą – dorzucał.

Na trybunach też zawrzało. Musiała interweniować ochrona. Użyła gazu. Płaczące matki przerzucały małe dzieci do boksu Podhala. – Ja tego nie podaruję – krzyczała jedna z matek, trzymając dziecko na rękach, a która schroniła się w korytarzu przed szatniami drużyn.

- Myślałam, że w hokeju jest normalniej niż w piłce. Że można przyjść z całą rodziną na mecz. Zostałam dzisiaj wyleczona – mówiła kobieta przyglądająca się akcji już na zewnątrz hali.

- Przez 60 minut graliśmy na 110%. Jak to się u was mówi, chłopcy zagrali z jajami. Mecz mógł się podobać widzom, bo było w nim wszystko co lubią – twierdzi szkoleniowiec tyskiej drużyny.

- Nie wyszedł nam mecz. Strata dwóch goli rzuciła nas na kolana. Z takim rywalem trudno odrobić taki dystans, tym bardziej, gdy zdobywa się kontaktowego gola i zaraz rozdaje prezenty – powiedział szkoleniowiec „Szarotek”.

- Byliśmy słabsi – przyznał Rafał Dutka. – Wolniej jeździliśmy, a złożenia taktyczne były w lesie. Szło nam jak po grudzie. Nie mogliśmy znaleźć żadnej recepty na tyszan.

- Musieliśmy wygrać. Podhale nie umie przegrywać. W końcówce, gdy wynik był już przesądzony, gracze Podhala prowokowali, ale wytrzymaliśmy tę próbę nerwów – mówił Arkadiusz Sobecki.

Podhale Nowy Targ – GKS Tychy 2:6 (0:2, 1:2, 1:2)
0:1 – Gonera – Bacul (11:23 w osłabieniu),
0:2 – Proszkiewicz – Paciga (14:52),
1:2 – Ivičič – Sroka – Dziubiński (25:03 w przewadze),
1:3 – Parzyszek – Bacul (27:32),
1:4 – Sokół (30:03),
2:4 – Baranyk – Łabuz (46:13 w przewadze),
2:5 – Mejka – Parzyszek – Witecki (51:20 w przewadze),
2:6 – Woźnica – Krzak – Bagiński (54:50)

Sędziowali: Meszyński (Warszawa) i Pachucki (Gdańsk) oraz Klich i Wieruszewski (Sosnowiec).
Kary: 41 – 18 ( w tym 2 tech.) min.
Widzów 3000.
Stan rywalizacji play off: 2:2.

Podhale: Zborowski; Dutka (2) – Suur (2), Ivičič (2) – Sroka, Łabuz (2) – D. Galant, Gaj (5 + 20); Baranyk – Voznik – Bakrilik (4), Kapica – Kolusz (2) - Kmiecik, Malasiński – Dziubiński (2) – Sulka, Ziętara, Bryniczka. Trener Milan Jančuška.
GKS Tychy: Sobecki; Gonera (2) – Majkowski (2), Kotlorz – Jakeš (2), Sokół – Mejka; Witecki – Parzyszek – Bacul, Paciga (2) – Garbocz – Proszkiewicz (4), Bagiński – Krzak (2) – Woźnica (2), Maćkowiak – R. Galant – Wołkowicz. Trener Jan Vavrečka.

Teksty Stefan Leśniowski
Zdjęcia Mateusz Leśniowski



Komentarze







reklama