23.02.2010 | Czytano: 1202

Skoki na bandżi

- Szczoteczki do zębów nie wziąłem, a dbam o higienę ust, więc nie planuję noclegu w Jastrzębiu – mówił przed wyjazdem do Jastrzębia, Krzysztof Zapała. Jego zespół przegrał i musiał nocować. Odpuścił higienę?

- W hotelu były jednorazówki – śmieje się. – Pastę mieli koledzy, bo okazało się, że nie wszyscy byli tak pewni sukcesu jak ja. Nabiliśmy kibicom niezłej adrenaliny, skakaliśmy w obu meczach jak na bandżi. To było wszystko zaplanowane (śmiech). Była to niezła lekcja hokeja dla naszej młodzieży. Były dramatyczne końcówki, dogrywki, karne i niesamowite zwroty sytuacji. Na pewno takie wydarzenia wszystkich nas wzmocnią psychicznie. Wyszliśmy przecież z ogromnych opresji. Przed rozpoczęciem rywalizacji nie spodziewaliśmy się takiego horroru. Mówiono dwa mecze i przygotowujemy się na Tychy. Tymczasem jastrzębianie bardzo wysoko zawiesili nam poprzeczkę i mieliśmy niezłą orkę. Próbowali nam przeszkodzić w realizacji celów i byli bardzo blisko. Może nie postawiliby się tak mocno, gdybyśmy nie dali im pretekstu w pierwszym meczu. Poczuli, że można nas dźgnąć, więc dźgali. Kosowski w bramce spisywał się znakomicie, o mały włos, a zrobilibyśmy z niego bohatera. Dopisało nam szczęście i to my jesteśmy w półfinale. Po jakimś czasie wszyscy zapomną w jakim to było stylu.

/uploads/galleries/l/36b56ec5a8c2c42b9c87325fe1e193ee.jpg

Podhale w obu spotkaniach przegrywało 1:3, ale ten pierwszy mecz można było jeszcze przegrać, ale nazajutrz zaczęła się zaciskać pętla na ich gardle. – Ręce może nie były skrępowane, ale niepokój wkradł się w nasze umysły – przyznaje. – Co najgorsze nie mogliśmy znaleźć sposobu, by ich przełamać. Znakomicie przeciwnik grał w defensywie.

Center pierwszego ataku Podhala był najlepszym strzelcem w tym dwumeczu. Zdobył pięć goli i zaliczył trzy asysty. W drugim nowotarskim spotkaniu zaliczył hat –tricka. To on w decydującym spotkaniu zdobył wyrównującego gola na 3:3.

/uploads/galleries/l/493c908443329d713122684ceac476f0.jpg

- Zauważyłem, że mam przed sobą środkowego napastnika. Zdecydowałem się pojechać jeden na jeden. Wiedziałem, że łatwiej będzie go oszukać, niż obrońcę. Zacząłem go czarować – w lewo, w prawo i znowu w lewo. W końcu wystrzeliłem i krążek znalazł lukę między nogami „Kosy”.

„Kazek” sezon ma pechowy. Prześladowały go kontuzje i choroby. Opuścił wiele spotkań. – Rzeczywiście rwany sezon. Najpierw odniosłem kontuzję palca, potem kostki, było też stłuczone biodro i przyplątała się choroba. Wracałem do zespołu, odbudowywałem formę, która po kilku meczach i przy kolejnym urazie rozsypywała się jak domek z kart. Znowu wszystko musiałem zaczynać od nowa. Oby to był już koniec moich utrapień.

Oby, bo na drodze „Szarotek” do wielkiego finału staje wicemistrz kraju, GKS Tychy. Bez „Kazka” pierwsza formacja wiele traci. W dwu poprzednich sezonach górą byli tyszanie. Pora na rewanż.

/uploads/galleries/l/578ea3bbd24c847bcaefb6bca354e70e.jpg

- Wbrew pozorom może nam się lepiej grać niż z Jastrzębiem – twierdzi. - Tyszanie będą atakować, by strzelać gole, a nie murować bramkę jak nasz ćwierćfinałowy rywal. Napastnicy będą mieli większe pole do popisu. Mamy bonus i wierzę, że damy radę. Sporo nerwów straciliśmy z Jastrzębiem, więc liczę, że spokojniej będzie w Tychami.

Stefan Leśniowski

Komentarze







reklama