W samych superlatywach o jego grze wypowiadali się fachowcy i zawodnicy grający z nim w piątce. – To reżyser gry, najlepszy polski środkowy. Wszystko widział na boisku, dogrywał świetne piłki, a ponadto angażował się w grę obronną – to słowa kolegi z ataku Piotra Kosteli, który z jego podań zdobywał bardzo ważne gole z Duńczykami i Francuzami.
- Bez Piotrka i pozostałych kolegów na pewno nie znalazłbym się w All Stars – twierdzi Bartłomiej Augustyn. – To gra zespołowa i każdy trybik tego silniczka musi pracować idealnie, by były tego wymierne efekty. Z Kostelą świetnie mi się grało, bo to niezwykły gracz, który potrafi prawie wszystko skończyć. Moja nominacja do zespołu gwiazd, to także zasługa kolegów z obrony – Artura Kasperka i Michała Dziurdzika, którzy mieli oczy wokół głowy i swoimi dokładnymi podaniami uruchamiali atak.
Świetnie rozumieli się z Kostelą. Były momenty, że grali na pamięć, jakby od lat tworzyli nierozerwalny duet. Tymczasem na co dzień występują różnych klubach Nowego Targu.
– Znaleźliśmy wspólny język na treningach w...Szarotce. To nie kawał. To nie to co myślicie, Piotrek nie zmienił barw klubowych – śmieje się Bartek Augustyn – tylko chciał z nami potrenować przed kwalifikacyjnym turniejem, bo Górale mieli mało zajęć.
Odkąd pamiętam Bartka, to zawsze grał na skrzydle. Tymczasem w kadrze został przemianowany na środkowego.
- Szwedzcy trenerzy po czterech konsultacjach kadry przekwalifikowali mnie na środkowego – mówi Bartłomiej Augustyn. - Pokazali mi gdzie i jak się ustawiać na boisku, by nie tracić sił na bieganie, a jednocześnie umożliwić lepszą komunikację z partnerami. Nasz sukces to w głównej mierze „sprawka” szwedzkich trenerów reprezentacji. To niezwykle wysokiej klasy specjaliści, z kraju, który najwięcej razy zdobywał złote medale mistrzostw świata. Pokazali nam szkołę, którą preferują najlepsi na świecie. Od razu Krakowa nie zbudowano i nie zdążyli nam wpoić wszystkich nowinek, ale pokazali wystarczająco dużo, by awansować do grona najlepszych w świecie. Pokazali jak mamy grać ekonomicznie. Rozpracowali naszych rywali i nakreślili na nich skuteczną taktykę. Kolejnych korepetycji udzielą nam podczas planowanych turniejów Polish Open, które mają nas przygotować do grudniowego czempionatu globu. Awizowany jest przyjazd bardzo mocnych ekip, z czołówki światowej. Będzie przedsmak tego co nas czeka w Finlandii. Marzy nam się wyjście z eliminacyjnej grupy i gra w ćwierćfinale. Na pewno stać nas na to, pod warunkiem, że w klubach świetnie przygotujemy się fizycznie. O taktykę się nie martwię, bo trenerzy udowodnili, że wiedzą co robią.
Awans drużynie polskiej nie przyszedł łatwo. Ściany nie pomagały. Trzeba było po prostu z gardła wyrwać zwycięstwa przeciwnikom.
– Każdy przyjechał z chęcią znalezienia się w dwójce szczęśliwców, którzy otrzymają paszport do Finlandii – mówi Bartek. - Nie było zmiłuj się. Walka szła na całego, głównie z Duńczykami i Francuzami, chociaż Belgowie też się nam postawili. W najważniejszym meczu z trójkolorowymi zawiodła nas skuteczność. Być może spowodowane to było ubytkiem sił, bo zużyliśmy je z Duńczykami Sam zmarnowałem kilka wymarzonych okazji. Dopiero w drugiej tercji gra toczyła się już po naszej myśli.
Augustyn do unihokeja trafił przez przypadek. – Jak każdy malec w naszym mieście fascynowałem się hokejem – przyznaje. – Grałem w hokeja z chłopakami na ulicy, w lecie kopałem futbolówkę. W szóstej klasie podstawówki Kaczor i Lolek ( czyli Michał Dziurdzik i Grzesiek Skrzypiec - przy. SL) szukali zawodników do drużyny na zawody międzyszkolne. Zgłosiłem się. Zagrałem za lizaki i traktowałem to jako zabawę. Dopiero gdy trafiłem pod skrzydła Ryszarda Kaczmarczyka, który prowadził świetne i ciekawe treningi, unihokej mnie wciągnął. Bardzo dużo mu zawdzięczam. Potem trafiłem do najlepszej drużyny w kraju, Szarotki. Trudno było się przebić, ale nauka od największych gwiazd nie poszła na marne.
Stefan Leśniowski